Artykuły

Jak być partnerem dla najlepszych

- W styczniu czeka nas premiera w Nowym Jorku, a miesiąc później w Warszawie mamy premierę "Marii Stuart" zrobioną wspólnie z londyńską Covent Garden. Ustabilizowanie kontaktów na takim poziomie, bycie wiarygodnym i pożądanym partnerem dla najważniejszych teatrów jest miarą naszego sukcesu - mówi WALDEMAR DĄBROWSKI, dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie.

Dyrektor naczelny Teatru Wielkiego-Opery Narodowej rekomenduje nowy sezon, wierząc, że da on powody do satysfakcji. Był pan na tegorocznej gali International Opera Awards w Londynie? Waldemar Dąbrowski: Tak. Otrzymaliśmy dwie nominacje w kategorii najlepsze przedstawienie nowej opery: za "Qudsję Zaher" Pawła Szymańskiego oraz "Kupca weneckiego" Andrzeja Czajkowskiego - koprodukcję festiwalu w Bregencji, Teatru Wielkiego-Opery Narodowej oraz Instytutu Adama Mickiewicza. "Kupiec wenecki" wygrał.

Sądzi pan, że będą kolejne wyróżnienia?

- Wierzę w to. Świadczy o tym choćby coraz większa liczba recenzji w zagranicznych mediach z naszych przedstawień. Zainteresowanie świata prapremierą opery Pawła Szymańskiego było wręcz zaskakujące.

A czy ta nagroda pomoże przyciągnąć polską publiczność na "Kupca weneckiego"?

- Jestem dobrej myśli, mam w pamięci, jak nasi widzowie przyjęli premiery "Pasażerki" Weinberga, "Diabłów z Loudun" Pendereckiego, "Qudsji Zaher" Szymańskiego czy "Moby Dicka" Knapika. Wierzę, że uda się nam też przywrócić Andrzejowi Czajkowskiemu należne miejsce w świadomości Polaków. To niezwykła postać, która w symboliczny sposób powraca teraz do rodzinnego miasta, Warszawy. Zeszytowi programowemu do tego spektaklu towarzyszyć będzie opowiadanie Hanny Krall poświęcone temu artyście.

Jak w ogóle zapowiada się sezon Teatru Wielkiego-Opery Narodowej? Będzie spokojnie i normalnie?

- Normalnie, ale na wysokim poziomie. Wierzę, że będą liczne powody do satysfakcji. Mocnym otwarciem jest premiera opery Andrzeja Czajkowskiego. Duże nadzieje wiążę z listopadową premierą baletową "1914", czyli z wielkimi dziełami Kurta Joossa i Jiriego Kyliana oraz ze znakiem zapytania, jaki niesie nowa choreografia Roberta Bondary Jego dotychczasowe dokonania wskazują jednak, że mamy do czynienia z niekwestionowanym talentem. Potem czeka nas "Maria Stuart" z Covent Garden w realizacji Moshe Leisera i Patrice'a Cauriera - dwóch twórców europejskiej miary. Bardzo ciekawie zapowiada się "Casanovą w Warszawie" - nowy balet Krzysztofa Pastora, którego namówiłem, by zaprosił do współpracy włoskiego scenografa o ogromnym dorobku, Gianniego Quarantę. Zdobył m.in. Oscara za scenografię do filmu "Pokój z widokiem", był scenografem ekranizacji "Traviaty" z Placidem Domingiem czy opowieści "Farinelli, ostatni kastrat". No i czekam na nowy spektakl Mariusza Trelińskiego - "Powder Her Face" Thomasa Adesa. To może być wydarzenie, które zainteresuje świat. Na zakończenie sezonu od dawna nieobecny w repertuarze naszego teatru "Wilhelm Tell" Rossiniego realizowany w koprodukcji z Welsh National Opera w Cardiff, Houston Grand Opera i Grand Theatre de Geneve.

Wraz z Teatrem Narodowym będą państwo świętować w 2015 roku 250-lecie teatru publicznego w Polsce. Od początku opera i muzyka odgrywały w nim ważną rolę.

Razem z dyrektorem Janem Englertem chcemy przypomnieć tę wspólnotę losów. Większość wydarzeń szykujemy jednak na sezon 2015/2016. Przygotujemy na przykład "Straszny dwór" w reżyserii Davida Pountney'a, bo chciałbym, by w dzieło Moniuszki zagłębił się reżyser z innego kręgu kulturowego. Natomiast w najbliższych miesiącach z racji jubileuszu odbędzie się premiera "Krakowiaków i górali" Jana Stefaniego, co łączy się z inną ważną sferą naszej działalności, z Akademią Operową. Spektakl powstanie z udziałem młodzieży wokalnej, z którą od kilku lat pracują u nas najlepsi pedagodzy ze świata. Potem z "Krakowiakami i góralami" chcielibyśmy objechać Polskę, zatrzymując się w tych miastach, które są pozbawione kontaktu z operą.

