Artykuły

Komuna trzyma się mocno?

"Bohaterowie przyszłości" w reż. Markusa Öhrna w Komunie//Warszawa. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Następna stacja: Warszawa Wschodnia. Przy wyremontowanym ostatnio dworcu, gdzie miejsce opiewanych przez Pablopavo szemranych budek zajęły sterylne sieciówki - tam właśnie, nieopodal komendy straży miejskiej, mieści się Komuna Warszawa.

Dojeżdżamy więc na Wschodni SKM-ką, relacji, powiedzmy: Pruszków - Sulejówek Miłosna, i wspinamy się po wąskich schodach w oficynie przy ul. Lubelskiej. Minąwszy na korytarzu tłum entuzjastów sztuki i nikotyny, wchodzimy do sali, gdzie wita nas Grzegorz Laszuk. Z wykształcenia niepraktykujący prawnik, z zawodu - ceniony grafik, dziś klasyk polskiej sceny niezależnej. Na początku lat 90. kilka stacji na wschód od Wschodniej Laszuk współzakładał Komunę Otwock, anarchistyczne środowisko łączące działania społeczne i artystyczne.

Dziś Komuna Warszawa to najbardziej poszukująca scena stolicy. Na takie miejsca mówi się "eksperymentalne" - ale przymiotnik ten może kojarzyć się z szalonym naukowcem w białym kitlu, probówką w ręce i włosami osmalonymi od wybuchów. Albo grupą dziwaków, którzy nie załapali się na dawne awangardy i dziś próbują wymyślić je na nowo.

Tymczasem listy artystów, którzy w ciągu ostatnich trzech lat pracowali w ciasnej salce z przesłaniającymi widok kolumnami, mogłoby pozazdrościć jej większość teatrów, nie tylko w stolicy. Krzysztof Garbaczewski, Weronika Szczawińska, Wojtek Ziemilski, Strzępka i Demirski... To tutaj odbyło się chyba najbardziej udane spotkanie między artystami teatru i ciekawymi ludźmi z niszy tańca współczesnego - Mikołajem Mikołajczykiem, Weroniką Pelczyńską, Iwoną Pasińską czy Karolem Tymińskim.

Teatr otwarty na ryzyko

Oczywiście, do tzw. offu nie wchodzi się bezkarnie i nawet trzy Komuny nie zastąpią do końca porządnej publicznej sceny. Ponieważ budżety realizowanych tutaj projektów zbliżone są do kosztów celebryckiej kolacji, a pracujący tu artyści pieniądze muszą zarabiać gdzieś indziej - szereg ciekawych spektakli z repertuaru gra się tu zdecydowanie za rzadko. Dlatego śledźcie uważnie kalendarz sceny przy torach.

Teatr otwarty na ryzyko zakłada też jednak ryzyko porażki. Tak jest w przypadku "Bohaterów przyszłości" Markusa Öhrna. To nazwisko z ekstraklasy europejskich sztuk performatywnych. Szwedzki reżyser przed przyjazdem na ul. Lubelską pracował m.in. przy placu Róży Luksemburg - w berlińskiej Volksbühne, na scenie Franka Castorfa, o kultowym, pokoleniowym znaczeniu dla nowego teatru w Polsce.

Założenie było takie - reżyser pracuje z amatorami, dziećmi III RP. Zgłosić mogły się osoby urodzone po 4 czerwca 1989. To poglądy tego pokolenia miały być tematem spektaklu. Bo, jak czytamy w programie: "Temat ten jest szczególnie istotny w kraju wyciągającym pierwsze poważne wnioski w 25 lat po transformacji ustrojowej. Skupimy się na takich zagadnieniach jak zróżnicowanie statusów społecznych, kwestia tolerancji i praktyczny wymiar teorii gender".

Co widzimy na scenie? Grupa młodych entuzjastów teatru parodiuje kibolskie rasistowskie przyśpiewki. Potem skanduje, że aborcja to morderstwo, a nawet odgrywa ją na scenie z dużą ilością czerwonej farby czy innego ketchupu.

Chyba po to, by podkreślić homogeniczność wspólnoty polskiej młodzieży, a zarazem jej wyobrażony, skonstruowany charakter - wszyscy wykonawcy, niezależnie od różnic płci i koloru skóry, noszą identyczne białe maski. Początkowo ich śpiewy rozlegają się wewnątrz białego domku na scenie, widzimy ich na ekranie, wśród białych i czerwonych baloników. Później wychodzą z pudła i tańczą objęci w parach - różno-, potem jednopłciowych. Taka przewrotka? Wyjście z szafy? Kurtyna.

Projekt Öhrna to łatwizna

Öhrn i jego drużyna zbyt odkrywczych wniosków nie wyciągnęli. Tak, młodzi ludzie w Polsce są konserwatywni, a nawet szowinistyczni - odpowiadają. Ale dlaczego? Czemu ktoś trafia na marsz narodowców, a ktoś do projektu awangardowego artysty? Czy szowinizm ma jakieś podłoże społeczne, skąd się bierze, od czego zależy? Na te pytania Szwed nie odpowiada. Nie bardzo nawet je zadaje.

Zaraz, zaraz - powie przytomny czytelnik. Przecież w takich projektach nie chodzi o to, żeby zblazowani recenzenci przeżywali intelektualne ekstazy. Ani może nawet nie o to, by powiedzieć coś niebanalnego, tylko żeby budować wspólnotę, pracować z ludźmi, dla których to nowe doświadczenie.

Może i racja. Problem w tym, że artysta klasy Öhrna mógł połączyć jedno z drugim. Albo chociaż powiedzieć coś o tej konkretnej wspólnocie, z którą przytrafiło mu się pracować.

Naprawdę cenię sobie w teatrze minimalizm. Ale projekt Öhrna to łatwizna. A nawet - kapitulacja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji