Artykuły

Sprawa Józefa K. w DT Junior

Na zakończenie sezonu w Teat­rze Małym - "Proces" Franza Kafki. Zinterpre­towany przez młodego reżysera, Bog­dana Michalika jako przypowieść modernistyczna w stylistyce i egzy­stencjalna w treści.

Raz jeszcze w teatrze Józef K. - oskarżony nie wiadomo o co, osą­dzony i skazany.

Młody aktor, Wojciech Olszański "nie udźwignął roli" jak zwykło się powiadać w takich wypadkach, cho­ciaż kto wie, czy samą swoją fizycznością nie stwarzał "kafkowskiej" atmosfery: blady, młody, najczar­niejszy z czarnych brunet o ogrom­nych oczach i wybitnie orientalnym typie urody miał w sobie - nie­zależnie od umiejętności i dyspozycji zawodowych - jakąś prawdę i siłę wyrazu. Był z Kafki, a to już bardzo wiele. Naturalnie - to nie wystar­czy i nie wystarczyło, chociaż świad­czy o instynkcie scenicznym reży­sera.

Przedstawienie Bogdana Michali­ka nosi wszelkie cechy dzieła am­bitnego, inteligentnie zaprogramo­wanego i co najmniej w połowie zrealizowanego przez wykonaw­ców.

"Proces" dzisiaj to klasyka, po którą się sięga, kiedy skrzeczącej dookoła pospolitości chce się przeciwstawić inny wymiar rozważań o determi­nantach życia; kiedy się tę pospo­litość uszlachetnia problematyką klasy lux, zweryfikowaną i w swej uniwersalności wręcz "ostateczną".

Józef K. nie ma szans przed try­bunałem, który go oskarża. Wina, której nie zna; śledztwo, które się przeciwko niemu toczy; kara, egze­kucja - sprawy ciemne, niewyja­śnione w najmniejszym stopniu, ta­jemnicze. Ale obok tego dziwnego procesu toczy się życie, zwyczajne życie Józefa K. Oskarżony (przez kogo?, o co? dlaczego?) posila się so­lidnie, chodzi do biura, spędza czas wolny z kobietami. Śledztwo, które się przeciwko niemu toczy nie prze­szkadza mu żyć normalnie. Do ja­kiegoś momentu, o którym nie wia­domo znów: kto wybrał go na kres dla Józefa K., kres normalnej po­wszedniości.

O "Procesie" zwykło się pisać, iż jest metaforą życia, które nieuchronnie, zmierza do swego dnia egzekucji - śmierci. O "Procesie" zwykło cię mawiać jako o arcydziele, którego podmiotem jest absurd istnienia, piekielnie logiczny, matematyczny absurd. Camus pisząc o Kafce po­wiada jednak: "absurd został roz­poznany, zaakceptowany, przyjęty - i wiemy, że nie jest już absurdem. Jakaż może być większa nadzieja w granicach kondycji ludzkiej niż możliwość wymknięcia się tej kon­dycji?" (esej pt. "Nadzieja i absurd w dziele Kafki").

Te camusowskie fragmenty cytuje się w programie do spektaklu Bog­dana Michalika, przywołuje w jego scenariuszu teatralnym do "Procesu" (też prezentowanym w mikrowymiarze w programie). Camusowska na­dzieja a rebours odnaleziona przez filozofa w dziele Kafki przydaje się na coś reżyserowi, bierze ją pod uwagę, zatem jest dla przedstawie­nia ważna. Tak wolno mniemać, chociaż przedstawienie wcale nie otwiera Kafki kluczem Camusa. Bardziej rodzajowo-psychologiczne niż egzystencjalno-fantastyczne, in­tensywne w nastroju, dopowiedzia­ne, nawet przerysowane w tej do-określoności słabo zaznacza oba pod­stawowe plany "Procesu" - świat symboli i konkretu. Codzienność i nadnaturalny niepokój, zdarzenia "tajemnicze" i przyziemne. Coś z Nietzschego i coś ze Svedenborga, racjonalny szkielet doznań i jego pokrętne, niedocieczone sensy ogól­ne. Duchowa tragedia i banał, ru­tynowe "życie". Sprzeczność najbar­dziej niepojęta: bohater żyje i jest skazany.

Bo, że - skazany - umiera, wy­daje się już być sprawą o wiele bar­dziej oczywistą.

Otóż tego wszystkiego co określam na użytek niniejszego dialektyką "Procesu" - w spektaklu warszaw­skim nie ma zbyt wiele.

Jest, owszem, ekspozycja, zgrabne zawiązanie wątków problemowych, jest to, co określa się klimatem, ale im dłużej trwa przedstawienie tym bardziej w planie "wewnętrznym" sprawy Józefa K. nie dzieje się nic. To, co na temat kafkowskich anty­nomii ma nam do powiedzenia re­żyser w roku 1984 mówi od razu na wstępie. Cała reszta jest już tylko or­namentacją i masą tabulaettis.

Wyraziste aktorstwo Agnieszki Fatygi, Małgorzaty Lorentowicz, Marzeny Trybały, Jana Tesarza, Krzysztofa Wieczorka, Artura Bar-cisia i nerwowy niepokój Józefa K. - Wojciecha Olszańskiego - star­czą na dramat psychologiczny w so­lidnym repertuarze realistycznym. Na Kafkę i jego naturalną i pro­fetyczną nadnaturalność trochę tego za mało. Na interpretacyjny pomysł przywoływany w programie - "Pro­ces" jako wyraz ostatecznej nadziei w sens człowieczeństwa, bo czymże innym może się skończyć ostateczne zwątpienie? - na ten camusowski "chwyt" nie nadaje się ani jeden ka­wałek tej inscenizacji. Ambitnej - powtórzę - ale zanadto ufającej formie. Miała to być przypowieść fi­lozoficzna, wsparto ją klimatem se­cesji dla uzyskania "niesamowitości" i niepokoju metafizycznego, ale ani aktorzy, ani reżyser w owym niepo­koju nie wytrzymali zbyt długo (ani też zbyt konsekwentnie).

Reasumując - wieczór z Kafką, który wychodzi z ram tego przed­stawienia, nie mieści się w nim, ale wieczór, mimo wszystko, "do myśle­nia" dla widza. Choćby i przeciw re­żyserowi i widowisku, ale czy to w końcu ważne? O ilu przedstawie­niach da się to powiedzieć z czystym sumieniem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji