Długie brawa dla Jubilata
Grając przy szczelnie wypełnionej sali Majora w "Damach i huzarach" Fredry, znakomity aktor Bogusław Sochnacki obchodził minionej soboty jubileusz czterdziestolecia pracy artystycznej. Po spektaklu były kosze i wiązanki kwiatów, przemówienia i telegramy z gratulacjami, a przede wszystkim długie i gorące oklaski na stojąco, które się setnie Jubilatowi należały.
Artysta trwale zapisał się w naszej pamięci długą listą wspaniałych ról tworzonych na deskach Teatru Nowego i Teatru im. Jaracza. Z najświetniejszych przypomnijmy chociażby Rogożyna w "Idiocie" F. Dostojewskiego, Kubusia w "Kubusiu Fataliście" wg Diderota, tytułowego króla Henryka VIII w dramacie Szekspira czy Szambelana w "Panu Jowialskim". Było tych ról, nie licząc filmowych i telewizyjnych, z górą 130, zaś jako pedagog Wydziału Aktorskiego łódzkiej PWSFTViT zdołał Bougusław Sochnacki wykształcić nowe pokolenia aktorów, wśród nich bardzo dziś głośnych, jak Adrianna Biedrzyńska, Wojciech Malajkat czy Cezary Pazura.
Za rolę Majora Bogusław Sochnacki zebrał brawa oddzielne, wcale nie grzecznościowe, bo poprowadził ją bardzo pięknie. Rozklejał się gdy Zosia prawiła mu swoje małe kłamstewka, wąsa podkręcał, już już do konkurów był gotów, kiedy jednak Rembo wydrwiwając zaloty Grzegorza także i jego mimowiednie wydrwił, nagle przejrzał na oczy, jakby ze snu się budząc. Był zabawny, ale też ciepły i ludzki, boć przecież gdzieś w głębi serca Major przeżywa tragedię starzejącego się człowieka, który na krótką chwilę uwierzył, że znowu może być młody...
W tę krotochwilę o damach i huzarach wpisał bowiem Fredro także rzeczy trochę smutne i wcale nie piękne, choć dla jego czasów zwyczajne. Oto pani Orgonowa, przez siostry wsparta, zwyczajnie handluje córką, nawet nie pytając, czy ta może kogoś kocha. Jeśli nie za Majora pójdzie, a ten trzy razy od niej starszy, to za lichwiarza Smętosza, jakąś obrzydliwą figurę.
Z kolei Porucznik - choć uczuciami z Zosią związany, ma też wierzytelność u Majora, boć kiedyś mu życie ocalił - tylko dlatego, że ubogi, nawet nie śmie wspomnieć o swojej miłości. Konstruuje natomiast intrygę tak naiwną, że Figaro byłby się jej powstydził - radzi dziewczynie, by kokietowała starszego pana, a w ten sposób zyskają na czasie. Zosia to czyni, zaś Major zaczyna jej wierzyć, biedaczek!
Wszystko kończy się dobrze, jak to w komedii, jednak Zbigniew Brzoza, który rzecz reżyserował, występującego już u Fredry pęknięcia zacementować nie zdołał. Momentami rzecz biegła w stronę farsy, momentami w stronę gorzkiej komedii, zwłaszcza Zosia (Dorota Kiełkowicz) i porucznik Edmund (Bogusław Suszka) zdali mi się trochę nazbyt serio, jakby z innej sztuki wyjęci.
Zabawna była trójka dam (Alicja Krawczykówna - Orgonowa, Irena Burawska - Dyndalska, Barbara Wałkówna -Aniela), ładną, wypośrodkowaną między komedią a farsą rolę rotmistrza stworzył Stanisław Jaskułka, zaś Stanisław Kwaśniak (Kapelan) z przekonaniem wznosił oczy ku niebu. Parę starych wiarusów wyraziście i z humorem zagrali Andrzej Głoskowski (Grzegorz) i Józef Zbiróg (Rembo).