Sztukmistrz z Lublina
Wąskie uliczki żydowskich dzielnic, domy z charakterystycznymi balkonami, brodaci tańczący chasydzi, porywająca muzyka. Fascynujący egzotyką świat Żydów z kresów. Twórcy z nostalgią wspominają przeszłość.
Ala wspomnienia to tylko jedna strona fascynacji kulturą żydowską. Druga - to moda. Reżyserzy chętnie wystawiają sztuki związane z przeszłością narodu wybranego wiedząc, że widzowie na pewno przyjdą. Ta tendencja pojawiła się również na ostatnich Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Aż trzy przedstawienia - "Republika marzeń" Starego Teatru z Krakowa, "Zmierzch" wystawiony przez Teatr im. Horzycy z Torunia i wrocławski "Sztukmistrz" - łączył wspólny bohater. Żyd. Ale tylko spektakl Teatru Współczesnego z Wrocławia zasługuje na miano dzieła. Przygotowany z wyjątkową dbałością o szczegół, wspaniałe dekoracje, kostiumy tworzą niepowtarzalny klimat, który został przed laty utrwalony na wyblakłych fotografiach, na kartach powieści.
Czas cofnął się. W synagodze trwają obrzędy religijne, scena obłędnego tańca - ekstazy, zaśpiewy Kantora. Wspaniałe sceny zbiorowe: banda z Piasków, mieszkańcy miasteczka, cyrk... A wszystko po to, by na tak wspaniale skreślonym tle mógł błyszczeć Jasza Mazur. Sztukmistrz. Ani Żyd, ani chrześcijanin, mistrz iluzji, twórca własnej moralności, kochający kobiety i kochany przez nie do szaleństwa. Chodzący po linie, zawieszony między dwoma światami, marzący o wielkiej karierze, o lataniu nad Nowym Jorkiem - a nie mogący dać sobie rady z własnymi problemami. Szukający szczęścia wbrew prawu, Bogu - za co zostaje ukarany. Przez samego siebie. I wówczas Jakub zamyka się w celi, w której następuje pojednanie z Bogiem. Z chasydami. Z żoną. Owa wewnętrzna przemiana bohatera, przeobrażenie kobieciarza w rabina jest najciekawszą warstwą powieści, nadającą jej ponadczasowy wymiar.
W inscenizacji wrocławskiej niektóre wątki powieści zostały tylko zasygnalizowane, ale takie są prawa adaptacji. Bardziej zastanawiające jest jednak coś innego. O ile pierwsza część pełna barwnych przygód, muzyki, śpiewów, kolorytu chasydzkiego jest porywająca, to druga jakby słabsza. Opowiadanie Kataryniarki - choć przejmujące - nie oddaje w pełni rozterek Jaszy, jego drogi do Boga. Sprowadza się raczej do streszczenia wydarzeń, nieszczęść, które go spotykają.
Jednak mimo drobnych wad, zastrzeżeń, które budzi sposób opowiedzenia historii "Sztukmistrza", widowisko ogląda się z przyjemnością. Duża w tym zasługa młodego wrocławskiego aktora Macieja Tomaszewskiego, grającego tytułowego bohatera. Wspaniałe sztuki cyrkowe, chodzenie po linie, wcielenie się w Jaszę-uwodziciela i na dokładkę jego wygląd jako żywo przypominający... muzyków heavy metalu, spowodowały, że wrocławski sztukmistrz stał się idolem najmłodszej części widowni. Co w czasach, gdy teatr traci widzów, jest warte szczególnego podkreślenia.