Jak zamienić sukces w klęskę?
Niedziela wieczorem 21.30, II program TVP. Jako pierwszą, czołową wiadomość "Panorama Dnia" przekazała informację o nieudanym występie w Brukseli Teatru Współczesnego z Wrocławia. - Okrzykami i tupaniem 2,5-tysięczna publiczność wyrażała swoje niezadowolenie. Przyczyną stało się nieporozumienie. Spektakl "Sztukmistrz z Lublina" polski teatr grał w języku polskim, a nie, jak zapowiadały plakaty, w języku angielskim. Widzowie wyszli, żądając zwrotu pieniędzy za bilety. Przyzwyczailiśmy się, że po występach polskich zespołów za granicą pisze się zawsze o wielkich sukcesach. Tym razem stało się inaczej. Kto zawinił? Szkoda straconej szansy i żal wysiłku ludzi oraz zawiedzionych nadziei. Tak brzmiał komentarz.
W tym samym czasie na przyjęciu wydanym przez polską ambasadę w Brukseli na cześć zespołu Teatru Współczesnego podczas rozmów przy lampce wina, wśród licznych słów uznania i zachwytów nad przedstawieniem "Sztukmistrza z Lublina" przewijał się niepokojący motyw: aktorzy dopytywali się organizatorów - co właściwie stało się na widowni na początku przedstawienia? Skąd wzięła się informacja o spektaklu w języku angielskim? Kto podpisywał kontrakt i jakie postawił w nim warunki?
Mimo tych wątpliwości atmosfera na przyjęciu była dość przyjemna. Aktorom grzmiały jeszcze w uszach gromkie oklaski i wszyscy mieli bardziej poczucie sukcesu niż klęski. Najbardziej zadowolony był Maciej Tomaszewski - młody aktor odtwórca głównej roli, którego publiczność uhonorowała szczególnym aplauzem. Nikomu z biorących udział w spotkaniu nie przyszłoby do głowy, że teraz miliony telewidzów w Polsce dowiadują się, że ich przedstawienie zostało przerwane i wygwizdane. Po prostu artystyczny skandal.
Poniedziałek rano. Do ambasady w Brukseli jest znacznie łatwiej dodzwonić się niż do jakiegokolwiek miejsca w Warszawie. Od razu po wykręceniu numeru zgłasza się radca kulturalny ambasady Edward Kuc.
- Pierwszym zaskakującym sygnałem był bardzo wczesny telefon z Polskiej Agencji Prasowej z prośbą o wyjaśnienie "afery" z Teatrem Współczesnym.
Nie mogłem zrozumieć o co chodzi, bo zupełnie nie pasowało mi do przebiegu wydarzeń słowo afera czy klęska. Dopiero od dziennikarza PAP dowiedziałem się, że wieczorem w Telewizji Polskiej została podana wiadomość o przerwaniu przedstawienia i protestach wprowadzonej w błąd publiczności. Czy pani nie wie, dlaczego podano taką nie sprawdzoną informację? I skąd tyle zamieszania?
Co się naprawdę stało w Brukselii? Można zaryzykować twierdzenie, że tym razem zamieszanie wyniknęło nie tyle z powodu informacji, ale z jej niedokładności, a nawet przekręcenia. Wyjazd Teatru Współczesnego z przedstawieniem "Sztukmistrza z Lublina" do Brukseli przygotowywany był od kilku miesięcy przez impresariat Centrum Sztuki Studio w Warszawie i organizację artystyczną "Palejs", która reprezentuje Ministerstwo Kultury Wspólnoty Flamandzkiej Belgii. W umowie, jak twierdzi pan Edward Kuc, wyszczególniono wszystkie warunki występów gościnnych oprócz kwestii języka. Stronie polskiej wydawało się naturalne, że polski teatr gra po polsku. Strona belgijska miała widocznie inne zdanie. Obaj kontrahenci najprawdopodobniej uważali swoje stanowiska za tak oczywiste, że nie uznali za celowe wyjaśnić tej kwestii w umowie. Tak wynikało z rozmów, które odbyły się już po przedstawieniu. Na kilka dni przed przyjazdem polskiego teatru rozprowadzono ulotki reklamowe, w których zawarta była informacja, że przedstawienie "Sztukmistrza z Lublina" według Isaaka B. Singera będzie grane w języku angielskim.
- Sam byłem zdziwiony - relacjonuje przebieg wydarzeń radca kulturalny - ale w ambasadzie przyjęliśmy ten fakt za eksportowe osiągnięcie teatru. Niektórzy z pracowników nie poszli nawet na przedstawienie w "obcym języku". Rzeczywiście 2,5-tysięczna widownia koncertowej sali w Pałacu Sztuk Pięknych (w której występował też Krzysztof Penderecki) wypełniona była po brzegi. Widocznie nazwisko laureata Nagrody Nobla oraz dobra reklama (choć jak się potem okazało nieprawdziwa) odniosły skutek.
Po 15. minutach nieprzerwanego dialogu po polsku z górnych rzędów rozległy się okrzyki - "In english Please" i głośne protesty. Aktorzy przerwali grę, a ktoś z dołu wstał i poprosił, aby nie przeszkadzano artystom. Przedstawienie potoczyło się dalej przy dużych oklaskach podczas kolejnych odsłon. W przerwie organizatorzy poinformowali publiczność, że od poniedziałku w kasie będzie można odebrać pieniądze za zwrócone bilety tym, którzy chcą opuścić teatr.
- Według mnie wyszło nie więcej niż sto osób - twierdzi Edward Kuc - chociaż organizatorzy podali oficjalnie, że liczba zwróconych biletów wyniosła około dwustu. Na tym zakończył się cały incydent. Druga część przedstawienia przebiegała w już zupełnie innym nastroju. Finał był naprawdę sukcesem - ogromne oklaski i okrzyki na cześć reżysera. Moim zdaniem - to drobne przecież nieporozumienie nie zaszkodziło ani teatrowi, ani przedstawieniu.
Poniedziałek, południe. Po kilkugodzinnych próbach dodzwonienia się do Wrocławia udaje mi się złapać zdenerwowaną kierowniczkę organizacji widowni Teatru Współczesnego.
- Z telewizji dowiedzieliśmy się, że przedstawienie zostało przerwane i jesteśmy zaskoczeni, bo przecież "Sztukmistrz z Lublina" jest naszym najlepszym spektaklem, który cieszy się ogromnym powodzeniem. Za pięć dni teatr ma wystąpić w Warszawie na Spotkaniach Teatralnych. Poza tym "Sztukmistrz" ma być pokazany w Stanach Zjednoczonych i w kilku innych krajach w Europie. Czekamy na powrót aktorów (dzisiaj w no-
cy przyjadą autokarami, a dekoracje "Hartwig" przewozi od razu do Warszawy).
Oczywiście, i kierownik literacki, i kierowniczka organizacji widowni twierdzą, że nie mają pojęcia - skąd mogło powstać przypuszczenie, że teatr może grać w języku angielskim.
Jak zorientowałem się - opowiada Edward Kuc było dużo widzów pochodzenia polskiego. Poza tym większość znała książkę Isaaka B. Singera. Zabrakło jednak w programie streszczenia przedstawienia w kolejnych odsłonach i częściach.
Wytypowani przez przedstawicieli ambasady zaraz po przedstawieniu dyrektor teatru Jan Prochyra i pracownik impresariatu Studio, Andrzej Kosmala twierdzili, że wina leży po stronie organizatorów.
Organizatorzy natomiast utrzymywali, że w czasie rozmów wstępnych przedstawiciele teatru poinformowali ich, że zespół przygotowując się do amerykańskiego tournee, opracowuje fragmenty przedstawienia w języku angielskim. Jak więc widać organizatorzy brukselskiego występu Teatru Współczesnego niezupełnie z palca wyssali swoje ulotki reklamowe.
I chociaż nie było "zatupanego" przerwanego przedstawienia i nie przynosiło ono wstydu, jak podała agencja Reutera a za nią "Panorama Dnia", to pytanie zawarte w komentarzu "kto zawinił?" pozostaje prawdziwe i jak na razie bez odpowiedzi.