Artykuły

Tablica na cześć mistrzyni

Janina Jarzynowna-Sobczak była legendą już za życia. Dzięki niej powstała gdańska szkoła baletowa, stworzyła też balet Opery Bałtyckiej i pierwszy w Polsce teatr tańca. Wszystko zaczęło się w domu przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu. W poniedziałek, 27 października, na domu, w którym mieściła się Szkoła Tańca Artystycznego Janiny Jarzynówny odsłonięta zostanie tablica pamiątkowa - pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Opowiedzieć historię baletu na Wybrzeżu, pomijając Janinę Jarzynównę-Sobczak? To niemożliwe! Artystka położyła podwaliny pod ten rodzaj sztuki, przez wiele lat nadawała mu kierunek. Dzięki niej powstała gdańska szkoła baletowa. Stworzyła też balet Opery Bałtyckiej i pierwszy w Polsce teatr tańca.

Wszystko zaczęło się w domu przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu. To tutaj, we wrześniu 1946 r., pod numerem 6 C (dzisiaj jest to numer 11) Janina Jarzynówna zamieszkała z mężem Brunonem i czteroletnim synkiem - także Brunonem. Zostawiła mieszkanie w Krakowie i świetnie prosperującą Szkołę Tańca Artystycznego. Zrezygnowała z interesujących propozycji angaży. Rodzina dostała na poddaszu dwa maleńkie pokoje z kuchnią i, na parterze, dwa duże pokoje - z przeznaczeniem na salę balową. Do tego jeszcze jeden pokój, gdzie miała być szatnia.

Na górze urzędował OMTUR (Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego). Czasem wesołe imprezy kończyły się strzelaniną na wiwat, członkowie organizacji nosili bowiem broń.

- Ojciec tak ustawiał moje łóżeczko, aby pocisk nie trafił w nie rykoszetem - wspomina Bruno Sobczak. - Sąsiadka na poddaszu hodowała w komórce świnię, to była dla nas, dzieciaków, duża atrakcja. Pamiętam też szary budynek Sądu Wojskowego na rogu ulicy Batorego (ten dom nadal istnieje). My jako dzieci często wisieliśmy na siatce, gdy na rozprawę przyjeżdżały samochody ciężarowe, zamknięte "budy" i wyprowadzano aresztantów. Szli w drewniakach, skuci łańcuchami. Możemy się domyślać, że część z nich dostała tzw. czapę.

Na podwórzu stały wraki samochodów i stary niemiecki samolot, chyba szybowiec.

- Pewnego razu dostałem gwizdek, który był w paczce z UNRRY - opowiada. - Miał dźwięk jak milicyjny. Kiedy szli milicjanci, gwizdałem z trzeciego piętra przez okno, a oni biegali. W końcu któryś się zorientował, skąd dochodzą te dźwięki. Gdy wpadli do domu ze straszną awanturą, moja biedna babcia o mało nie przepłaciła tego zawałem serca. Milicjanci oczywiście zabrali mój gwizdek.

W pobliżu, na kilkupiętrowym budynku, straszyła ogromna plansza z wymalowaną spadającą bombą i krzyczącym napisem: NIE! Wszędzie były też tabliczki "Min niet! Sierżant Wołków". To zapewne on rozminowywał Jaśkową Dolinę, ale wszystkich nie znalazł.

- Pewnego razu poszliśmy grać w piłkę na szkolnym boisku przy Topolowej. Dzieci mieszkające po sąsiedzku koniecznie chciały iść z nami, ale myśmy ich nie wzięli. Za chwilę ziemia się zatrzęsła, wybuchła mina. Zginęły dziewczynki i chłopczyk.

Do pomocy przychodziła gosposia autochtonka, która mieszkała w Pieckach u podnóża dzisiejszego osiedla Morena.

- Najpierw szła o godzinie 5 rano na pocztę do Gdańska, gdzie pracowała na pół etatu jako sprzątaczka. Potem przychodziła do nas i pomagała, ale był problem, bo źle mówiła po polsku. Więc kiedy u rzeźnika dochodziła już do lady, kobiety wyrzucały ją, mówiąc: "Szkopka na koniec kolejki! Won!"

- Wojna ciągle była niezagojoną raną i wywoływała w nas trwogę - wspominała pewnego razu Janina Jarzynówna-Sobczak. - Początkowo nie miałam odwagi iść na Stare Miasto. Bałam się widoku zabytkowego Gdańska leżącego w gruzach. Sama myśl o tym porażała mnie.

Rodzina znajdowała się w trudnej sytuacji materialnej. Brakowało dosłownie wszystkiego. Nie tylko jedzenia, ale i sprzętów do mającej powstać pierwszej na Pomorzu Szkoły Tańca Artystycznego. Brunon Sobczak, ojciec, mimo iż ciężko chory, majstrował meble ze starych desek, przerabiał lub reperował znalezione przedmioty wyrzucone przez kogoś na śmietnik. Nikt z rodziny nie wierzył, że uda się otworzyć szkołę. Tymczasem, chętnych zjawiło się wielu. Przyszły matki z dziećmi, młodzież, a nawet ludzie starzy.

- Zapisy do szkoły zamknęłam liczbą 100 - przyznała kiedyś Jarzynówna. - Sama nie podołałabym więcej, a na Wybrzeżu nie było pedagogów. Błagania i protesty sprawiły, że uległam. Ostatecznie doszliśmy do 150 uczniów.

Najzdolniejsi chcieli być zawodowymi tancerzami, więc Janina Jarzynówna-Sobczak zorganizowała dla nich specjalny kurs z innym programem ćwiczeń. To oni po czterech latach zostali pierwszymi tancerzami zespołu baletowego Studia Operowego, późniejszej Opery Bałtyckiej. W prowadzeniu szkoły pomagała Jarzynównie Loda Ciesielska (przyjaciółka Lody Halamy).

Pani Janina wykształciła wielu wybitnych tancerzy, zrealizowała przeszło czterdzieści spektakli. Do najwybitniejszych zalicza się "Cudownego mandaryna", "Dafnis i Chloe", "Niobe", "Tytanie i osła", "Małą suitę". Po obejrzeniu "Mandaryna" Jerzy Waldorff uklęknął przed nią w obecności całego zespołu.

Janina Jarzynówna-Sobczak przygotowała też wiele programów baletowych dla telewizji, kilka baletów zostało sfilmowanych. Dziś jest to bezcenny zapis sztuki choreograficznej gdańskiej artystki.

Wielka dama polskiego baletu zmarła 14 września 2004 roku w Gdańsku.

W poniedziałek 27 października na domu, w którym mieściła się Szkoła Tańca Artystycznego Janiny Jarzynówny odsłonięta zostanie tablica pamiątkowa. Początek uroczystości o godzinie 12.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji