Tak malował pan Chagall
Wrocław znów doczekał się spektaklu, o którym powoli zaczyna być głośno w teatralnej Polsce. Inscenizacja głośnej powieści Singera to bezsprzeczny dowód na to, że zespół Teatru Współczesnego stać nawet na więcej, niż dobry spektakl. Dyrektor Jan Prochyra, który wpadł na pomysł realizacji scenicznej "Sztukmistrza z Lublina" poszedł na całość - zebrał doborową stawkę twórców, zadbał o odpowiednią reklamę (wspaniałe plakaty i program) tak, iż pozostało tylko oczekiwać na efekty. Dobry literacko tekst (udana adaptacja Michała Komara i opracowanie Jana Szurmieja), wysoki poziom inscenizacji teatralnej oraz praca aktorów okazały się najlepszą receptą na sukces.
Wykładnią akcji przedstawienia są losy niezwykłej postaci Jaszy Mazura - magika, iluzjonisty, hipnotyzera, uwodziciela (lub raczej ofiary kobiecych pasji i ambicji) i filozofa zarazem. Jego życie to nie tylko ciągłe ćwiczenia, sztuczki, kolejne spotkania z kochającymi i zaborczymi kobietami, marzenia o wielkiej karierze i zmysłowa radość. To również nieustające misterium, dyskurs z samym sobą, autokreacja, walka dobra i zła a nade wszystko ciągłe zmagania z Bogiem. Ten wyszydzany i uwielbiany zarazem kuglarz, Żyd i nie-Żyd wzywa Najwyższego na pojedynek i namawia na wspólną przechadzkę "pod dachami miast" Podziw dla "Największego Magika" i wątpliwości nie opuszczają Jaszy nawet wtedy, gdy zamurowany w ciasnym pomieszczeniu zmienia się ze sztukmistrza niemal w rabina. Przed oczami widzów odkrywa się nieznany dla nich świat. Bierzemy udział w niezwykłej przechadzce pośród bogactw wydarzeń, sytuacji, dialogów pełnych symboli, znaków (tak już dziś egzotycznych), którymi nasycona jest akcja i przestrzeń sceniczna. Bardzo sugestywnie i widowiskowo oddany został przez reżysera nie tylko klimat utworu, ale i obyczajowość, mentalność i psychika żydowska. Ten zaginiony świat miasteczek, których "nie ma już", jest pełen uroku i tajemnicy. Akcję przedstawienia wyznaczają święta żydowskie (z różnych pór roku) odtworzone z dużym pietyzmem i kunsztownie zagrane. Tylko dla tych scen mógłbym spektakl ten oglądać wiele razy. Rozgrywane w znakomitych dekoracjach (scenografia Wiesław Olko) wywołują prawdziwy dreszcz emocji. Poza mądrą reżyserią (Szurmiej zaimponoweł zwłaszcza w konstrukcji drugiego planu, umiejętnością różnicowania nastroju, płynnością akcji) tym co sprawia, iż jest to niemożliwy do zapomnienia spektakl jest muzyka Zygmunta Koniecznego. To ona właśnie buduje ów niezwykły nastrój.
Bardzo dobrze też współgrają z całością piosenki Agnieszki Osieckiej. Najwięcej jednak napracowali się chyba aktorzy (zresztą z różnymi efektami). Poza mistrzowsko zagranymi chasydami (nie sposób wymienić całą 12) bez wątpienia atutem jest Maciej Tomaszewski, odtwórca głównej roli, któremu udało się konsekwentnie, bez potknięć oddać całą złożoność psychiki Jaszy. Nie sądziłem, że czymkolwiek mnie jeszcze zaskoczy Zdzisław Kuźniar. Przed jego Kantorem chylę czoło i z lubością otwieram ucho. W bardzo dobrym epizodzie, ze wspaniale wykonaną piosenką pokazała się Krystyna Paraszkiewicz. Wszystko to sprawia, że nie żałuję kilku wieczorów we Współczesnym. Żałuję tylko, iż w żadnym z oglądanych przedstawień nie udało mi się trafić na szczytową formę którejś z pań. Żałuję, że nie zrozumiałem funkcji (nieudolnej)"pantomimy" w I akcie, nie wiem dlaczego Kataryniarz ma pomalowane paznokcie, czy "Dziady" rzeczywiście były świętą księgą Żydów i ile w końcu razy należy owijać rzemień (ten przytrzymujący tefilin) na ramieniu - 4, 5 czy 6. To już jednak pewnie tylko moja małostkowość.