Artykuły

Ciekawy tajemnic innego świata

- Moją zaletą jest to, że jestem troszeczkę inny. Cały czas mam pracę przez to, że mam różne przygotowania: i taneczne, i cyrkowe, i aktorskie. Dzięki temu nie jestem tylko w jednej kategorii - mówi Bartek Sroczyński, kanadyjski aktor-akrobata polskiego pochodzenia.

Kilka lat temu na torontońskiej scenie teatru Canon oglądałam magiczny, bajkowy spektakl cyrkowo-teatralno-baletowo-muzyczny montrealskiej grupy cyrkowej Eloize (to cyrk podobny w charakterze do Cirque du Soleil, a nie cyrków, jakie pamiętamy z dawnych czasów) zatytułowany "Nomade: At Night, the Sky is Endless". Jedną z głownych ról gospodarza-clowna grał młodziutki Polak Bartek Soroczyński. Swoją polskość podkreślał także mówiąc do wypełniającej salę po brzegi publiczności czasami także po polsku. To był wspaniały, pozostający na długo w pamięci spektakl. Film na nim oparty został nagrodzony w 2005 roku prestiżową nagrodą Gemini i pokazywany na całym świecie.

Eloize wystawiała i wystawia kolejne sztuki, a Bartek? Jego droga rozpoczęta w cyrku (takim jak pamiętamy z dawnych czasów, z tresowanymi zwierzętami i namiotami rozstawianymi przez wędrujących z miejsca na miejsce członków trupy) zawiodła go do Mekki teatru, do miejsca urodzenia Szekspira - angielskiego Stratford-upon-Avon.

Urodzony i wychowany w rodzinie cyrkowców, spędził dzieciństwo w drodze - Polska, Austria, Włochy - i na cyrkowej arenie. Już jako trzylatek nauczył się jeździć na monocyklu, a w cyrku przed widownią wystąpił mając lat 5. Monocykl zresztą pozostał dla niego na tyle ważny, że w 1999 roku napisał książę "Le Monocycle", która poza Kanadą trafiła do Szwajcarii, Francji i Belgii.

Jego rodzina imigrowała do Kanady w 1983 roku. Szkolony w domu przez rodziców-artystów cyrkowych, w oczywisty sposób podjął studia cyrkowe i ukończył Montreal National Circus School. Stamtąd jednak mimo krótkiego czasu przebył długą profesjonalną drogę, która zaprowadziła go do Ameryki Południowej i Europy, a także do miejsca, o którym marzy każdy aktor świata - do Royal Shakespeare Company w miejscu urodzenia Szekspira - Stratford-upon-Avon.

Małgorzata P. Bonikowska: Pamiętamy cię tutaj w Toronto z występów z montrealskim cyrkiem Eloize. Jak długo byłeś z nim związany i co ci to dało w twojej karierze?

Bartek Soroczyński: Z cyrkiem Eloize występowałem od 2002 do 2007 roku w przedstawieniu "Nomade". Dało mi to możliwość by zastosować moje umiejętności cyrkowe w sposób dramatyczny na scenie, czyli użyć ruchu i zintegrować sztukę teatralną w historię. Pierwszy raz pracowałem z reżyserem teatralnym - to był mój wstęp do świata profesjonalnego, teatralnego, do świata sceny. Jako aktor nauczyłem się tam dużo, bo wcześniej nie robiłem dużo jako aktor - byłem bardziej szkolony w sztuce cyrkowej. W szkole cyrkowej mieliśmy zajęcia z teatru ale tutaj pierwszy raz miałem ważniejszą rolę teatralną. Przy czym były przygotowania aktorskie z reżyserem, a praca nad spektaklem była bardzo długa - trwała aż 7 miesięcy. Robiliśmy różne warsztaty aktorskie, ćwiczyliśmy improwizację, zrozumiałem i nauczyłem się co to jest grać rolę i między innymi to dało mi ochotę by stać się być aktorem i poznawać lepiej teatr. No i zobaczyłem przez to cały Ciekawy tajemnic innego świata świat.

M.P.B.: Jeździliście z "Nomade" po świecie - w ilu krajach byliście?

B.S.: W wielu krajach: w Nowej Zelandii, Francji - w Paryżu oczywiście wiele razy, w Polsce, we Włoszech - tournee dwa razy po miesiącu, w Stanach po 4 miesiące dwa razy, na Hawajach. Miałem wielkie szczęście na początku swojej kariery artystycznej. To się nie zdarza często - byłem w tym projekcie jeszcze przed ukończeniem szkoły. Takie wielkie szczęście mnie spotkało, że zarabiałem pieniądze i jeździłem po świecie. Nauczyło mnie to także co to znaczy pracować artystycznie, bo jest to bardzo dużo pracy. Powtarzanie tego samego w kółko na scenie jest bardzo trudne przez taki długi okres. My zagraliśmy to jedno przedstawienie 600 czy 700 razy. To jest biznes i trzeba sobie z tego zdawać sprawę, że jak się jest artystą to jest się też produktem. Człowiek musi zarabiać pieniądze i ludzie na człowieku zarabiają pieniądze, więc sztuka i biznes idą razem. Czasem niestety jedno zaprzecza drugiemu, ale w tę grę trzeba się bawić. Odkryłem też świat artystyczny.

M.P.B.: Ale teraz przesunąłeś się ze sztuki bardziej komercyjnej, czyli z cyrku, w kierunku teatru, który wydaje nam się mniej komercyjny.

B.S.: Jest teatr bardziej lub mniej komercyjny, jest cyrk bardziej lub mniej komercyjny. We wszystkim jest wszystko, zależy z kim się pracuje. Gdy w Royal Shakespeare Company grałem rolę doktora Kajusa w "Wesołych Kumoszkach z Windsoru", to była komedia i był to dosyć komercyjny projekt - z punktu widzenia artystycznego bardzo lekki, dosyć szybko przygotowany, ciekawy bo byli przy tym znakomici aktorzy, ale z drugiej strony, tak jest teraz w świecie, że wszystko jest na szybko. Bardzo mało ludzi teraz robi teraz teatr głębszy, awangardowy. Mało kto może sobie teraz na to pozwolić.

M.P.B.: Finansowo?

B.S.: Oczywiście, przede wszystkim finansowo.

M.P.B.: Ok. Był cyrk Eloize, twoje podróże - coś, co było jakby na granicy, pomiędzy cyrkiem a teatrem. A potem? W jaki sposób osiągnąłeś ten ogromy sukces, że znalazłeś się w Anglii, grałeś w słynnej na cały świat kompanii szekspirowskiej Royal Shakespeare Company? Jak do tego doszło?

B.S.: To bardzo długo historia. Zaczęło się od tego, że jak skończyłem współpracę z Eloize byłem w Argentynie w Buenos Aires i tam zacząłem się uczyć teatru w prywatnej szkole z nauczycielem, reżyserem, który ma własną szkołę. U niego uczyłem się przez rok, po czym powiedziałem sobie, że przecież jestem z Montrealu i powinienem tam wrócić i znaleźć sobie pracę. Wszystko się zaczęło od teatru Prospero, którego współzałożycielem i dyrektorem artystycznym był Tadeusz Spychalski. Pytałem go o radę gdzie mam iść, z kim mam pracować, żeby wejść w świat teatru. On wtedy wystawiał w Montrealu adaptację "Transatlantyku" Gombrowicza i w tej sztuce występował francuski aktor Marc Zammit. I mój znajomy mówi: "On teraz robi u nasz warsztat przez miesiąc i możesz brać w nim udział". Tak zrobiłem. Ten warsztat bardzo mi się podobał i bardzo byłem szczęśliwy w nim uczestnicząc. Marc Zammit zaraz po powrocie do Francji zadzwonił do mnie i zaproponował mi, żebym przyjechał do Francji i był częścią jego teatru Thé_tre du Conte Amer. Pojechałem tam w styczniu 2007 roku i zagrałem w dwóch sztukach "Czerwone i czarne" Stendhala i "Wyspa niewolników". W 2007 roku wystawiliśmy w Paryżu te dwie sztuki.

W międzyczasie spotkałem reżyserkę Irinę Brook i ona obsadziła mnie w różnych rolach w adaptacji "Don Kichota". Miałem wielkie szczęście, że tam wylądowałem. Irina jest córką Petera Brooka i pracuje z ekipą międzynarodową. Czułem się jak u siebie bo tam byli ludzie ze Stanów, Ruandy, Ormianin, Włoch. Byłem tam przez 4 lata Grałem w "Don Kichocie" wiele mniejszych ról, a później zagrałem dwie role w sztuce Szekspira "Burza". To się wszystko działo w Paryżu od roku 2007 przez jakiej 4-5 lat. Jednak czułem, że Francja jest krajem zbyt zamkniętym dla obcokrajowców. Robiłem różne projekty amatorskie, byłem bardzo zajęty z Iriną Brook, ale szukałem czegoś innego. Znam też angielski, więc pomyślałem, że sprawdzę co się dzieje w Anglii. Pociągiem do Anglii z Paryża jedzie się 2,5 godziny. Dowiedziałem się od znajomych aktorów, że jest tam taka kompania, która nazywa się Complicité. Pomyślałem, że tam mógłbym pasować i fizycznie i aktorsko, więc pojechałem i odbyłem warsztat aktorski z pedagogiem i aktorem Marcello Magnim, który jest współzałożycielem tej kompanii. To świetny pedagog. On z żoną grali u Petera Brooka w słynnym teatrze, który Peter Brook odnowił. My akurat występowaliśmy gdzieś w Paryżu, więc ich zaprosiłem. Obejrzeli sztukę i zaproponowali mi byśmy się spotkali następnego dnia! Marcello Magni powiedział: "Ja bym chciał wystawić sztukę składającą się z wielu krótkich historii współczesnych i afrykańskich opowieści." Wyjawił, że chce nad tym pracować z żoną Kathryn Hunter, sławną aktorką w Londynie, laureatką Laurence Olivier Award. Szczęka mi opadła. Pojechałem na warsztat przygotowawczy.

Później przyłączył się aktor Patrice Niaimbana z Sierra Leone. 1 sierpnia 2011 roku rozpocząłem pracę u nich w Arcola Theatre. I przez dwa i pół miesiąca wystawialiśmy tę sztukę. Gdy ten projekt się kończył Marcello powiedział mi o Gecko Company, która jest bardziej taneczną kompanią. Pomyślałem, że dawno nie robiłem tańca i może być interesująco. Z ciekawości poszedłem i dostałem tę pracę. Z nimi przez cztery miesiące jeździłem po całej Anglii, graliśmy też Londynie. W międzyczasie poznałem agentkę Kathryn Hunter i dostałem od niej telefon, że są przesłuchania do roli doktora Kajusa w Kompanii Szekspirowskiej. Na początku myślałem, że to jest pomyłka, że zwariowali. Dzwonię do nich, a oni mówią, że to naprawdę. Idę tam raz, czuję, że reżyserowi się podobam, idę tam drugi raz, bo oni wiele razy wzywają, i dostaję rolę! Występowałem w Stratford-upon-Avon w dwóch sztukach. Druga była z innym reżyserem - Paulem Hunterem, adaptacja książki dla dzieci, gdzie grałem wiele mniejszych ról. Potem pojawiła się kolejna ciekawa propozycja.

W spektaklu "Nomade" lata wcześniej widział mnie kiedyś reżyser i aktor szwajcarski Michael Finger, który ma teraz 36 czy 37 lat. Zaproponował mi by zdramatyzować powieść dla dzieci, przedstawić ją dla dorosłych w teatrze i z tego zrobić film. To było w zeszłym roku. Nad tym spędziłem 7 miesięcy. Zaczęło się w Szwajcarii, trzy miesiące później pojechaliśmy do Austrii, potem do Włoch i z powrotem do Szwajcarii. Graliśmy sztukę na tournee, a nagrywali nas kamerzyści. To był taki film pomiędzy fabularnym a dokumentalnym, czyli nasze życie wplątywało się w treść tej sztuki. Dosyć ciekawy i eksperymentalny projekt. Film zakończony zostanie w przyszłym roku. To będzie mój debiut filmowy. Liczę na to, że będę mieć więcej ról filmowych. Z Michaelem Fingerem mamy współpracować w przyszłym roku. Od marca przez trzy miesiące mamy robić sztukę niemieckiego dramaturga, są też plany na inne projekty. Teraz wracam do Anglii i mam zagrać w sztuce "Trzy siostry" w grudniu.

M.P.B.: Patrząc na tę bajeczną historię, jak sądzisz, co decyduje o takim sukcesie: talent tylko, czy bycie we właściwym miejscu we właściwym czasie, czy może ludzie, których się spotkało, czy wreszcie to, że masz inne przygotowanie niż zwykli aktorzy?

B.S.: Mnie się wydaje, że moją zaletą jest to, że jestem troszeczkę inny. Cały czas mam pracę przez to, że mam różne przygotowania: i taneczne, i cyrkowe, i aktorskie. Dzięki temu nie jestem tylko w jednej kategorii. Z jednej strony mi to pomaga, bo mam duże możliwości i mnie to cieszy, ale z drugiej strony mnie bardziej interesuje czyste aktorstwo. Chciałbym dostać się do filmu, do telewizji ewentualnie. Uważam, że mam szczęście, ale z drugiej strony strasznie dużo pracuję nad tym, żeby to działało. Jak teraz jestem w Montrealu przez dwa miesiące to cały czas szukam możliwości z kim mogę pracować. Ja bym chciał wrócić do Montrealu, na zawsze. Choć trudno mówić, że na zawsze, bo nic nie jest na zawsze - pracy nie ma na zawsze, miejsca zamieszkania nie ma na zawsze. Ja bym chciał mieć miejsce zamieszkania na zawsze ale niestety w tym momencie w moim życiu jest to niemożliwe, ponieważ nie mam na tyle ustabilizowanej kariery by zamieszkać w jednym miejscu. Tam jeżdżę gdzie jest praca. Chciałbym być w Montrealu na stałe. Teraz mieszkam w Londynie na stałe i wyjeżdżam do pracy do Szwajcarii, gdyby się coś pojawiło w Montrealu to owszem. albo w Paryżu.

M.P.B.: Na tym polega ekscytująca natura naszego życia, że nie wiemy co będzie dalej, ale to wszystko jest fantastyczną podróżą Ile znasz języków?

B.S.: Cztery: angielski, francuski, polski i hiszpański.

M.P.B.: A w którym z nich czujesz się najlepiej?

B.S.: Chyba w angielskim.

M.P.B.: Mówisz po angielsku z akcentem północnoamerykańskim. Im to nie przeszkadza w szekspirowskim angielskim Stratford?

B.S.: Nie, bo jak się człowiek przygotowuje do roli to jak każą mieć akcent chiński to trzeba się nauczyć. Do tej roli musiałem mieć akcent francuski mówiąc po angielsku.

M.P.B.: Urodziłeś w Polsce czy w Kanadzie?

B.S.: Urodziłem w Polsce. Miałem 14 miesięcy kiedy wyjechaliśmy z rodzicami do Włoch i trzy lata mieszkaliśmy we Włoszech. Od 3. do 21. roku życia mieszkałem w Kanadzie.

M.P.B.: Jak to możliwe, że ty mówisz tak nieskazitelnie po polsku, nie masz akcentu i nie popełniasz błędów?

B.S.: Dziękuję, czasami popełniam błędy.

M.P.B.: Przez cały czas naszej rozmowy nie zrobiłeś ani jednego, nie ma żadnych błędów w końcówkach, w odmianie. Czy jesteś szczególnie utalentowany językowo czy rodzice tak pracowali nad twoją polszczyzną?

B.S.: Tutaj w moim otoczeniu nie jestem jedyny, bo mam przyjaciół, którzy tacy są. Przez to, że w domu mówiło się po polsku, że spotykało się z polskimi znajomymi, zwracało się na to uwagę, rodzice mnie poprawiali. Byłem przez jakiś okres w polskiej szkole. Co rok, dwa byłem w Polsce, rodzice to pielęgnowali. Dla mnie kultura polska jest bardzo ważną kulturą. Staram się jeździć do Polski raz do roku, znam teatr polski, chciałbym współpracować z polskimi reżyserami. Mam nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie.

M.P.B.: Jakie jest twoje największe marzenie zawodowe? Gdzie widzisz siebie za 10 lat?

B.S.: To trudne pytanie. Za 10 lat chciałbym być na tyle znany w zawodzie żebym miał propozycje od ciekawych reżyserów i na tyle rozpoznawalny żebym mógł pracować nad ciekawymi projektami. Chciałbym wrócić do Montrealu, pracować w Stanach. Chciałbym pracować więcej w filmie i chciałbym reżyserować.

M.P.B.: I tak idziesz jak burza po kolei wkraczając w kolejne sfery: cyrk, teatr, aktorstwo w różnych miejscach, taniec, teraz film, później reżyseria. A nie tęsknisz za cyrkiem?

B.S.: Jedyną rzeczą, za którą tęsknię z cyrku to bezpośredni kontakt z ludźmi. W tym biznesie aktorskim jest tak, że nie ma takiej szczerości jak było w cyrku. Wszystko trzeba załatwiać przez agentów, nie ma bezpośredniego kontaktu z ludźmi, jest wielka konkurencja, jest zazdrość, wielkie napięcie, jest jakaś gonitwa za wyglądem, dużo sztuczności, dużo pracy szybko zrobionej, chodzi o image. Gdy pracowałem w cyrku wszyscy się znali, czy to reżyserzy czy kompanie. W Europie tak jest, że jak się jedzie do cyrku tradycyjnego i się mówi, że się jest z cyrku to się wchodzi za darmo, gdziekolwiek się nie jest w Europie. To się zmienia, ale gdy byłem w szkole cyrkowej to były jedne z najpiękniejszych lat mojego życia, wszyscy się znali, to była jedna wielka rodzina, było pięknie. Każdy ciężko pracował, każdy był temu oddany, czułem się częścią czegoś wartościowego. Bardzo często w tym świcie aktorskim jest tak, że człowiek jest sam, sam musi walczyć z tą wielką machiną i to jest cholernie przykre.

M.P.B.: Tęsknisz za Montrealem, ale goni cię po świecie

B.S.: Dobrze, że mnie tu nie ma, że widzę coś innego. Przede wszystkim oddaliłem się też od cyrku, bo ja tam byłem całe życie, znam ten świat, wiem mniej więcej o co chodzi w cyrku, nie ma on dla mnie tajemnic, a byłem ciekawy tajemnic teatru, tajemnic tańca. Ja do dziś staram się rozszyfrować jak to jest naprawdę z tym graniem, z aktorstwem.

M.P.B.: Pewnie zajmie ci to całe życie.

B.S.: Tak myślę, ale jest to tak ciekawe, że nigdy się nie kończy odkrywanie.

M.P.B.: W ogóle nie ma żadnego momentu, w którym powiesz: "odkryłem do końca" bo to jest proces.

B.S.: Never ending story.

M.P.B.: Życzę ci powodzenia w tej fascynującej podróży, Bartku, i ciągle nowych wyzwań. Ciekawe dokąd droga życia i kariery zaprowadzi ciekawego tajemnic innego świata Bartka Soroczyńskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji