Artykuły

Striptiz szarości dnia

Niezwykła jest książka "Nikiformy" Edwarda Redlińskiego: to przecież "tylko" zbiór skarg i podań do urzędów, więziennych, więziennych grepsów i fragmentów pamiętników ludzi nieszczęśliwych, borykających się z bezdusznością urzędni­ków i tzw nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Podobnie niezwykłe są również losy spektaklu pod tym samym ty­tułem a od trzech sezonów znajdującego się w repertuarze chorzowskiego Teatru Rozryw­ki.

Premiera "Nikiform" miała tam bowiem miejsce w grud­niu 1984 roku, na scenie teatru w budowie. Wokół jeszcze trwały prace budowlano-adaptacyjne, gdy aktorzy: Marta Szmi­gielska, Bolesław Brzozowski i Jerzy Kaczmarowski odbywali próby pod okiem reżysera Da­riusza Miłkowskiego. Zapału im wówczas nie brakowało, lecz mimo to spektakl spadł z afisza aż na dwa lata, po zale­dwie dwóch powtórzeniach. Chorzów opuściła trójka wyko­nawców i wydawało się, że nikt i nic nie wskrzesi już tego widowiska. Ale oto 19 bm. po dwóch latach od premiery, spektakl wznowiono w nowej obsadzie, tak, że mamy do czy­nienia z nowym wydarzeniem, choć dzieje się ono w tej samej scenerii i tym samym układzie Piotra Cieślaka.

Tak jak i wtedy, widzów ponownie posadzono na prosce­nium - frontem do aktorów, a tyłem do widowni. Efektem pracy scenografa Pawła Dobrzyckiego są zastawki z płót­na i metalowych żaluzji, pośród których aktorzy - na tle ciemnego horyzontu - opowia­dają losy bohaterów owych autentycznych tekstów. Jedynymi przerywnikami są płynące z taśmy głosy radiowych spike­rów, odmierzające czas oraz dzieci i dorosłych uosabiają­cych tzw. przeciętnych obywa­teli. Ich naiwność i prostotę. Całości dopełniają czarno-białe slajdy rzucane na dwa ekrany, ukazując szarość i brzydotę ży­cia.

Każda z sześciu opowieści, składających się na ten grany non stop, przez prawie dwie godziny spektakl, jest jedną wielką rzeką skarg. Mamy więc skargę emeryta - pen­sjonariusza domu starców na bezduszność urzędników, pełne żarliwości i zarazem poczucia bezsilności podanie żony alko­holika o poddanie męża przy­musowej kuracji, spowiedź nie­udacznika - drobnego pijacz­ka, kontrowersje wokół wysta­wy aktów kobiecych, obrazek z życia więziennego oraz dziennik księgowej, przeraźliwie do­kładnie spisującej historię swego romansu z żonatym mężczyzną.

Każda z tych scenek daje du­że szanse na popis gry aktorskiej. I przyznać trzeba, że ak­torzy Teatru Rozrywki z szan­sy tej korzystają, choć efekty są różne, podobnie jak różne są ich warunki zewnętrzne i styl gry oraz poddane obrób­ce teksty.

Młoda matka dwóch córek - żona alkoholika i księgowa podsumowujące "upojne noce i dnie" w interpretacji Elżbiety Okupskiej, o urodzie raczej rubensowskiej, wywołuje nie tyl­ko współczucie, ale i bardzo często śmiech, pobudzając nie tyle do wesołości, co do reflek­sji: czyż nie jestem podobny, czyż nie jest to część mojego życia?

Michał Anioł, jako użalający się nad swoim losem wdowiec nie błyszczy nadmiernie, widać sam dostrzega, iż ten monolog jest przegadany. Kiedy pobu­dza się do nadmiernej ekspre­sji jest mało przekonywający, jego prawdy poczynają nużyć. A przecież losy Kundzicza po­winny same przez się wciągać widzów. I z pewnością tak by było, gdyby scenę tę nieco skrócić. Podejście aktora do granej postaci sprawdza się natomiast całkowicie, gdy ukazuje nam kryminalistę - człowieka prymitywnego, lecz nie pozbawionego jeszcze ludzkich uczuć.

Komediowe zacięcie cechuje grę Andrzeja Celińskiego, dla którego złoczyńca, to tylko ofiara losu, nieszczęśliwego splotu wydarzeń dla których katalizatorem stał się nadmiar wypitego alkoholu.

Przedostatnia scena, na wystawie "Wenus", kończy się zbiorowym striptizem aktorów i nie jest to bynajmniej zabieg mający uatrakcyjnić widowis­ko, gdyż i bez tego broni się dobrze. Gdyby jednak scena ta kończyła spektakl, można było by odebrać ją jako przesłanie twórców: oto obnażyliśmy się jako społeczeństwo. Niestety, w chwilę potem pojawia się pani buchalterka i snuje swoją in­teresującą, acz również przy­długą opowieść z nieoczekiwaną puentą, przez co wydźwięk całości jest chyba niezgodny z intencją autora książki...

"Nikiformy", bez wątpieniu cieszyć się będą "wzięciem" u publiczności. I nawet jeśli ktoś miał możność obejrzeć tamten spektakl z 1984 roku, to na pewno nie będzie się nudził oglądając go po raz wtóry, tym bardziej, iż jest on teraz bar­dziej dojrzały. Gdyby tak jesz­cze przyciąć nieco tekst, który przecież inaczej odbiera się czytając książkę a inaczej oglądając na scenie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji