Artykuły

O cholera! Ja klnę?! Naprawdę?

JERZY FEDOROWICZ - aktor, poseł, reżyser, kiedyś dyrektor teatru. Właśnie ukazuje się książka, której jest bohaterem ("Lodołamacz Fedor").

Renata Radłowska: Ma pan 67 lat i już podsumowuje życie?

Jerzy Fedorowicz: No właśnie, mam dopiero 67 lat! Wcale nie miałem potrzeby podsumowywania, pisania o sobie książek.

Ktoś pana zmusił?

- Leciałem samolotem, uśmiechnęła się do mnie piękna kobieta. Powiedziała, że mnie lubi. Potem spotkaliśmy się na kolacji i zaproponowała mi współpracę. Pracowała w wydawnictwie, chciała mieć książkę ze mną w roli głównej, uznała widocznie, że jestem ciekawy. Ja jej na to, że gdybym umiał pisać, to już dawno bym tym się zajmował. Ale że ona nie odpuszczała, więc stanęło na tym, że zrobimy wywiad rzekę. Przepytywał mnie Jacek Szubrycht.

Fedorowicz to taki krakowski cwaniak - pisze we wstępie do książki Kazimierz Kutz. Krakowski cwaniak, czyli kto?

- Widocznie Kazimierz Kutz ma do mnie słabość... Prowadził mnie od młodego chłopaka, dał mi pracę w swoich filmach; od niego uczyłem się też wolnej Polski, funkcjonowania w niej. Co Kutz miał na myśli, pisząc o mnie "krakowski cwaniak"? Nie wiem. Chyba to, że zawsze starałem się wywalczyć coś dla mojego Krakowa, już będąc w Sejmie.

Czyli co?

- Chociażby 20 milionów na rozbudowę lotniska w Balicach.

Wszyscy o panu mówią: "aktor drugoplanowy". I sam pan też na tę drugoplanowość narzeka.

- No już nie. Ale muszę przyznać, że ta drugoplanowość od dawna mnie nurtuje. Bo byłem przecież w zespole Starego Teatru, czyli jednak wybrańcem, a tych pierwszoplanowych ról w najważniejszych spektaklach nie dostałem. Mnie używano zawsze raczej jako lodołamacza, czyli kogoś, kto przełamie lody między publicznością a sceną. Zresztą trudno było być na pierwszym planie w obecności Jana Nowickiego, Wojciecha Pszoniaka i trzech innych Jurków - Radziwiłowicza, Treli i Stuhra. Ktoś musiał być, chociażby dla równowagi, tym drugoplanowym.

Pan lubi siebie.

- (śmiech ) Powiem pani, że kiedyś pewna gazeta zapytała kilku celebrytów o najważniejszy dla nich dzień życia, mnie też. I ja...

Jest pan celebrytą?

- Właściwie nie.

Co to znaczy "właściwie"?

- Nie jestem celebrytą sam z siebie. Stałem się nim w momencie, kiedy powierzono mi rolę w jednym z seriali TVN. I tak zaczęły mnie postrzegać kolorowe gazety. A to było łatwe, bo jako aktor mam sposób bycia, który skraca dystans z innymi ludźmi, wiele rzeczy mówię wprost. Wracając do pytania gazety: odpowiedziałem, że tym dniem jest ten, w którym się urodziłem.

Tego, że jest pan pewny siebie, nie da się ukryć.

- Nie zawsze trzeba to ukrywać. Pewność siebie przydała mi się w czasach, kiedy byłem dyrektorem Teatru Ludowego, a potem w polityce. W moim przypadku pewność siebie jest chyba sprawą dziedziczną. Tacy byli moi przodkowie, większość z nich służyła ojczyźnie lub społecznościom lokalnym. Staram się być stanowczy, zwłaszcza w tematach, na których się znam.

A na czym pan się zna?

- Na kierowaniu instytucjami artystycznymi, na produkcji telewizyjnej i filmowej; umiem robić przedstawienia dla dzieci. Znam się na mediach, bo prowadziłem przecież własny program ("Zadyma"); na problemach Polonii, z którą bardzo często się spotykam. Myślę, że ludzie mnie lubią, ja to czuję.

Na polityce pan się zna?

- Tego wciąż się uczę. Ciągle ktoś mnie pyta, kiedy wystartuję w wyborach na prezydenta Krakowa. Miasto to jest ogromnym, bardzo poważnym przedsiębiorstwem, nie jestem przygotowany do podjęcia tak poważnego zadania. Trzeba też wstawać bladym świtem, kłaść się późno spać; za dużo rzeczy taki prezydent ma na głowie.

Dużo pan klnie w książce.

- O cholera! Ja klnę?! Naprawdę? Cóż, są takie sprawy, w których przekleństwo pomaga w wymianie myśli. Za to w temacie mojej rodziny i miłości do żony nie klnę nigdy.

Opowiada pan o depresji.

- To była bardzo świadoma decyzja, żeby o tym epizodzie mojego życia opowiedzieć. Tak, ja chorowałem, miałem depresję. Ja, ten szalony i wiecznie roześmiany Fedor. Był taki czas w moim życiu, i to bardzo niedawno, kiedy doszedłem do ściany. Zdałem sobie sprawę, że ciągle muszę zdawać jakieś egzaminy; nie miałem już na to sił. I przyszła ona, depresja. Nie spałem przez rok. I jeżeli dziś o tym opowiadam w książce, to dlatego, żeby uświadomić ludziom, że depresja jest chorobą egalitarną. Zachorować może na nią i zabawny Fedor. Ale wyszedłem na prostą, zawdzięczam to lekarzom, ale przede wszystkim żonie. Jej zresztą zawdzięczam o wiele więcej niż komukolwiek - wydobywała mnie z nałogów, uczyła, jak stać mocno na ziemi obiema stopami. Jeszcze jedna rzecz: spodziewam się, że reakcje na tę książkę będą skrajne; zwłaszcza na moje przyznanie się do depresji. Niech się więc pastwią nade mną, zniosę.

Jerzy Fedorowicz zaprasza na spotkanie autorskie 23 października do Teatru Ludowego (g. 17).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji