Artykuły

I śmiesznie, i groźnie

"Kariera Nikodema Dyzmy" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Wojciechowi Kościelniakowi po raz kolejny udało się stworzyć dla teatru adaptację, która korzystając z najbardziej istotnych wątków oddających charakter i przesłanie utworu, pozwala na zbudowanie jednolitej i spójnej akcji dramatycznej. Na scenie Teatru Syrena oglądamy dobrze zakomponowane, harmonijne widowisko, które ani przez moment nie nuży, a przecież dzieło Dołęgi-Mostowicza, na swój sposób groźne i śmieszne, do arcydzieł literackich nie należy. Wszyscy realizatorzy warszawskiego spektaklu odeszli od budowania scenicznej dosłowności, nie poszukiwali też na siłę komentarza dla naszej współczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Nie znaczy to, że Kościelniak dał nam do smakowania rodzajowy krajobraz ze sztamą, forsą i karierą rodem z Dickensa, konfrontujący jedynie bogatych krwiopijców z uczciwą nędzą i niedolą, które muszą zejść z tego świata. Najważniejszą rzeczą wydaje się być to, jakie mechanizmy rządzą ludźmi i rzeczywistością, w wynoszeniu przypadkowej kukły na piedestał i szczyty władzy. Kościelniak nie zapomina, że "Kariera Nikodema Dyzmy" ma charakter pamfletu, choć momentami elementy charakterystyczne dla śpiewogry czy muzycznej ballady zdają się w tej inscenizacji wyraźnie dominować.

Swego rodzaju przewodnikiem, a niekiedy też jakby swoistym narratorem opowieści jest w spektaklu postać Gońca, w której charakterystyczności cielesno-dźwiękowej odnalazł się znakomicie Wiktor Korzeniowski, oprowadzając nas po ulicznych zaułkach krzywych latarń, po parkach pełnych ogrodowych lampionów czy kulisach bankietowych sal, gdzie z równą łatwością można wywołać skandal, co wzbudzić przyjazną sensację. Przy okazji dodajmy, że prostota wszystkich rozwiązań scenograficznych Damiany Styrny komentuje się w tej inscenizacji sama, otwierając scenę na wciąż nowe elementy pojawiające się w różnej, i niekiedy w zaskakującej oryginalnością formie czy konfiguracji. Wszystkie znaki teatralne i symbole sprawdzają się tutaj znakomicie. Są nośnikami dramatu, problemu, uruchamiają wyobraźnię i umysł. Pozwalają na sensowne i pełne oddechu rozgrywanie planów scenicznych.

O tym, że Dyzma to tzw. postać z krwi i kości, przekonał nas już Roman Wilhelmi w filmowej wersji powieści autora słynnego "Znachora". To bohater, który nie unika siarczystych, prostackich zwrotów, agresywny i chamski, pełen energii skupionej na początku trochę wewnątrz, ale jednak, wykorzystujący kobiety jak na typowego samca przystało. Łatwo w komponowaniu rysunku takiej postaci popaść w farsowość, nawet parodię, groteskę lub czystą śmieszność. Łatwo też przeszarżować. Warszawscy aktorzy, na szczęście, próbują wychodzić poza jednowymiarowość postaci, co daje w przypadku roli Emilii Komarnickiej (Nina) efekt olśniewający.

Dla Przemysława Bluszcza już same warunki zewnętrzne mogą być sporym atutem i aktor wykorzystuje to z dużym powodzeniem, ze starannością i rzetelnością dbając nawet o najmniejszy szczegół swojej postaci. To nie jest tylko przerażony i podszyty strachem głupol, który wyprowadził na manowce kilku innych idiotów. Nikodem Dyzma, w jego interpretacji, z przegranego i zagubionego w Warszawie prowincjusza staje się powoli bezwzględnym i pozbawionym skrupułów zimnym draniem, osiągając najwyższe stanowiska w banku i dyplomacji. Bluszcz w równie sugestywny sposób pokazuje swoją uległość wobec opętańczego ciśnienia otoczenia, które składa mu określone propozycje i powierza kolejne funkcje, jak i to w jaki sposób smak kariery pociąga go w grze, której areną są bankiety, rauty, ministerialne gabinety i burżuazyjne salony.

Najmniej ciekawie wypada w spektaklu postać Kunickiego w interpretacji Piotra Siejki. Ten szczwany prostaczek nakreślony jest zbyt płasko i jednoznacznie, bez grama kolorystyki, która pojawia się w znaczący sposób w postaciach Krzepickiego (świetna rola Jacka Zawady) czy Jaszuńskiego (dobry Albert Osik jako nie pozbawiony kawalerskiej fantazji birbant ). Anna Terpiłowska z dużą dozą ekspresji i tragizmu tworzy postać prostytutki Mańki. Czyni to z jej bohaterki znakomity kontrapunkt dla tego wszystkiego, co w tym świecie wynaturzone i pełne fałszywej jaskrawości. Przemysław Glapiński w pierwszej części widowiska rewelacyjnie wciela się w postać chorego psychicznie Żorża hr. Ponimirskiego. Jego psychopatyczny bohater konstruowany jest w dużym stopniu na kontrastach, które dynamiczność furiackich napaści łączą z podstępnym wyciszeniem, szaleńczą wyobraźnię z inteligencją i wielkopańskim honorem. Szkoda zatem, że finałowy monolog Żorża nie wybrzmiał już z taką siłą, w próbie zdrowej oceny sytuacji, jakiej można było się spodziewać. Odwaga wyrażenia prawdy zabrzmiała w tym jednym momencie jakby rezonersko, a przez to mało przejmująco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji