W rytmie Fredry
"Damy i huzary" są pierwszym spektaklem, który zrealizował pan w Teatrze Śląskim. Dlaczego zdecydował się pan zrobić to przedstawienie właśnie w Katowicach?
- Teatr Śląski ma bardzo dobry zespół - i śpiewający, i tańczący. A próba zrobienia przedstawienia muzycznego z "Dam i huzarów", to eksperyment, który wart jest tego, by go przeprowadzić w teatrze na tym poziomie.
"Damy i huzary" należą do żelaznego repertuaru polskich teatrów. Jak są grane według Wojtyszki?
- Dopisałem 22 piosenki. Muzykę do nich skomponował Jerzy Derfel. Ta muzyka jest fenomenalna, niezwykła, czasem pastiszowa. Wydaje mi się, że to w ogóle ciekawy pomysł, bo ten tekst jest bogaty w struktury melodyczne. Fredro wprowadza mnóstwo powtórzeń (A widzisz! A widzisz! A widzisz!). Fraza Fredrowska doskonale przechodzi w muzykę. Zresztą "Damy i huzary" w pierwotnym zamyśle miały być pisane wierszem, więc nie przypuszczam, żeby Fredro miał mi za złe, że trochę tych wierszy śpiewamy. Natomiast stylistyka tego przedstawienia przypomina klasycznie polskie piosenki w rodzaju: "Tańcowała Małgorzata, tańcował i Grzegorz". Polska melodyka między kujawiakiem i mazurem, trochę ludowa i trochę szlachecka, trochę jak "Kram z piosenkami" Schillera. Myślę, że ten typ muzyki doskonale koresponduje z Fredrą.
Dlaczego wybrał pan właśnie "Damy i huzary"?
- To najweselsza komedia Fredry. Zresztą Fredro jest niewątpliwie geniuszem jeśli chodzi o poczucie humoru. Jednocześnie gdyby ktoś spojrzał głębiej, to jest on zarówno dowcipny, jak i - czasami - tragiczny. Tego tragizmu staram się tu nie pokazywać. Ale widzę w twórczości Fredry ten problem. Bardzo kocham "Damy i huzary". Ja tęskniłem za tą sztuką, ona ma tyle wdzięku... Czasem sobie pozwalam na to, żeby robić coś dla przyjemności. A tak w ogóle, to moje wybory wynikają z indywidualnego impulsu lirycznego, tzn. albo się zakochuję w czymś, albo nie. Nigdy nie robiłem czegoś na zamówienie.