W Teatrze Wielkim-Operze Narodowej pojawi się nowy dyrektor muzyczny Andriy Yurkevych. Jakie wiąże pan z nim nadzieje?

- Bardzo ceniłem jego poprzednika, Carla Montanaro, którego kariera jednak rozwija się w takim tempie, że ma coraz mniej czasu dla nas. Liczę, że niezależnie od własnych spektakli i koncertów w świecie Andriy Yurkevych będzie obecny w Warszawie przez kilka miesięcy w roku, pracując z zespołem, bo orkiestra musi mieć lidera. Zresztą Andriy aktywnie zaistnieje już w tym sezonie, przygotuje dwie premiery - wspomniane "Marię Stuart" i "Wilhelma Telia", poprowadzi też inne spektakle.

Sądzi pan, że rok zawirowań politycznych, jaki nas nieuchronnie czeka, nie odbije się na życiu teatru?

- Mam taką nadzieję, pani minister Małgorzata Omilanowska od dawna jest na każdej naszej premierze i nie mówię tego, by obdarzyć ją komplementem. Ponadto wierzę, że w tym sezonie nadal będziemy cieszyć się radością minionego 25-lecia. Ten okres to był "cud mniemany", by przywołać "Krakowiaków i górali". W latach 80. jako dyrektor Teatru Studio nie mogłem nawet marzyć, że zapłacę tysiąc dolarów zagranicznemu reżyserowi. Do jednego ze spektakli potrzebowaliśmy markowej rakiety tenisowej. Kupienie jej za 150 dolarów było koszmarnym wysiłkiem, wręcz szaleństwem. Dziś żyjemy w zupełnie innym świecie i jako urodzony optymista wierzę, że Polska i Europa będą wychodzić z kryzysu, a nie zagłębiać się w nim.

Symbolem przemian będzie wystawienie w Metropolitan w Nowym Jorku warszawskich inscenizacji Mariusza Trelińskiego: Jolanty" i "Zamku Sinobrodego".

W styczniu czeka nas premiera w Nowym Jorku, a miesiąc później w Warszawie mamy premierę "Marii Stuart" zrobioną wspólnie z londyńską Covent Garden. Ustabilizowanie kontaktów na takim poziomie, bycie wiarygodnym i pożądanym partnerem dla najważniejszych teatrów jest miarą naszego sukcesu. Dziesięć lat temu nawet sobie tego nie wyobrażaliśmy.

W poprzednim sezonie pozytywnie zaskoczył nas sukces "Lohengrina" Wagnera.

- To prawda, ten kompozytor nie jest ulubieńcem warszawskiej publiczności. Wielu widzów po raz pierwszy zetknęło się z Wagnerem i może przestanie uważać, że to twórca hermetyczny. Myślę, że ten "Lohengrin" dowodzi, iż Wagner powinien być u nas częściej obecny. Mamy takie plany.

Co może być takim sukcesem obecnego sezonu?

- Osobiście najbardziej czekam na "Powder Her Face" i "Casanovę w Warszawie", ale każda premiera jest dla mnie świętem. A oprócz wymieniania innych tytułów, bo to zrobiłem wcześniej, powiem, że bardzo czekam na recital znakomitej Nadii Michael i na kolejne popisy Mariusza Kwietnia, którego koncert odbędzie się 15 marca 2015 roku. Jestem też ogromnie ciekaw rozwoju kariery Artura Rucińskiego po jego niezwykłym sukcesie w Salzburgu. Wystąpi u nas w tym sezonie w spektaklach "Oniegina". Niewątpliwie dużym wydarzeniem będzie również koncert orkiestry Filarmonica delia Scala 4 marca 2015. Absolutnie niezwykły będzie koncert, jaki przygotowujemy z okazji otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich. To będzie wieczór przypominający o wspólnocie naszych losów, o przenikaniu kultur, ale i odkrywający jakby na nowo takich kompozytorów jak Ignacy Waghalter czy Karol Rathaus. Oprócz nich będą też utwory Aleksandra Tansmana czy Mieczysława Weinberga, którego "Pasażerka" spotkała się u nas z takim zainteresowaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji