Artykuły

Śmiechoterapia

- My też przeżywamy zmierzch epoki .Zafascynowało mnie to, że nadal przeżywamy zarazę, nienawidzimy się, rzucamy w siebie kalumniami i to jest jak epidemia.. Sztuka Barnesa spodobała mi się jako wezwanie do śmiechoterapii. To jedyny ratunek. Bo co można zrobić? Przecież jedna połowa narodu nie zagrzebie w ziemi drugiej połowy narodu! W tej wojnie nie będzie zwycięzców. Będą tylko pokonani - mówi Janusz Kijowski, dyrektor Teatru Jaracza i reżyser "Czerwonych nosów". Premiera 4 października.

Panie dyrektorze, dlaczego jako reżyser wybrał pan akurat "Czerwone nosy"?

- Długo zbierałem się do realizacji tekstu Petera Barnesa. Widziałem tyle dobrego, co i złego. Ale ogromną silą "Czerwonych nosów" jest to, że nawiązują do prostych spraw, takich jak tolerancja i walka o godność. Takie zagadnienia zawsze mnie interesowały. Pomyślałem, że będzie to zamknięcie historycznego tryptyku, który zrealizowałem na olsztyńskiej scenie. Poczynając od "Mszy za miasto Arras" przez "Czarownice z Salem". "Czerwone nosy" będą dopiskiem do tamtych sztuk. One mówiły o fanatyzmie, traktując go jednak bardzo serio. Natomiast Barnes podszedł do tego tematu inaczej - chciał ośmieszyć zarazę, która kończyła średniowiecze i była cezurą między tą mroczną epoką a słońcem odrodzenia. Pomyślałem, że jest to przekaz bardzo na czasie.

Jakie są te analogie?

- My też przeżywamy zmierzch epoki i oczekujemy nowej, bardziej słonecznej, otwartej na ludzkie szczęście i skierowanej ku dobroci. Czekamy na czasy, kiedy w końcu ludzie zaczną brać się za bary nie po to, żeby walczyć, ale żeby tańczyć jak w "Greku Zorbie". Zafascynowało mnie to, że my nadal przeżywamy zarazę, nienawidzimy się, rzucamy w siebie kalumniami i to jest jak epidemia. Potrzebny jest ktoś z charyzmą, kto krzyknie: - Śmiejmy się z tego. Kto ośmieszy małostkowość, zawiść, chciwość i bezduszność. Sztuka Barnesa spodobała mi się jako wezwanie do śmiechoterapii. To jedyny ratunek. Bo co można zrobić? Przecież jedna połowa narodu nie zagrzebie w ziemi drugiej połowy narodu! W tej wojnie nie będzie zwycięzców. Będą tylko pokonani.

Zapowiedział pan, że będzie to teatralna superprodukcja. Co zobaczymy na scenie?

- Ten spektakl to wyzwanie, bo przygotowujemy coś w rodzaju operetki lub musicalu. Mam do tej pracy wspaniałych partnerów. Bogusław Cichocki przygotował scenografię, Tatiana Asmołkowa choreografię, muzykę skomponował Marcin Rumiński, a Maria Rumińska jest korepetytorką od wokalu. Postawiliśmy przed sobą trudne zadanie, bo teatr dramatyczny rzadko realizuje musicale z prawdziwego zdarzenia. Zależy mi, żeby ludzie na widowni stwierdzili, że w Olsztynie potrafimy nie tylko zagrać, ale też zaśpiewać i zatańczyć, co najmniej jak w warszawskiej Romie. Ten spektakl powinien działać przede wszystkim formą, stworzyć wielkie widowisko, bo do tego mnie zawsze ciągnie. Dzisiaj, stukając w stół, mogę powiedzieć, że się chyba uda.

Który z aktorów ma najwięcej pracy na scenie?

- Główny bohater, ksiądz Flotę, grany przez Grzegorza Gromka, ale też zakonnik Toulon, którego gra Cezary Ilczyna, i nasza młoda aktorka Małgorzata Rydzyńska, która wciela się w rolę mniszki marzącej o lepszym życiu. Marcin Tyrlik ma rolę niemą. Gra postać o imieniu Sonnerie, czyli dzwoneczek, i rozmawia z członkami trupy księdza Flotę z pomocą swoich dzwonków. To niezwykłe wyzwanie aktorskie i pantomimiczne. Dopełnieniem trupy Czerwonych Nosów są Paweł Parczewski i Radosław Hebal. Bardzo ciekawa jest też rola ślepca, w którego wciela się Maciej Mydlak. Są to wszystkie składniki niezbędne do stworzenia komedii rybałtowskiej, choć ja ją nazywam montypythonowską. I już teraz zapraszam serdecznie na premierę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji