Bądźcie zapisani na nowy rok
Po nabożeństwie z okazji święta Rosz Haszana rozpoczynającego żydowski rok takie życzenia: JESZANA TOWA TIKKATEWU (bądźcie zapisani na nowy rok) składają sobie wszyscy bliżsi i dalsi członkowie rodziny, przyjaciele i znajomi. Takie życzenia, po polsku, można złożyć wrocławskiemu Teatrowi Współczesnemu, który w grudniu błysnął widowiskiem "Sztukmistrz z Lublina" według powieści pod tym samym tytułem, której autorem jest laureat literackiej nagrody Nobla ( w roku 1978) - Izaak Bashevis SINGER. Trzydzieści jeden lat spędził w Polsce, a pięćdziesiąt z niewielkim hakiem w USA. Sam o sobie powiedział kiedyś tak: "Każdy pisarz musi mieć swój adres. Mój adres jest nadal w Warszawie... No, może teraz już trochę w Nowym Jorku...".
Singer debiutował w roku 1925 wiaśnie w Warszawie krótkimi opowiadaniami. Dziesięć lat później ukazała się jego powieść "Szatan z Goraju" i w tym samym roku wyjechał z Polski do brata (również pisarza) do Stanów Zjednoczonych, Pisane w języku jidisz utwory długo nie mogły trafić do polskiego czytelnika. Dopiero niedawno ukazało się (notabene tłumaczonych z angielskiego) kilka książek nie wyczerpujących oczywiście wszystkich polskich motywów, którymi przesycona jest twórczość Singera: m. in "Sztukmistrz z Lublina", "Dwór" i "Spuścizna".
Kiedy Jan Prochyra usiadł na dyrektorskim fotelu we wrocławskim Teatrze Współczesnym nie ukrywał, że jednym z jego marzeń jest przeniesienie na scenę książki Singera "Sztukmistrz z Lublina". Aby swoje marzenie zrealizować zamówił u Michała Komara adaptację, która była gotowa już w grudniu 1985 roku. Trudniej było znaleźć reżysera. Wreszcie, przypadkowo na planie filmowym we wrocławskiej wytwórni spotkał swego imiennika Szurmieja i namówił go do reżyserskiego debiutu na scenie przy ul. Rzeźniczej. Z pozoru mogło to wyglądać na pomysł iście szalony, bo czy można takie przedsięwzięcie powierzać debiutantowi?
Prochyra nie grał w ciemno, choć zagrywka była naprawdę pokerowa. Na ostatnim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, w ramach imprez towarzyszących oglądaliśmy bestseller gdyńskiego Teatru Muzycznego - "Skrzypka na dachu" opartego na opowieści Szolema Alejchema o Tewje Mleczarzu. Tę żydowską epopeję wyreżyserował Jerzy Gruza, ale z reżyserską współpracą Jana Szurmieja. Ten ostatni był także autorem choreografii i ruchu scenicznego, odgrywających w tym widowisku niebagatelną rolę.
Dodatkowego smaku dodają temu wszystkiemu pewne, może już zapomniane, fakty. Gdyby ktoś chciał pogrzebać w starych papierach, to znajdzie w obsadzie VII programu zatytułowanego "Hyde Park" studenckiego teatru pantomimy "Gest" utalentowanego mima - Jana Szurmieja. A z jeszcze starszych papierów dowie się, że w roku 1953 w Teatrze Polskim (który wtedy nazywał się inaczej) we Wrocławiu w roli reżysera debiutował ojciec Jana - Szymon Szurmiej - dziś dyrektor artystyczny warszawskiego Teatru Żydowskiego. Pewnie jest to sprawą przypadku, że obaj Szurmiejowie debiutowali właśnie w tym mieście i ma teraz znaczenie jedynie symboliczne, bo pewnie bym tego nie wygrzebywał z pamięci, gdyby "Sztukmistrz z Lublina" okazał się niewypałem.
Na pewno nie ma natomiast przypadku w tym, że Jan Szurmiej zaprosił do współpracy scenografa Wiesława Olko i Irenę Biegańską, która zaprojektowała kostiumy oraz konsultanta muzycznego Leopolda Kozłowskiego. Razem sprawdzili się już przy realizacji "Skrzypka na ciachu". Teraz poszli jeszcze dalej. Powtórzyć sukces oparty na podobnym materiale jest szalenie trudno, a ekipie Szurmieja udało się coś więcej. Udało im się artystyczny efekt spotęgować.
Gdybym w dwóch zdaniach miał napisać na czym polega siła widowiska w Teatrze Współczesnym, chyba zacząłbym od niezwykłego klimatu. Buduje go oryginalna scenografia ciągle zaskakująca widza nowymi obrazami, dbałość o detale, co jest szalenie ważne, zwłaszcza w scenach obrzędowych, same obrzędy znakomicie wkomponowane w spektakl i wreszcie naprawdę wspaniała muzyka Zygmunta Koniecznego. Co ciekawe, że Konieczny nie próbował naśladować muzyki żydowskiej, stworzył własną idealnie przystającą do dzieła Singera i całego przedstawienia. Do tego dodać jeszcze trzeba teksty pieśni Agnieszki Osieckiej pełniące często rolę komentarza. Na tym nie kończą się zalety, bo przecież porywa nas także inscenizacyjny rozmach, precyzyjnie zrealizowane sceny zbiorowe, wartka akcja przenosząca się błyskawicznie z jednego miejsca w drugie. Z bożnicy na podwórko, z podwórka do mieszkania, z mieszkania do karczmy, itd. Wszystko to nanizane jest na główny wątek, który stanowią perypetie głównego bohatera, tytułowego sztukmistrza - Jaszy Mazura - brawurowo granego przez młodego aktora Macieja Tomaszewskiego. Na użytek tego spektaklu, w krótkim czasie Tomaszewski musiał się nauczyć połykać ogień, chodzić po linie, żonglować i jeszcze paru cyrkowych numerów, w czym, jemu i nie tylko jemu, pomagała trzyosobowa ekipa z Julinka.
Dziesiątki efektów nie zabijają jednak przesłania, które zawarł w swojej książce Singer. Losy Jaszy uświadamiają nam jak cieniutka jest granica między dobrem a złem. Tomaszewskiemu udało się wydobyć i pokazać w sposób sugestywny moment przemiany bohatera, kiedy jeden niefortunny skok przewartościowuje całe jego życie.
Ciekawych ról jest w tym spektaklu więcej. Należy do nich Kantor - Zdzisława Kuźniara, Magda - Elżbiety Golińskiej, Zewtel - Małgorzaty Napiórkowskiej. Dużą wesołość wywołuje scena w mieszkaniu Hermana granego przez Jana Prochyrę, w której partnerują mu Elżbieta Panas, Małgorzata Napiórkowska i Maciej Tomaszewski. Skupia na sobie uwagę również grająca Kataryniarza - Krystyna Paraszkiewicz.
Udanej premierze towarzyszy bardzo efektowny trzyczęściowy plakat Hanny Bakuły i starannie przygotowany program.