Damy i huzary, czyli baby i faceci
Kto w sobotę rozpoczynającą najdłuższy weekend w roku, w dodatku przy bajecznej pogodzie, przyjdzie do teatru? - zastanawiałam się idąc na premierę sztuki "Damy i huzary". Takich jak ja była pełna sala. Tak samo było następnego dnia. Czy było warto poświęcić ciepły kwietniowy wieczór?
Tematem Fredrowskiej sztuki jest odwieczna i dotąd nie rozstrzygnięta walka płci.
Siły męskie reprezentują zawodowi żołnierze i "zawodowi" kawalerowie, którym przychodzi odeprzeć atak z zaskoczenia płci przeciwnej. Major huzarów wraz z serdecznymi przyjaciółmi z pułku postanawiają spędzić wymarzony urlop: żadnego zrzędzenia i narzekania, słowem żadnych kobiet. Niestety, tę męską sielankę zakłóca nie zapowiedziana wizyta trzech sióstr Majora otoczonych zastępami damskiej służby. Zaczynają się podchody, potyczki i wszelkiego typu działania zaczepno-obronne, wobec których dzielni wojacy okazują się bezbronni. Dom zostaje przewrócony do góry nogami, a męskie przyzwyczajenia i rozrywki idą w kąt. Paniom udaje się zbałamucić bohaterów, nawet Major odmienia gruntownie swój pogląd na małżeństwo i gotów jest ożenić się ze swą młodą siostrzenicą, zakochaną zresztą w jego podwładnym. Szczęśliwy finał wyjaśnia nieporozumienia, jakie wśród przyjaciół posiała kobieca przebiegłość.
Krytyka chciała w tym utworze Aleksandra Fredry widzieć komedię narodową, wskazując na wprowadzenie postaci oficerów polskich jako bohaterów. Tymczasem to sztuka o śmieszności męsko-damskich zalotów, a ten temat jest aktualny dopóki na tym łez padole są kobiety i mężczyźni.
STARA RAMOTA?
Wielu znawców Fredry jest zdania, że jego sztuki bronią się same, dlatego wystarczy odegrać je "po bożemu" a i tak będą zabawne. Ale Henryk Rozen, reżyser rzeszowskiego spektaklu, wyszedł jednak najwyraźniej z innego założenia. W końcu to spektakl, na który chodzić będzie przede wszystkim młodzież (bo to przecież klasyka), a ta nie tylko nie wie, co to są "huzary", ale może nawet nie wie, co to "damy". Rozen postawił więc na farsowy charakter sztuki i zrealizował ją na modłę oglądanych do tej pory w rzeszowskim teatrze angielskich i amerykańskich komedyjek, z delikatnym przerysowaniem postaci i sytuacji. Czy zaszkodziło to Fredrze? Moim zdaniem ani trochę. Sztuka, którą młodzież uważa za starą ramotę, tętniła życiem. Reżyser na szczęście nie starał się na siłę podkreślić jej ponadczasowości. Pozwolił aktorom na tyle wyjść ponad konwencję, by podkreślić istniejący w tekstach Fredry erotyzm i karykaturalną śmieszność postaci. Wszystko jest tu przerysowane: począwszy od monstrualnej wielkości huzarskich czapek, które w razie potrzeby równie dobrze służą jako taborety, poprzez przesłodzone sceny miłosne Zosi i Porucznika, a skończywszy na spazmach i omdleniach dam.
Kilka scen niestety zostało przesadzonych: reżyser ma najwyraźniej kłopoty z opanowaniem scen zbiorowych. Im więcej osób na scenie - tym większe zamieszanie, a tekst gubi się wśród bieganiny i pokrzykiwań. Ale kilka scen jest świetnych. Choćby wspomnieć moment, gdy to Major przekonuje Zosię, że do siebie nie pasują i porównując małżeństwo do pary koni wystukuje rękami na fortepianie rytmy końskich kroków. Niezła jest też scena potajemnej ucieczki huzarów z domu, gdy skradając się tak, by pozostać nie zauważonymi, niemiłosiernie pobrzękują przyczepionymi do żołnierskich plecaków menażkami.
Przesadnie oszczędna jest natomiast scenografia. Scena w niczym nie przypomina dworku szlacheckiego a raczej wnętrze żołnierskiego namiotu. Ściany i drzwi imitują szare porozpinane na metalowych rurach płachty materiału. Jedynym rekwizytem jest fortepian, który zresztą służy nie tylko do gry, ale - w razie potrzeby - za stół, kanapę, oraz...kryjówkę.
Reżyser zaskoczył widzów jeszcze jednym - obsadą. W przypadku najstarszej siostry Majora - to zaskoczenie najmilsze. Po czterech latach nieobecności na rzeszowskiej scenie pojawiła się Anna Kujałowicz. Pysznie zagrała kobietę stanowczą w działaniu, o kanciastej wręcz surowości. Świetna była także Anna Demczuk jako najmłodsza z sióstr - panna Aniela, ze swoją "fruwającą" grzywką. Znakomicie uwodziła Rotmistrza. Mariola Łabno-Flaumenhaft jak zwykle czarowała swoimi długimi jasnymi włosami, wywijając przed całym towarzystwem piruety. Ale nie tylko - tchnęła w dość mdłą postać Zosi wcale jak na panienkę z dobrego domu nieskromną zalotność i iście diabelski charakterek.
Nieszablonowym romantycznym kochankiem okazał się również Grzegorz Pawłowski jako Porucznik - na śmierć zakochany w Zosi, choć i służącym nie skąpił znaczących spojrzeń. Na uwagę zasługuje też Major (Paweł Wiśniewski). Choć nijak nie chciał wyglądać na lat "ąćdziesiąt" (mimo niezgrabnej peruki i wąsisk), był po wojskowemu zamaszysty i wyjątkowo niezdarny w kontaktach z płcią piękną.
Nie do końca wyzyskano natomiast rolę kapelana. Zagrał go grający do tej pory role amantów Przemysław Tejkowski. Słynny i prześmieszny kontrapunkt "nie uchodzi" w jego wykonaniu rozpływał się w ogólnym rozgardiaszu.
Z PRZYMRUŻENIEM OKA
Wiadomo jak trudno wystawiać klasykę, przewałkowaną już przecież na wszelkie sposoby. Cieszę się jednak, że teatr rzeszowski, który od jakiegoś czasu karmi widzów niemal wyłącznie banalnymi współczesnymi komedyjkami o tematyce damsko-męskiej, zdecydował się na ten swoisty kompromis. Utrzymując się w obranej linii, pokazał bowiem rzecz naprawdę wartościową i to w przyjemnej dla widza formie. A co najważniejsze "Damy i huzary" nie były przedstawieniem identycznym z tymi, które powstały ostatnio w Polsce kilkakrotnie.
"Fredry nie da się zagrać ot tak, trzeba nawet chodzić wierszem" powiedział kiedyś Daniel Olbrychski. Realizacja rzeszowskiego teatru pokazuje jednak, że bardziej swobodne podejście do sztuki, z inteligentnym przymrużeniem oka, w niczym nie umniejsza dowcipu i rangi mistrza Fredry.
Naturalność podawania Fredrowskiej frazy sprawia, że znaczenia dialogów komedii nie chowają się w gorsecie formy.
Postacie rozmawiają naprawdę i bawiąc się melodią wiersza odkrywają przed widzem komizm i bogactwo Fredrowskiego języka. Z tym splata się komedia charakterów, pozostająca w zgodzie z intencją autora. I jeśli ktoś, widząc zapowiedź na afiszu "Dam i huzarów" pomyślał, że to szkolny bryk i ramota, to radzę natychmiast tę niedorzeczną myśl odrzucić i na spektakl się wybrać.