Energiczne damy i naiwni huzarzy
TEATR Polski w Warszawie, po premierze komedii Aleksandra Fredry "Damy i huzary" w roku 1914, wznowił przedstawienie jeszcze dwukrotnie, po czym nastąpiła przeszło dziesięcioletnia przerwa. W 1936 roku odbyło się siedem spektakli tej komedii i wtedy nastąpiła przerwa półwieczna.
W grudniu 1986 "Damy i huzary" wyreżyserował dla Teatru Polskiego Andrzej Łapicki. Czasy były znaczące. Ciągle zresztą u nas mamy czasy "znaczące", ale wtedy widownia wszystko odbierała z pewnego rodzaju czujnością, a także ze świeżością uczuć. Akcja sztuki rozgrywa się we dworze szlacheckim. Już ten sam fakt uruchamiał przypływ sentymentów u widzów. Reżyser ukształtował przedstawienie zwięzłe, lekkie i pełne wdzięku. Ono miało swój styl - polski, dworkowy. Publiczność doskonale odbierała urodę spektaklu. Burzliwie wołano o bis i - był bis.
Po kilku latach Teatr Polski znów wystawia "Damy i huzary" tym razem w reżyserii Kazimierza Dejmka. Po klarownym, ładnym przedstawieniu Andrzeja Łapickiego, każda następna premiera tej komedii musi sprawiać kłopot. Sztuka nie ma przecież "głębi myśli" lub zakamuflowanych treści. Kazimierz Dejmek pokazuje "Damy i huzary" z tendencją do monumentalizowania obrazu. Bardzo wyraźnie dzieli sceniczne postaci na dwie grupy: męską i żeńską, czyli naiwną i przedsiębiorczą. Postaci męskie wyraźnie indywidualizuje, resztę zaś przedstawia jako - nadmiernie rozświergotane - stado ptactwa.
Świergocące i trzepoczące damy chwilami bywają rubaszne. Gdzieś tam, jeszcze na starych filmach możemy oglądać Mieczysławę Ćwiklińską. Umiała ona być m. in. mieszczańska, naiwna, niemądra, ale - nie rubaszna. A nie sięgając wstecz Irena Kwiatkowska! Warto zauważyć, jak artystka swobodnie interpretuje różne typy, lecz nigdy nie potrzebuje być rubaszna.
W tych fragmentach, gdzie spektakl zatraca swój styl (jasno przecież wynikający z treści) pojawia się na scenie coś jakby, obrazek z dawnych, niedzielnych Bielan.
Niejednokrotnie teatralny program informuje, kto opracował ruch sceniczny. W omawianym spektaklu brakuje właśnie ładnego, dowcipnego ruchu scenicznego. Postaci kobiece pokazane są jako hałaśliwe stadko, a tymczasem zupełnie pominięto poczucie humoru, które przecież wyraźnie w przedstawieniu wyczuwamy u wszystkich Dam, jak zresztą i u Huzarów także. Przedstawienie umajone zostało obecnością Zosi (Małgorzata Zasadowska), chociaż artystka nie miała zbyt wielu możliwości ujawnienia swego talentu. Żeńską część zespołu zindywidualizowała natomiast Łucja Kossakowska - doświadczony, wrażliwy scenograf.
Gdy chodzi o aktorstwo, jest ono rzeczywiście bardzo wyrównane, choć (świadomie) lekko przerysowane, jak to bywa w komedii. Spektakl zostawia wspomnienie dwu obozów dynamicznie walczących ze sobą i atmosfery sympatycznego zamętu, zakończonego łaskawą decyzją losu.
Miło, że na "Damy i huzary" tłumnie przychodzi młodzież. Szczególnie dziewczęta ubierają się świątecznie, ładnie. Wnoszą na widownię ten dawny, uroczysty nastrój, który przecież sprzyja dobrym kontaktom ze sztuką.