Artykuły

Oskarżeni

TEGO materiału starczyłoby na kilkanaście współczesnych sztuk. Ale AGNIESZKA OSIECKA i ANDRZEJ JARECKI nie zamierzali napisać sztuki tea­tralnej. Dokonali zręcznego mon­tażu z autentycznych kronik sądo­wych oraz sprawozdań z różnych procesów drukowanych w prasie. W ambicji zachowania autentyku poszli tak daleko, że zrezygnowa­li z wszelkiej artystycznej idei or­ganizującej spektakl. Samo "na­gie życie", jego krwawe ochłapy, jego brudy i ścieki. Naturalistyczny faktomontaż. Po co? Nie wiem. Autorzy chyba też nie wiedzą.

Eksperyment ciekawy, ale eks­peryment dla eksperymentu. I dla popisu aktorskiego. Może było w tym także trochę przekory auto­rów: wołacie o sztukę współczes­ną, związaną z życiem, nie ucie­kającą przed jego najbardziej dra­stycznymi przejawami - oto ma­cie. No i co z tego? Nic z tego. Kawał autentycznego życia - ale czy prawdziwego? Różne drobne świństwa i kanty, może nawet i ludzkie dramaty, sporo brudów, czasem - przerażająca twarz koł­tuna, czasem - na ułamek sekundy - smutna twarz nieszczęśliwego człowieka, czasem - nie zamierzona groteska czy tragifarsa - wszystko to przemieszane, zagęszczone, kłębiące się, galopujące w błyska­wicznym tempie, goniące się i krzyżujące z nastroju - ale bez żadnej myśli porządkującej, bez dystansu, bez próby jakiegoś uo­gólnienia.

TĘ kronikę sądową spina klam­ra procesu prymitywnego czło­wieka, który po doznaniu krzyw­dy od ludzi i miłosnym drama­cie - podpala własny dom i ucie­ka od ludzi do lasu, żyjąc jak pu­stelnik. Sąd go uwalnia - ale co z tego? Co dalej? - pyta Oskarżo­ny. Trzeba zmienić świat - od­powiadają na scenie. Pięknie. Ale wątlutkie to i plakatowe, nie wy­rasta z buntu życia, lecz z ukaza­nej jego żałosnej nędzy moralnej, jakiegoś "immanentnego zła". Au­torzy nie próbowali dokopać się do jego korzeni. Trudno tu nawet mówić o artystycznej klęsce, sko­ro nie było artystycznych zało­żeń. Chcieli oskarżać - kogo? Nie, nic nie chcieli. Artystyczny trud ograniczył się niemal wyłącznie do - nożyczek.

Wychodzimy z przedstawienia przybici i znużeni. Nic się dalej nie dzieje. Spektakl nie ma tego najistotniejszego "ciągu dalszego": skończył się w nas wraz ze zgasze­niem świateł.

A PRZECIEŻ są jeszcze osiągnię­cia aktorskie. Jest znakomity WOJCIECH SIEMION, który wcie­la się błyskawicznie w dziesiątki postaci, żadna z nich jednak nie dociera do nas, bo zmiany są zbyt szybkie, każda rodząca się postać uśmierca poprzednią - i dalej, da­lej. To już nie aktorstwo - to zręczna, acz bardzo trudna, aktor­ska żonglerka. Chciałoby się cza­sem zatrzymać którąś postać, chociaż na kilka minut, już w nas za­czyna żyć, już się wypełnia, uwy­raźnia - połyka ją nowa, jeszcze nie skrystalizowana, a już uśmier­cona przez następną. Jest w tym coś z genialnego mima Marcel Marceau, w tych błyskawicznych metamorfozach - tylko że tamte­mu, nawet bez posiłkowania się słowem, wystarcza jedna minuta na stworzenie pełnej postaci. Sie­mion nie jest genialny i nie jest mimem, jest bardzo zdolnym ak­torem, nie rozwiną się jednak w pełni jego duże zdolności poza teatrem.

Nie oglądałem niestety, Aliny Janowskiej w roli "syntetycznej" oskarżonej, w drugiej obsa­dzie gra ją ZOFIA MERLE. Ma nie najlepsze warunki zewnętrzne, ale to też niewątpliwy talent. Miała kilka scenek znako­mitych. JERZY MARKUSZEWSKI wyreżyserował spektakl sprawnie, nadał mu zawrotne tempo, dobrze ustawił pozostałych wykonawców, lepsi byli jednak w sylwetce niż w dialogu (wyjątek: bardzo dobra MARIA CHRZĄSZCZ jako siostra Oskarżonego).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji