Nie jestem cudotwórcą
Podobnie jak kropla deszczu odbija niebo, tak teatr odbija życie - mówi Kazimierz Dejmek.
Tomasz Wypych: Dlaczego wystawia Pan na scenie "Sen pluskwy" Tadeusza Słobodzianka?
Kazimierz Dejmek: To inicjatywa autora i Mikołaja Grabowskiego, dyrektora Teatru Nowego. Otrzymałem tekst sztuki, zapoznałem się z nim i dopiero po kilku miesiącach podjąłem decyzję. Pierwsza redakcja od razu mnie ujęła i przekonała. Brakowało mi jednak rozwinięcia kilku wątków. Uważałem, że dramaturga o takim temperamencie i talencie jak Tadeusz Słobodzianek stać na ulepszenie utworu. I nie zawiodłem się. Jeden z wariantów zaakceptowałem. Był to tekst "wyjściowy". W ciągu prób autor w dalszym ciągu pracował nad sztuką.
"Sen pluskwy" nie był dotąd publikowany. Wiadomo, że akcja zaczyna się tam, gdzie kończy "Pluskwa" Majakowskiego. O czym chce Pan powiedzieć w swoim spektaklu?
- Ja? Wszystko powiedział przecież autor. Nigdy nie uważałem, że dzieło może być pretekstem do interpretacyjno-inscenizacyjnych popisów reżysera. Podstawą europejskiego teatru jest utwór, który należy urzeczywistnić na scenie w stosownej interpretacji i formie.
Z premierą związane są duże nadzieje, bo Kazimierz Dejmek znowu pracuje w Teatrze Nowym. Czy dla Pana to także ważny moment, czy tylko kolejna inscenizacja?
- Bez wątpienia praca nad "Snem..." jest dla mnie szczególna, bo dzięki niej w sposób niezamierzony powróciłem do Teatru Nowego. Po raz pierwszy pracowałem w nim bez mała trzynaście lat, po raz drugi - cztery. Jak na jeden teatralny życiorys to sporo. A dzisiejszy trzeci raz? Nie kryję, że to chwila liryczno-sentymentalna, ale podkreślam, że zdecydowałem się na reżyserię "Snu...", bo uważam utwór za jeden z najlepszych utworów dramatycznych napisanych ostatnio w Polsce. Domyślam się nadziei, o których pan wspomniał, i związanych z nim złudzeń. Przestrzegam przed oczekiwaniem cudu. Cudotwórcą nigdy nie byłem i nie jestem.
Mówi się jednak "Teatr Dejmka".
- Ten tzw. Teatr Dejmka nie był wyłącznie moim dziełem. Oczywiście, jestem świadomy mojej istotnej w nim roli. Miałem wpływ na repertuar, aktorów, dobór współpracowników i tak dalej, ale teatr tworzyłem z nimi wszystkimi. Teatru w pojedynkę się nie zrobi. Przypisuje mi się zdolności wieszczenia przyszłości, bo niektóre moje przedstawienia poprzedzały zmiany polityczne w Polsce. Otóż zawsze starałem się być na każdym przedstawieniu. Obserwowałem pracę aktorów, ale i reakcje widzów. Promieniowanie publiczności odbierali również aktorzy. Podsłuchiwaliśmy, co w trawie piszczy, co wisi w powietrzu. Utożsamialiśmy się z nastrojami społecznymi i wyrażaliśmy je w swoim repertuarze. Ale powróćmy do nadziei. Pewnie kołaczą się jeszcze po Łodzi dawni widzowie dawnego Nowego, pamiętający wzburzenie i podniecenie towarzyszące wielu naszym przedstawieniom. Publiczność jest tworzona przez czas, w którym przyszło jej żyć. A teatr? Podobnie jak kropla deszczu odbija niebo, tak teatr odbija życie. Dzisiaj czas społecznych nadziei i podnieceń przeminął. Panuje apatia, otępienie, a zamiast buntu - rezygnacja.
Czy dlatego przesunął Pan termin premiery? Zapowiadana była na przełom maja i czerwca, a odbędzie się w przeddzień wyborów.
- Dyrektor Grabowski uznał, że czerwiec jest złym terminem na jakąkolwiek premierę. Ze względu na rozmiary inscenizacji "Snu..." pracowniom teatralnym po prostu nie wystarczyło czasu na dokładne wykonanie prac. Mnie także. A w Nowym - tak było za dawnych czasów i tak być musi dzisiaj - wszystko winno być zapięte na ostatni guzik.
Z Nowego z dawnych czasów pozostały tylko nazwa i adres. Jak po latach znajduje Pan swoją dawną scenę i nowy zespół aktorski?
- Rad jestem, że dyrekcję Nowego sprawuje Mikołaj Grabowski. Znam go od dawna jako aktora i reżysera i od zawsze wiązałem z nim wielkie nadzieje. Przyjąłem propozycję Grabowskiego, do której wprowadziliśmy jednak parę zmian. A ze współpracy z aktorami jestem prawie zadowolony. To dobry, utalentowany i pełen zapału zespół.
To w Pana ustach wielki komplement, bo niechętnie chwali Pan aktorów, niektórzy twierdzą nawet, że ich Pan nie lubi.
- Nie znoszę tych, którzy źle próbują i grają. Szanuję i cenię profesjonalizm.
Daje Pan aktorom swobodę? Powiedział Pan, że teatru nie robi jeden człowiek, ale to reżyser przede wszystkim podpisuje się pod spektaklem.
Reżyser jest kierownikiem pracy, teatralnym dyrygentem. Jego zadaniem jest właściwa interpretacja utworu, którą omawiamy i określamy wspólnie. Aktor ma u mnie wolną rękę w granicach określonych interpretacją.
Chciałby Pan być aktorem u Kazimierza Dejmka?
- Niech Pan nie żartuje.
Kiedy patrzy Pan na to, co do tej pory zrobił, uważa Pan, że było warto?
- Tak.