Artykuły

Po kawaleryjsku

Nie wiem, czy prof. Bogdan Zakrzewski, ten od "Fredry z paradyzu", byłby zadowolony z takiego kształtu przedstawienia, jaki na scenie katowickiej zaproponował Maciej Wojty­szko. Fredrę reżyser porządnie podskubał, wypatroszył i nadział własnym, śpiewającym farszem.

Aż 20 piosenek wpompował do tekstu, najczęściej dublując przerwaną w danym momencie akcję lub ją zastępując. Nie za­wsze szczęśliwie, jak w słynnym galopie Anieli i Rotmistrza, któ­ry bez ozdoby wokalno-muzycz­nej jest cudownym majsterszty­kiem i zawsze rozbawia publicz­ność. Ale reżyser mówi, że skoro umuzyczniono Szekspira czy Shawa, można to samo wypró­bować na Fredrze. Zwłaszcza, że tekst "Dam i huzarów" jest bar­dzo melodyjny i aż prosi się o udowodnienie tego.

Postąpił uczciwie i wydłużył tytuł, który teraz brzmi: "Nie uchodzi, nie uchodzi czyli "Da­my i huzary".

Trzeba przyznać, że przy całej operacji nie naruszył ducha Fre­dry, nie zamerykanizował go, przedstawienie jest doskonale osadzone w swojej epoce, pełne elegancji i dobrego smaku. Rów­nież od strony plastycznej. Dwo­rek jest bardzo polski, nie lukro­wany jak po generalnej konser­wacji, ale i nie skarykaturowany. Grają szczegółami kostiumy świetnie skontrastowane i rozfruwane.

Nieoczekiwany najazd dam na ustronie starokawalerskie, wykorzystuje reżyser do stworzenia pysznej zabawy. Kto tu jest kawalerią? Myślę, że to damy szarżują, zawszą pełne gotowości i pomysłów. Pyskate i przewrotne szybko uzyskują nad kawalerzystami przewagę i zapędzają ich w kozi róg. Uro­cza i ekspansywna jest Orgonowa Bogumiły Murzyńskiej w płomiennej kreacji, tubalna Dyndalska Marii Stokowskiej, tak nieoczekiwanie odmienionej i wszędobylska, rozamorozowana Aniela Krystyny Wiśniew­skiej. Tercet siostrzany z piekła rodem. Bardzo stanowcza jest tym razem Zosia Anny Kadulskiej, pięknie podająca tekst. A te wszystkie Zuzie, Fruzie i Józie, furgające spódnicami pantalonami, zalatane i wiecz­nie po coś wysyłane! Alinie Chechelskiej wystarczy pokazać się z czerwoną kokardą na czubie i już jest wszystkim do śmiechu.

Kawalerzyści natomiast moc­no niezadowoleni z przerwanej sjesty, ledwie wbijają swoje ki­logramy w mundurowy przyo­dziewek, a strzelanie ostrogami uznają za wysiłek ponad ludzką miarę.

Major Bernarda Krawczyka był tego dnia nie w humorze, tylko w przebłyskach przypomi­nał sobie o roli. Również Roman Michalski nie znalazł własnego klucza do postaci kapelana. Za­bawny natomiast i świetnie roz­śpiewany jest Rotmistrz Wiesła­wa Sławika, sympatyczny trzy­mający się trochę na uboczu Ed­mund Grzegorza Przybyła. Kawaleryjskiej fantazji nie brakuje kadrze pomocniczej. Ordynansi Rembo (Adam Baumann) i Grzegorz (Wiesław Kańtoch) broją za cały pułk. Kańtoch ironiczny i z dystansem do jaśnie państwa, Baumann - szelmowski.

Pięknie zrobione jest to śpie­wające przedstawienie, nie ma w nim pustych miejsc. Publicz­ność będzie się dobrze bawić podczas karnawału.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji