Dejmkowska szkółka dla niewinnych dziatek
Niezmiernie poczciwe jest nowe przedstawienie "Dam i huzarów" Fredry wyreżyserowane przez Kazimierza Dejmka w warszawskim Teatrze Polskim. W tej kategorii jest to spektakl bardzo udany i konsekwentny. Premierowa publiczność nieźle się zresztą bawiła, a finałowy mazur połączył scenę z widownią - niczym polonez w "Panu Tadeuszu" wszystkie stany - i poderwał widzów do stojącej owacji. Skuteczniejszy byłby tylko hymn narodowy.
O regułach gry widz zostaje powiadomiony już z chwilą podniesienia kurtyny. Wnętrze wiejskiego dworku, gdzie Major bawi na urlopie wraz ze swymi kamratami-huzarami, w scenografii Łucji Kossakowskiej prezentuje się solidnie, "jak żywe". Dzielne chwaty wyruszają właśnie na polowanie, gdy do tej twierdzy żołnierskiego obyczaju i koleżeństwa wedrze się groźny i niezrozumiały żywioł kobiecy w postaci trzech dam, dziewczęcia na wydaniu i trzech panien służących.
Dejmek zgrabnie rozgrywa cały damsko-męski zamęt, ofensywę rozwydrzonych bab, ich achy, ochy, jazgot, szczebiot i omdlenia. Wielka jak szafa Organowa Ireny Kownas zabawnie kontrastuje z malutką (choć wredną) Dyndalską Katarzyny Łaniewskiej, a akompaniuje im widmowa stara panna, Aniela Zofii Tomaszewskiej. Zaskakuje Janusz Zakrzeński, tworząc w roli wojaka-Majora zabawny portret starego piernika, który nawet chodzi trochę boczkiem, jakby miał już początki podagry.
Czego jednak w przedstawieniu Dejmka nie ma? A no tego wszystkiego, o czym już przed z górą sześćdziesięciu laty pisał Boy w "Obrachunkach fredrowskich", a co zresztą każdy sam może w tekstach Fredry wyczytać. Tego więc, że w "Damach i huzarach" żądna majątku matka stręczy młodziutką córkę własnemu bratu (rodzonemu wujowi dziewczyny), starszemu od niej o 38 lat. Gdyby Major jej nie zechciał, Zosia pójdzie za odrażającego lichwiarza, wujaszek jednak podejrzanie szybko nabiera apetytu na siostrzenicę. Ta z kolei z premedytacją gra na zmysłach starego durnia, by zyskać na czasie, a robi to za radą wybrańca swego serca, Porucznika, którego Major darzy ojcowskimi uczuciami.
Niezłe bagienko, prawda? Do Dejmka bez obawy jednak można prowadzać niewinne dziatki, ponieważ cała ta warstwa jest w jego przedstawieniu doskonale nieobecna. Podobnie zresztą jak i erotyka, którą ta sztuka aż wibruje. Bez obawy więc - powtarzam - w Polskim nikt się nie dowie, co myślał autor pisząc, że Kutasiński wozi babę na Łysym. Oglądamy ładny i wdzięczmy obrazek z przeszłości, "ożywiony doskonałymi typowymi figurami" (hr. Tarnowski pisał tak o "Damach i huzarach" w 1876 r.). Ulotnił się zupełnie sarkazm Fredry, czyhający tuż-tuż pod powierzchnią dobrotliwych opowiastek. Ponieważ przeszłam już szkolę podstawową, ubawiłam się na Dejmkowych "Damach i huzarach" jak u cioci na imieninach. A finałowy mazur wydał mi się po prostu nadużyciem.
Sursum corda, Panie Dobrodzieju - Fredro wielkim pisarzem był!