Fredro bez ulepszeń
Osoby związane z teatrem wiedzą, jakie znaczenie dla współtwórców spektaklu ma odbiór drugiego, trzeciego przedstawienia. Premiery gromadzą specyficzną publiczność.
Publiczność popremierowych spektakli jest lepszym lakmusem. Nie została jeszcze zachęcona bądź zniechęcona jakąkolwiek recenzją. Na to, co widzi na scenie, reaguje najzwyczajniej. Wybrałem się na trzeci spektakl "Dam i huzarów". Sala wypełniona była tylko w 60 proc., w dużej mierze młodszymi licealistami. To, że zachowywali się świetnie i że po przerwie wolnych miejsc nie przybyło, już stanowi minimum sukcesu.
Sądząc po uśmiechach i oklaskach, spektakl bardzo się podobał. Fredro, jeśli go się tylko nie ulepsza i nie uwspółcześnia, jest niezawodnie śmieszny i pełen wdzięku. Kazimierz Dejmek, gdzie indziej często dyskusyjny albo nudnawy, z Fredrą radzi sobie doskonale. Żadnej z występujących postaci reżyser nie potraktował powierzchownie, podobnie jak najdrobniejszej nawet kwestii czy scenki. Całość funkcjonuje logicznie i bezbłędnie jak zegarek szwajcarski. Włącznie z tempem nie spieszącym się w stronę farsy. Po prostu klasyczne allegro moderato.
Wszyscy aktorzy imponują brakiem nonszalancji w posługiwaniu się formą i słowem. Mówią wyraźnie i wystarczająco głośno, co już w naszych teatrach, sięgających coraz rzadziej po klasykę, zanika. Nikt nie bawi się w gwiazdora za wszelką cenę. To, że i w tym spektaklu jedni aktorzy są bardziej utalentowani od innych, nie ma znaczenia, bo średni poziom jest wystarczająco wysoki, by całość harmonii nie ucierpiała. Wszyscy grają w tej samej stylistyce. To też rzadkość. Wyróżniając któregoś aktora w tak zespołowym spektaklu, skrzywdziłbym pozostałych, którzy byli co najmniej rzetelni i trafnie funkcjonalni.
Kostiumy w stylu epoki były eleganckie i gustowne. Tradycyjnie pomyślanej scenografii (wnętrze szlacheckiego dworku) również niczego nie można zarzucić. Nie zagracając sceny, nie przeszkadzała aktorom w przejrzystym poruszaniu się. Nie drażniła tandetną butaforią, kolorystycznym kiczem czy historycznymi błędami. Warto to podkreślić, bo scenografowie (scenografki zwłaszcza) współpracujący z Teatrem Polskim zazwyczaj niczym nie wspomagają spektakli. Mówiąc delikatnie. Ostatnia premiera u Dejmka to na pewno przebłysk dobrego teatru narodowego, którego tak bardzo nam brakuje.