Kasprowicz na scenie
Znany ze śmiałych i ambitnych zamierzeń Państwowy Teatr Nowy w Łodzi wystąpił ostatnio z premierą dramatu Jana Kasprowicza "Świat się kończy".
Spektakl ten wzbogaca nasz repertuar narodowy o wartościowy, a całkowicie zapomniany dramat wybitnego poety, a zarazem prowokuje krytyków do podjęcia wciąż jeszcze nierozstrzygniętej sprawy naszego stosunku do Kasprowicza, o którego twórczości prawie wcale u nas ostatnio nie pisano. "Świat się kończy! dramat z życia ludu wielkopolskiego jest, jak stwierdził Kazimierz Wyka w "Zarysie współczesnej literatury polskiej", "nie tylko w dorobku Kasprowicza, ale całego okresu najlepszym, najsłuszniejszym ideologicznie, najszerszym w obrazie wewnętrznego wyglądu wsi dramatem na ten temat". Dodajmy do tego, że jest to jeden z najwcześniejszych w naszej literaturze utworów w tak pełny i dojrzały sposób ukazujących rozwarstwienie klasowe wsi. Akcja dramatu rozgrywa się około 1880 roku na terenie wielkopolskiej wioski, w której pruscy fabrykanci wykupują od chłopów grunta celem wybudowania na nich cukrowni. Na tej machinacji, powodującej przechodzenie ziemi z rąk polskich do niemieckich, zbijają majątek bogacze wiejscy i wszelkiego rodzaju spekulanci. Losy biedniackiej rodziny Cierpika, wywłaszczonej i zniszczonej przez rozwydrzonego powodzeniami kułaka Miętę i bezlitosnego lichwiarza Wróbla, działających przy pomocy zaborczego, pruskiego aparatu biurokratycznego, to uchwycony z dużą realistyczną typowością rozwój procesów klasowych i narodowych na opisywanym terenie.
Uwagi powyższe dotyczą przede wszystkim trzech pierwszych odsłon interesującego nas tutaj utworu, doskonale zbudowanych z punktu widzenia zwartości dramatycznej konstrukcji i rozwijających akcję za pośrednictwem w pełni realistycznych środków wyrazu. Niestety sytuacja ta ulega zmianie w dwóch ostatnich odsłonach, gdzie ten tak świetnie rozpoczęty dramat traci na jednolitym, realistycznym charakterze i pod względem tak ogólnej wymowy ideowej jak i konstrukcji dramatycznej wyraźnie się "rozłazi". Spowodowane to zostało niepotrzebnym wprowadzeniem przezwyciężonych na ogół w utworze momentów naturalistycznych oraz - co gorsze - zapowiadającymi już przyszłego Kasprowicza z okresu modernizmu elementami metafizycznego fatalizmu losu ludzkiego w najsłabszej zresztą w całym utworze odsłonie czwartej.
Ten niejednolity charakter sztuki stawia przed reżyserem dwojaką możliwość inscenizacji, zmierzającą albo do zacierania elementów naturalizmu i modernizmu celem wzmocnienia realistycznej wymowy, albo też przeciwnie, do uwypuklenia jej arealistycznych odchyleń. Otóż Kazimierz Dejmek, reżyser łódzkiego spektaklu, na ogół szczęśliwie uwolnił sztukę od naturalistycznych naleciałości (np. dyskretne i krótsze niż w tekście oryginalnym przedstawienie sceny duszenia Mięty przez syna czy też nie ukazywanie widzom trupa Małgosi w ostatniej odsłonie), natomiast z dosyć nieoczekiwanym pietyzmem odniósł się do elementów modernistycznych. Można zaryzykować twierdzenie, że niektóre sceny łódzkiego przedstawienia zostały wyreżyserowane tak, jakby je wyreżyserował sam autor... w dziesięć lat po napisaniu sztuki, a więc już po przebyciu modernistycznego przełomu.
W odsłonie czwartej szczęśliwie skrócono partię początkową, słabą z punktu widzenia dramatycznej budowy, natomiast w części dalszej wzmocniono to, co można by nazwać metafizyczną motywacją mającego zaraz nastąpić morderstwa. Celowi temu służy m. in. swoista demonizacja świetnie zresztą (w ramach przyjętej koncepcji) przez Tadeusza Minca granej postaci głupiego Wojtaszka, który jak jakiś zły duch opętuje zmagającego się wewnętrznie Walka. Śmierci duszonego Mięty w ostatniej scenie tej odsłony, rozgrywającej się podczas słonecznego południa, towarzyszy, podobnie jak śmierci Chrystusa w ewangelii, nagłe zapadnięcie ciemności i histeryczny krzyk uciekającej Małgosi, mimo że scenę tę można było rozegrać inaczej, w sposób dyskretny i realistyczny zarazem, bez uciekania się do modernistycznej stylizacji. I byłoby to z pewnością bardziej zgodne z intencją autora z okresu, w którym powstał omawiany dramat. Podobne zjawisko występuje w odsłonie ostatniej, w której zakończeniu główny akcent został położony na krzyczącą Jagnę, ucharakteryzowaną na jakiś antyczny posąg boleści, a nie, jak można było oczekiwać, na groźną, nienawistną postawę gromady chłopskiej skierowaną przeciwko występującym w interesie kułaka i lichwiarza pruskim urzędnikom.
To świadome odchodzenie reżysera od koncepcji realistycznej na rzecz modernizmu charakterystycznego dla późniejszego Kasprowicza uważam za wielkie nieporozumienie i za najpoważniejszy błąd analizowanego spektaklu. Dejmek w godnym pochwały zamiarze wystawienia sztuki zgodnie z intencjami autora jakby się zasugerował taką sylwetką Kasprowicza, jaką pozostawiło nam w spadku literaturoznawstwo tradycyjne - Kasprowicza współpracownika miriamowskiej "Chimery", Kasprowicza autora "Hymnów", "Uczty Herodiady" czy "Sity". Tymczasem Kasprowicz w okresie pisania "Świat się kończy" był pisarzem par excellence realistycznym, mimo pewnych nieprzezwyciężonych pozostałości naturalistycznych i pewnych nielicznych jeszcze zapowiedzi modernizmu, i dlatego właśnie jego dramat zasłużył dzisiaj na przypomnienie.
Jeżeli chodzi o wykonanie poszczególnych ról, to wielką kreację aktorską, niestety jedyną w całym spektaklu, stworzył Józef Pilarski jako lichwiarz Wróbel. Na pochwałę izasługuje również młoda utalentowana aktorka Wiesława Mazurkiewicz, która w spokojnie i opanowanie zagraną rolę Małgosi potrafiła tchnąć wiele prawdziwego, nie powierzchownego tragizmu (sprzeczny z takim ujęciem roli hisferyczny okrzyk w zakończeniu czwartej odsłony wywołany został ogólną koncepcją reżyserską i dlatego też Mazurkiewiczówny nie obciążam odpowiedzialnością za tą jedyną zresztą niekonsekwencję).
Dobrze wypadł Janusz Kłosiński jako kościelny. Ukazał on w przekonywający sposób psychikę tego w gruncie rzeczy porządnego, ale ograniczonego przesądami człowieka, pełniącego obiektywnie funkcję sprzeczną z interesami chłopów, z którymi się przyjaźni. Głęboko przemawiającą do świadomości widza kreację przygniecionej nieszczęściami chłopki stworzyła Wanda Jakubińska jako Jagna.
Duże natomiast zastrzeżenia budzi przejaskrawiona, doprowadzona nieomal do parodii postać kułaka Mięty w wykonaniu Bolesława Bolkowskiego. Seweryn Butrym jako Cierpik wygłaszał swoje tyrady nie jak gnębiony biedniak, ale (może idąc po linii koncepcji reżyserskiej całości) jak jakiś dostojny, patetyczny bohater klasycznej tragedii.
O Barbarze Rachwalskiej jako Maryśce i Marianie Stanisławskim jako Wałku można powiedzieć tylko tyle, że ich kreacje nie budzą zasadniczych zastrzeżeń, ale też nie prowokują do pochwał. Do reżyserowania domagają się niektóre postacie drugoplanowe, a mianowicie chłopi proszący Wróbla o pożyczkę w odsłonie pierwszej i karczmarka w odsłonie drugiej. Zresztą scena w karczmie została w ogóle pod względem tak reżyserskim jak scenograficznym nieco puszczona, nie wyzyskano w pełni tkwiących w niej możliwości widowiskowych i plastycznych.
W zakresie scenografii (Iwona Zaborowska) budzi poza tym zastrzeżenia izba w chałupie Cierpika (odsłona trzecia i piąta). Niezbyt szczęśliwie stylizowane, jakieś monumentalne wnętrze, które po zmianie kilku drobnych rekwizytów mogłoby się z powodzeniem przemienić w salę balową, zupełnie nie sprawiało wrażenia pomieszczenia mieszkalnego biednego chłopa.
Reasumując: "Świat się kończy" pozostał do dzisiaj w pełni czytelny i aktualny. Przypomnienie faktu, że taki dramat Kasprowicz napisał, pozostanie wielką zasługą łódzkiego Teatru Nowego, niezależnie od poszczególnych zastrzeżeń i wątpliwości, które budzi zaprezentowana premiera.