Śluby huzarskie
Kiedy rozlega się wystrzał z "moździerzyka", a damy wpadają w omdlenie, od lat 160 z okładem widownia trzęsie się ze śmiechu. Nie tylko wtedy: "Damy i huzary" niemal bez reszty zostały podporządkowane zasadzie triumfującego śmiechu, jak na farsę przystało, choć tak naprawdę wcale tu nie do śmiechu. Jak dowodnie wykazał Boy, ta historia stręczenia własnej córki podstarzałemu a majętnemu bratu mało powabne wystawia świadectwo swoim czasom. A jednak mimo interesowności energicznych babsztyli, dla niepoznaki zwanych damami, poczciwi huzarzy padają ich łatwym łupem. Ich "śluby huzarskie" i antykobiece pakty pękają równie łatwo jak późniejsze u Fredry śluby panieńskie. Wprawdzie huzarzy przychodzą po rozum do głowy, ale jednego ze swoich wydają na łup płci pięknej. Jednak najmłodszego, a to - jak powiada kapelan - "uchodzi".
"Damy i huzary" to nieodmiennie utwór wymarzony dla aktorów, w którym nie ma ról puszczonych i prawie wszyscy mają coś do zagrania, może wyjąwszy młodych zakochanych, osobliwie Porucznika ulepionego z samych bez mała cnót. Reszta po farsowemu wyposażona została w wyraziste cechy, albo przynajmniej sytuacje do wygrania. Soczysty język dostarcza aktorom podniet do indywidualnej interpretacji charakterystycznych powiedzonek, zająknień i ripost. Można to zagrać "ostro", jak niegdyś Jaracz w "Ateneum" (1932) czy Walczewski w spektaklu telewizyjnym Olgi Lipińskiej, można subtelnie; tak jak w Polskim.
Jak zwykle wierny literaturze Kazimierz Dejmek, dał się prowadzić Fredrze, jego instynktowi scenicznemu i łagodnemu sarkazmowi. To dość, aby bawić się na tej komedii wyśmienicie. Stylowy spektakl Dejmka daje szanse dla solówek, z czego wszyscy korzystają na swoją miarę, na czele z przezabawnym Januszem Zakrzeńskim jako Majorem i Ignacym Machowskim jako Kapelanem. Pierwszy znakomicie ukazuje przemianę nieprzejednanego wroga kobiet w ich zrazu cichego, potem otwartego zwolennika, a wreszcie trzeźwego obserwatora. Drugi pozostaje stale sobą, to jest zagubionym w nagle pełnej intryg rzeczywistości poczciwym pieczeniarzem, na próżno próbującym wpływać moderująco na swych nad wyraz zapalczywych stowarzyszy. Obaj zasłużenie zbierają brawa przy otwartej kurtynie.
Kazimierz Dejmek wytrawną ręką prowadzi całość, wydobywając fredrowski humor z biegłością mistrza. Do najlepszych scen spektaklu policzyć trzeba świetnie puentowaną pierwszą rozmowę Majora z Zosią (Małgorzata Sadowska), kiedy następuje stopniowa rewizja jego stosunku do płci niewieściej i równie udatną scenę, kiedy łuska spada z oczu starym wojakom. W sukurs huzarom przychodzą tu liczne trofea myśliwskie, osobliwie rogi jelenie porozwieszane na ścianach, a stanowiące dla nich przestrogę przed zmianą stanu cywilnego.
Całość wieńczy mazur w układzie Emila Wesołowskiego, smakowity akcent finałowy farsy rozegranej w malowniczych dekoracjach Łucji Kossakowskiej. A potem - ręce same składają się do oklasków.