Artykuły

Dama i aktorzy

Szkoda, że reżyser nie zaufał ak­torom i nie pozwolił im więcej pograć.

Na pierwszą w tym sezonie premierę Teatr Powszechny wybrał "Damy i hu­zarów" Aleksandra Fredry w reżyserii Agnieszki Glińskiej, zaliczanej do naj­zdolniejszych reżyserów młodego po­kolenia, nagrodzonej niedawno Pasz­portem "Polityki".

Tematem sztuki jest odwieczna i do­tąd nierozstrzygnięta (dzięki Bogu!) walka płci. U Fredry siły męskie re­prezentują zawodowi żołnierze i "za­wodowi" kawalerowie, którym przy­chodzi odeprzeć atak z zaskoczenia płci przeciwnej. Kilku huzarów po­stanawia spędzić wymarzony urlop: żadnego sprzątania, zrzędzenia i na­rzekania, słowem żadnych kobiet. Niestety, tę męską sielankę zakłóca niezapowiedziana wizyta sióstr jed­nego z panów. Zaczynają się podcho­dy, potyczki i wszelkiego typu dzia­łania zaczepno-obronne.

Nie od dziś wiadomo, że komedie Fre­dry to przede wszystkim galeria roz­kosznie zabawnych postaci. Wystarczy dobrze obsadzić role i dać aktorom po­grać, a sukces murowany. I bywał ten sukces udziałem wielu gwiazd polskiej sceny, bo sztuka grywana jest często i chętnie. Niestety, wydaje się, że Agnieszka Glińska postanowiła zrobić z "Dam i huzarów" raczej popis reży­serski niż aktorski. Tekst Fredry zdołał wprawdzie oprzeć się inscenizacyjnym ambicjom realizatorki, ale aktorom nie udało się rozwinąć skrzydeł. Niby nie było się do czego przyczepić, ale też i czym zachłysnąć.

W Majora wcielił się Zbigniew Szczapiński, przekonujący jako za­twardziały stary kawaler, któremu nie­straszne surmy bojowe i bitewny zgiełk, ale który kapituluje przed bia­łogłową. Ta rola była jednak poniżej możliwości znakomitego aktora. Po­dobnie Pani Dyndalska Barbary Szczęśniak i Pani Orgonowa Gabrieli Sarneckiej, zagrane z teatralną swadą i pomysłem, ale jakby niepociągnięte, niedograne do końca. Ten sam los spot­kał Rotmistrza Krzysztofa Baumana i Kapelana Mariusza Siudzińskiego. Karolina Łukaszewicz (Zofia, córka Orgonowej) i Janusz German (Ed­mund, porucznik) zagrali nieźle, ale nie przekonali mnie, że to, co na nich spadło, to miłość zdolna pokonać wszelkie przeszkody. Nie bardzo mog­ły także rozwinąć skrzydła Jolanta Jac­kowska (Józia), Ewa Tucholska (Zu­zia) i Beata Olga Kowalska (Fruzia). Zwłaszcza ta ostatnia, która ma dra­pieżny teatralny pazur, została wciś­nięta w zbyt ciasny gorset służącej po­kazanej jako bezmyślna nastolatka. Kompletnie nie dano szans Januszowi Kubickiemu (Rembo) i Michałowi Szewczykowi (Grzegorz). Widać, że wszyscy wymienieni dusili się w usta­wieniu postaci zaproponowanym im przez reżysera, wyraźnie chcieli zagrać więcej, a nie mogli. Z tego szeregu wy­łamała się tylko Barbara Lauks, która koncertowo i brawurowo zagrała Pan­nę Anielę. Biegała, krzyczała, skaka­ła, robiła szpagat i nieodmiennie śmie­szyła. A o to przecież chodziło.

Nie do końca podobała mi się sceno­grafia Beaty Wodeckiej - bura, szara i zbyt służebna wobec tego co działo się na scenie. Podobnie kostiumy, zwłaszcza pań, każdy z innej epoki: od uniformu dziewiętnastowiecznej pen­sjonarki (Zofia), przez sukienki a la Marilyn Monroe (Panna Aniela), aż do strojów prawie współczesnych nasto­latek (Zuzia i Fruzia). Wiem, wiem, chodziło o pokazanie ponadczasowości komedii, ale to się wie samo przez się, bo dopóki na tym łez padole są ko­biety i mężczyźni, dopóty to, o czym pisał Fredro, zawsze będzie aktualne. Dlatego także niepotrzebnie reżyser kazał aktorom śpiewać "Pierwszą Bry­gadę", zakładać abażury na prawdzi­we świecące żarówki, wetknięte w sty­lowe kinkiety, i w czasie zabawy uda­wać dźwięk karabinu maszynowego. Być może wszystkie moje zastrzeże­nia spowodowane zostały wygórowa­nymi oczekiwaniami wobec po­wszechnie nagradzanej Agnieszki Glińskiej. "Damy i huzary" w Po­wszechnym pozostawiają niedosyt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji