Oj, psują się obyczaje Panie Redaktorze, psują...
Szanowny Panie Redaktorze!
TAK się jakoś złożyło, że bardzo długo nie mogłam wybrać się na "Oskarżonych" . Bo to i czasu mało i trudno nawet do kasy się docisnąć takiemu szaremu człowiekowi jak ja. Spektakl ma powodzenie Panie Redaktorze, a jakże. Jeśli Pan nie wierzy to bardzo proszę się przekonać.
Mili ludzie zuprosili jednak do teatru. Poszłam. Najpierw w ciemności było słychać jakieś tupanie (jedna pani, która zna autorów wytłumaczyła mi, że to ma być tupot nóg oskarżonych) a potem pojawili się sami oskarżeni wcieleni w postacie Janowskiej i Siemiona. Słuchałam uważnie i początkowo myślałam, że śnię. To przecież bohaterowie moich reportaży przemawiali teraz ze sceny wprawiając mnie w mieszane uczucia. Słyszałam własne reportaże, w streszczeniu oczywiście i przystosowane do potrzeb sceny, ale zawsze przecież moje własne. Nawet niektóre zwroty, które autorzy uznali za udane (jakże mi miło, naprawdę) zostały wiernie zachowane. Nie chciałabym Panu się narazić, Panie Redaktorze, ale były to przeważnie felietony "Przekroju". Naliczyłam ich aż kilkanaście, a z "Prawa i Życia" tylko dwa. Odkryłam także fragmenty reportażu Marty Miklaszewskiej i Andrzeja Dobrzyńskiego więc chciałam Pana prosić, żeby Pan im o tym powiedział, to na pewno bardzo się ucieszą i kupią bilety na "Oskarżonych". Zresztą nie tylko nas ten zaszczyt spotkał, Panie Redaktorze. Było tam także sporo innych tekstów, których autorzy może jeszcze się zgłoszą, gdy się wreszcie docisną na przedstawienie. No i w drugiej części spektaklu Janowska i Siemion śpiewali bardzo udane piosenki Osieckiej i Jareckiego, które świadczą o tym, że oni świetnie umieją pisać sami.
W czasie przerwy dowiedziałam się z programu nie bez pewnego zdziwienia, że autorzy przedstawiając "Oskarżonych" czerpali z oryginalnych akt sądowych i z prasy prawniczej. Nawet "Prawo i Życie" było tam wymienione, a jakże Panie Redaktorze. "Przekrój" nie, może przez dyskrecję, a może dlatego, żeby lepiej nie porównywać. W programie było także piękne podziękowanie dla adwokatów, którzy dopomogli autorom w zbieraniu materiałów. Po co naprawdę tak się trudzić, skoro komplety tygodników są w każdej bibliotece. Żyjemy w takich czasach, że należy ułatwiać sobie życie, a p.p. Osiecka i Jarecki chyba podzielają ten pogląd. Bo wie Pan, Panie Redaktorze, ja w te studia nad oryginalnymi aktami sądowymi wcale nie wierzę. Choćby dlatego, że w sztuce znalazłam również streszczenie moich felietonów, stanowiących jak gdyby syntezę pewnych zjawisk społecznych zaobserwowanych w sądzie. Akta tych spraw po prostu nie istnieją. (Stawiam francuskiego szampana temu, kto je znajdzie!) Więcej. Jestem przekonana, że autorzy "Oskarżonych" mało znają sąd. Gdyby siedzieli na salach i śledzili procesy, jak ja to robię, aby dostarczyć im materiału, dostrzegliby coś więcej poza śmiesznością w osobach oskarżonych. Bo spektakl, Panie Redaktorze, wyśmiewa i wyszydza nieszczęśliwych, prostych, wykolejonych ludzi, którzy znaleźli się na marginesie społeczeństwa. Publiczność nie myśli o tym i pęka ze śmiechu, bo Janowska i Siemion są przepyszni i godni najgorętszych oklasków. Publiczność nie wie też, że niektóre nazwiska oskarżonych są autentyczne, no bo po co się wysilać, żeby je zmienić. Tak więc autentyczne jest nazwisko matki, która zabiła swego kilkuletniego syna oraz jej przyjaciela. Historię tę, wyjątkowo zresztą tragiczną, zaczerpnięto z mego reportażu "Śmierć niekochanego dziecka", który był Pan łaskaw w swoim czasie wydrukować w "Prawie i Życiu". Niech Pan sobie wyobrazi, że również wspomniany fragment spreparowany jest na wesoło. Muszę stwierdzić, iż autorzy w innych wypadkach są trochę ostrożniejsi i unikają autentycznych nazwisk w tak "zabawnym" kontekście. No bo można ostatecznie narazić się na nieprzyjemności. Nie zawsze ma się do czynienia z parą ludzi ze wsi słabo rozwiniętych intelektualnie, którzy w dodatku siedzą w więzieniu.
Trochę mnie to poruszyło, Panie Redaktorze, że oskarżeni z moich reportaży zostali tak potraktowani. Pan się na mnie czasem gniewa, że za bardzo ich lubię, i że mam obrończe spojrzenie na świat, ale za takim wyśmiewaniem bez pardonu, to Pan się chyba nie opowie?
Psują się obyczaje, Panie Redaktorze, oj psują. W naszym dziennikarsko-literackim świecie coraz to się słyszy o takich, nazwijmy - "pożyczkach". Z tym, że "pożyczający" na ogół dowiadują się o nich ostatni. Nawet dziękuję im się nie mówi, choć nie sądzę, żeby to wystarczyło.
A może dlatego tak źle się dzieje, Panie Redaktorze, że prawo autorskie z komentarzami jest wyczerpane na rynku księgarskim? Proszę bardzo niech Pan wpłynie na Wydawnictwo Prawnicze. Może zrobią nowe wydanie? A może Pan zamieści na ten temat artykuł czy notatkę? Bo wie Pan, ogromnie bym chciała ofiarować egzemplarz p.p. Osieckiej i Jareckiemu. Myślę, że bardzo by się im przydał.