Artykuły

Przymierzanie Wyspiańskiego

To "Wyzwolenie" budzi pytania i wątpliwości. Mikołaj Grabowski starał się przymierzyć tekst Wyspiańskiego do współczesności i zobaczyć, co z takiej operacji wyniknie.

Na scenie jest współcześnie. Teatr, do którego przychodzi Konrad, jest pustą sceną Starego Teatru dzisiaj. Aktorzy to zwyczajnie ubrani ludzie, Konrad (Oskar Hamerski) - chłopiec w szarym sweterku, kolega, artysta, młody reżyser piszący sztuki.

Punkt wyjścia taki sam dobry jak inny. Konrad Wyspiańskiego jest przecież reżyserem piszącym sztuki, właściwie usiłujący stworzyć sztukę, a aktorzy to koledzy ze współczesnego mu krakowskiego teatru. Pierwszy monolog - "Idę z daleka, nie wiem, z raju czyli z piekła" Hamerski wypowiada z zaangażowaniem, ale i lekką ironią. Jak cytat; ta poetyka nie pasuje do niego ani do sytuacji. Nikt tak już nie pisze, ale może jemu się tak napisało i trochę się teraz tego wstydzi? Gdyby ta dwuznaczność została zachowana, gdyby stała się budulcem pierwszej części przedstawienia, może widowisko Polski Współczesnej miałoby siłę. Bo musi mieć siłę, nawet jeśli jest to siła tandetnej atrakcyjności i schematu.

Dwa cudzysłowy

Ślady budowania pierwszej części na tej dwuznaczności są widoczne, ale więcej tu dziur i wątpliwości niż pewności. Aktorzy, których Muza (Anna Radwan-Gancarczyk) zaprasza do tworzenia komedii dell'arte, z własnymi tekstami, są gromadą mało zindywidualizowaną. Ale współczesną, a przynajmniej współcześnie się prezentującą. Czy tacy ludzie stworzyliby widowisko z kontuszami, gorsetami, harfami, nawet wziętymi w dwa cudzysłowy? Zagraliby bladą kopię "Wyzwolenia" Wyspiańskiego, bo to tylko im przyszło do głów na wezwanie Muzy, osoby zresztą równie mało wyrazistej jak reszta?

Bo tak to trochę wygląda. Karmazyn (Krzysztof Globisz) z Hołyszem (Jan Peszek) w fantazyjnych kolorowych szlafroko-kontuszach tańczą ze sobą dziwaczny taniec. Kaznodzieja (Mieczysław Grąbka) w koloratce śpiewa z gitarą "Do góry bracia, do góry". Mówca (Ewa Kolasińska) wygłasza patriotyczny wierszyk. Harfiarka (Ewa Kaim) teatralnie i autoironicznie recytuje. Ale ponieważ nie została stworzona silna rzeczywistość, silny punkt wyjścia, widowisko rozpada się na poszczególne sceny o niezbyt jasnej wymowie. Mamy do czynienia z jakąś konwencją. Z jakimiś schematami. Z jakimiś ludźmi, którzy tymi schematami się posługują. Ale co to za ludzie? Język Wyspiańskiego nie pasuje do nich, sytuacja teatralnej próby, odbywającej się tu i teraz, zamiast osadzić ten świat w konkrecie, staje się jeszcze jednym nawiasem czy cudzysłowem. Ujawnia bezradność reżysera, bezradność przymierzania tekstu do współczesności.

Konrad i Maski

Nie chcę porównywać spektaklu Mikołaja Grabowskiego z dziełem Swinarskiego, ale Swinarski wiedział, co robi, osadzając tak mocno swój spektakl w czasach Wyspiańskiego, trzydzieści lat temu równie przecież odległych jak obecnie. "Wyzwolenie" nie może bowiem wisieć w próżni, a u Grabowskiego tak niestety się zdarzyło.

Najżywiej i najbardziej przejmująco zabrzmiały tutaj sceny z Maskami. Tadeusz Nyczek w programie, zwierzając się z kłopotów z "Wyzwoleniem", napisał: "Akt drugi zawsze był najtrudniejszy do zrobienia". I: "mając drugi akt, właściwie miało się Wyzwolenie ". No tak, ale tutaj Wyspiański spłatał Grabowskiemu figla. Udany akt drugi nie zagwarantował "mienia Wyzwolenia ". Udany, bo wreszcie na scenie zaistnieli ludzie, zaistniał Konrad, powstała sytuacja autentycznej rozmowy, starcia, słowa zaczęły pasować do sytuacji. Zaczęło być wiadomo, że duchowa droga Konrada jest w spektaklu istotna. Jego walka z fałszem, bolesne zderzenie z rzeczywistością, z ludźmi, z aktorami w teatrze.

Współczucie, nie katharsis

Ale dalsza droga Konrada budzi wątpliwości. Drugie widowisko, szalone i przesycone śmiercią, znów traci moc. Znów jest niezbyt składną serią scen. Czemu Konrad zakłada kostium romantycznego bohatera (biała koszula, peleryna)? Dał się wtłoczyć w schemat? Tak, ale Grabowski unikał do tej pory w spektaklu takich nawiązań, chwyt ten jest więc rozpaczliwym pójściem na skróty. Do finału, kiedy Konrad siedzi w ciemności, skulony przy ścianie, półmartwy, szalony, a niekończący się orszak Erynii przechodzi cicho przed nim. Obraz przejmujący, ale los Konrada, wyłuskany z całego spektaklu, budzi jedynie współczucie, nie katharsis, czego by się nieskromnie oczekiwało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji