Kobiety robią dramaty
W tym sezonie na scenach teatralnych rządzą kobiety. 21 listopada premiera Absyntu według debiutanckiej sztuki Magdy Fertacz, w grudniu premiera pierwszej sztuki o bezrobociu Agata szuka pracy Dany Łukasińskiej, do tego jeszcze Komponenty Małgorzaty Owsiany i Tiramisu Joanny Owsianko
Joanna w świecie czarów
— Hi everybody! Nazywam się Zdzisława, ale od kilku lat wszyscy mówią na mnie Julia. Zmiana imienia w urzędzie to naprawdę żaden kłopot. Zdzisława, Zdzicha, Zdzisia brzmi tak prowincjonalnie. Jak krowa. Nienawidzę tego imienia. Za to Julia ma klasę. Jest sophisticated. Tak się zaczyna Tiramisu — jeden z przebojów teatralnych tego roku, komedia o siedmiu dobijających trzydziestki kobietach, które harują w agencji reklamowej, płacąc za sukces brakiem życia osobistego. Tak jak Zdzicha vel Julia, dyrektorka agencji, która używa mężczyzn jako stopni do kariery: „Pieprzyłam się z władzą, stanowiskiem, furą pieniędzy, a nie z facetem. To był ten challenge. Osiągnęłam to, co chciałam” — mówi do widzów. Autorką sztuki jest Joanna Owsianko, 30-letnia warszawianka po Szkole Głównej Handlowej. Wyścig do kariery zna z doświadczenia. Trzy lata pracowała w branży reklamowej.
— Na początku wszystko wydawało się piękne: imprezy, prezenty, wyjazdy. Później okazało się, że stoi za tym okrutna praca, stres, potworne zmęczenie psychiczne i fizyczne. Życie prywatne nie istnieje, związki rozpadają się, zanim na dobre powstaną. Przyjaciół nie ma, wszyscy mówią o jednym: w jakiej knajpie byli w weekend i co zjedli — mówiąc to, jeszcze dzisiaj Owsianko się wzdryga.
Miała dość już po roku, dwa kolejne lata przepracowała siłą rozpędu. Kiedy w końcu odeszła, prosto z działu kadr trafiła do lekarza. Okazało się, że ma skrzywienie kręgosłupa, wadę wzroku i nadczynność tarczycy.
— Pół roku zajęło mi doprowadzenie się do porządku. Pisanie stało się elementem terapii. Zapisała się do Laboratorium Reportażu na UW, stamtąd trafiła do Laboratorium Dramatu. Jego twórca, dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek, namówił ją, by kilka monologów napisanych jako warsztatowe ćwiczenie rozwinęła w dramat.
Tiramisu było reakcją na rzeczywistość, w której miarą wszystkiego jest kariera. Owsianko w bezlitosny sposób obeszła się z bohaterkami, które rywalizują ze sobą non stop, także w życiu prywatnym. W jednej ze scen dziewczyny licytują się, która miała więcej orgazmów w weekend, w innej zrywają z siebie ubrania, aby sprawdzić, jakie noszą ciuchy i czy na pewno są oryginalne. — Znajomi z agencji orzekli, że sztuka jest upiorna i przerysowana, ale oddaje prawdę — opowiada Joanna.
Innego zdania były feministki zaproszone do dyskusji przez nieistniejący już miesięcznik „Foyer”. Dr Magdalena Środa, Kazimiera Szczuka i Hanna Samson z furią zaatakowały Owsianko za… antykobiecość: „Tiramisu jest antykobiece. Tu nie mamy żadnego realnego kobiecego doświadczenia, tylko prymitywny stereotyp kobiety wyzwolonej” — twierdziła Samson. „Wokół siebie nie widzę zupełnie takich postaw jak tu prezentowane. Nie widzę pazerności ani takiego dążenia do sukcesu” — sekundowała jej Magdalena Środa. A Kazimiera Szczuka zarzuciła Owsianko, że do opisania losu kobiet używa „męskiego języka”: „Owsianko nie ma jako kobieta autorka umiejętności afirmowania swojej własnej płci. W efekcie przedstawia tę płeć tak, jak dotychczas u nas się robi, poprzez «jazgot kobiecy». A przez to w sposób nieunikniony zjeżdża w stronę pokazywania kobiet jako takich czupiradeł, upiornych babonów i kobiecego piekiełka, nieznośnego i obrzydliwego”. Autorki bronili faceci. Socjolog prof. Ireneusz Krzemiński dowodził: „Cały ten kobiecy rejwach utwierdza mnie w przekonaniu, że ta sztuka jest niezwykle trafiona i daje wgląd w polską rzeczywistość”. A prowadzący dyskusję szef „Foyer” Jacek Rakowiecki dodawał: „Tiramistu jest antykobiece? Nie! Tiramisu doskonale pokazuje obłudę i cynizm ludzi dążących do sukcesu! Chodzi tu przede wszystkim o pokazanie, ile płaci się za wybór modelu życia, w którym głód zaspokaja się nie «chlebem naszym powszednim», ale ciastkiem tiramisu”.
Joanna odpiera zarzuty: — Nie mogłam użyć postaci kobiet świadomych własnej tożsamości, ponieważ sztuka opowiada właśnie o nieświadomości i zakłamaniu. Feministki twierdzą, że takich kobiet jak bohaterki Tiramisu nie ma? Służę telefonami.
Dana szuka pracy
Joanna Owsianko należy do nowego pokolenia polskich dramatopisarek, które próbują opisać świat kapitalizmu z kobiecej perspektywy. Rysują portret kobiet, które walczą nie tylko o partnera, ale także o miejsce na rynku pracy i możliwość samorealizacji. I tak jak mężczyźni nie potrafią sprostać wymaganiom, jakie narzuca kapitalizm.
O takich kobietach pisze jej rówieśniczka Dana Łukasińska. Absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej zna ten problem doskonale — sama była kilkakrotnie bezrobotna. Ostatni raz, kiedy zlikwidowano jej dział w dużym wydawnictwie (branża: budownictwo), szukała pracy przez dziesięć miesięcy. Przeszła wtedy wszystkie fazy bycia bezrobotną. Od odkrycia, że ma w końcu czas na wszystko, przez snucie fantastycznych planów, intensywne, z czasem coraz bardziej nerwowe poszukiwanie nowego zajęcia, aż po całkowite załamanie.
— Doszłam do momentu, kiedy człowiek czuje się zbędny, nikt go nie potrzebuje, w zasadzie może nie żyć i też nikt tego nie zauważy. Z kryzysu wyciągnęła mnie literatura. Pisałam już wcześniej krótkie opowiadania, teraz postanowiłam wziąć się do tego poważnie. Napisałam cztery dramaty i powieść. Równolegle chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne i wychowywałam mojego ośmioletniego syna — mówi.
Tematyka była szeroka: jedna ze sztuk była poświęcona etycznym problemom związanym z klonowaniem ludzi, druga mówiła o macierzyństwie narzuconym przez okoliczności życiowe. Dwie kolejne opowiadały o bezrobociu. — Pisanie było formą odreagowania, nie mogę przecież pójść na spotkanie w sprawie pracy i powiedzieć: „Nienawidzę was!”. Mogę za to stworzyć postać teatralną, która zrobi to w moim imieniu.
Sztuka, która okazała się jej przepustką do teatru, była zatytułowana Agata szuka pracy. To tragikomiczna opowieść o dziewczynie, która po studiach usiłuje zdobyć zajęcie. Pisze dziesiątki listów motywacyjnych, przechodzi upokarzające rozmowy kwalifikacyjne, pielgrzymuje do urzędów — bez rezultatu. Matka, która idzie z duchem czasu, nie rozumie, dlaczego córka sobie nie radzi, kiedy wkoło tyle szans. Podejrzewa, że jest nieprzystosowana. Czy inaczej odrzuciłaby pracę barmanki w klubie erotycznym i przerwała tak dobrze zapowiadający się kurs katolickich sekretarek?
Większość scen Łukasińska oparła na własnych doświadczeniach.
— Szukanie pracy to loteria. Nie wystarczy dobre CV ani referencje, bo o to samo miejsce stara się 700 kandydatów. Oceniają cię niesprawiedliwie, bo nie da się ocenić człowieka w kwadrans. W dodatku najczęściej karty są już dawno rozdane. Już kogoś wybrali, muszą tylko dopełnić procedur. Pół biedy, jeśli kandydat jest facetem. Kobiety mają na dzień dobry obniżone szansę. Jedno z pierwszych pytań na rozmowie dotyczy dziecka. Kiedy odpowiesz: „tak”, po drugiej stronie pojawia się zdrętwienie.
— Na szczęście mój syn miał osiem lat, kiedy szukałam pracy, to jest OK. Gdyby miał dwa lata, byłabym na odstrzał. Jednak najgorsze są niedwuznaczne propozycje. Łukasińska nie zapomni, jak jeden z pracodawców umówił się z nią na rozmowę kwalifikacyjną na godz. 19, a po spotkaniu zaproponował, że odwiezie ją do domu.
— Następnego dnia zadzwonił z propozycją kolacji. Powiedział: „Nie mogę pani przyjąć, bo za bardzo panią polubiłem, a nie mogę sobie pozwolić na emocjonalny stosunek do pracownika”.
Agata… jest nie tylko opowieścią o szukaniu pracy, ale także o szukaniu tożsamości współczesnej kobiety. Bohaterka w jednej ze scen trafia na seans psychoterapeutyczny, podczas którego uczestniczki odgrywają stereotypowe role, jakie przypisuje im otoczenie. Jest tu:
— matka Polka („Ten typ nie jest polecany podczas szukania pracy” — wyjaśnia prowadząca)
— słodka idiotka ("Nie awansuje, ale może obsługiwać kopiarkę i faks”)
— babochłop („W pracy dobra zgodnie ze starym hasłem «Kobiety na traktory»”)
— businesswoman („Wagina schowana w aktówce między laptopem a komórką; kobiety w niej tyle, ile nie zdążyła sobie wydepilować”).
Prowadząca zajęcia Virginia kpi ze stereotypów: „A cóż to takiego kobieta? Słownik podaje: Kobieta to dorosły człowiek płci żeńskiej. Kobieta do sprzątania: sprzątaczka, pomoc domowa. Kobieta lekkich obyczajów: prostytutka. Potocznie: żona”. Tylko Agata nie potrafi jeszcze odegrać żadnej roli. Jest nieuformowana.
Autorki z Laboratorium
Owsianko i Łukasińska pewnie pisałyby do szuflady, gdyby nie Laboratorium Dramatu. Unikalna placówka, którą założył w 2003 roku Tadeusz Słobodzianek, łączy cechy grupy teatralnej ze szkołą dramatopisarstwa. Teksty młodych autorów poddane są tu ostrej selekcji i krytyce, po której najlepsze kierowane są do produkcji. Owsianko trafiła tu przez Laboratorium Reportażu działające przy Uniwersytecie Warszawskim. Łukasińska swoje utwory zaniosła najpierw do Akademii Teatralnej, tam jedna z profesorek dała jej telefon do miesięcznika „Dialog”. Tak ukazała się pierwsza wersja Agaty, która jeszcze wtedy była monodramem. Sztukę zauważył Słobodzianek i zaprosił Łukasińską do współpracy. — Zaczęło się od tego, że Agatę przeczytali reżyserzy, a następnie zmiażdżyli jak mięso na kotlety. Ku ogólnemu zaskoczeniu wróciłam na następne zajęcia. Nie mogli uwierzyć: „To ty zmartwychwstałaś?”. I zabraliśmy się do pracy. Do czerwca 2005 roku powstało dziesięć wersji Agaty. Ostatnią, jedenastą, reżyser Krzysztof Rekowski uznał za gotową do pracy. — Byłam już trochę zmęczona Agatą i bardzo chciałam, żeby w końcu znalazła pracę. Tak też się stało — premiera sztuki ma się odbyć w grudniu w Teatrze Studio Buffo.
Tymczasem dramatopisarka w końcu zdobyła pracę w jednej z firm farmaceutycznych. Kiedy Rekowski z aktorami próbują Agatę, Łukasińska sprzedaje eliksir młodości. To kwas hialuronowy — wstrzyknięty pod skórę wygładza zmarszczki. — Poszukiwanie pracy przestało być dla mnie problemem. Gdybym ją straciła, wiedziałabym, jakie kroki podjąć. Szukanie pracy rozwija — mówi dzisiaj.
Niedawno Łukasińska rekrutowała nowych pracowników do firmy. Czuła się dziwnie, zadając ten sam garnitur pytań, które jej kiedyś zadawano. — Nie, nie mściłam się. Współczułam. Młodsi mają gorzej. Obiecano im, że jeśli będą się dobrze uczyć, to dostaną dobrą pracę, a tu nic. Teraz zastanawiają się, po co wkuwali języki, kiedy inni palili trawkę. Żeby teraz chodzić od drzwi do drzwi i nająć się w końcu na kelnerkę? Czasem myślę, że wolałabym sprzedawać kapustę, niż szukać pracy. Nie stresować się, zachować siły witalne i umysłowe na to, co chciałabym naprawdę robić w życiu. Plany? Cóż, na razie chciałaby dopracować sztukę o klonach. Jej powieścią interesuje się wydawnictwo Muza. Co prawda w Laboratorium mówią, że na prozę będzie miała czas na emeryturze, ale skoro chcą wydać, to czemu nie?
Portret we wnętrzu
Wychowanką Laboratorium jest też trzecia z dramatopisarek — Magda Fertacz. Ciężko jest się z nią umówić, za kilka dni premiera jej pierwszej sztuki Absynt, a tu jeszcze nic niegotowe. To znaczy tekst jest, aktorzy od dawna znają go na pamięć, problem z salą. Spektakl będzie grany w nieużywanym od lat dawnym kinie Przodownik na warszawskim Mokotowie, które wynajęło Laboratorium Dramatu. Od miesiąca ekipa górali z Podhala przerabia zrujnowane kino na teatr. A Magda razem z mężem nadzorują roboty. Oprócz pisania dramatów ma drugi zawód — jest dekoratorem wnętrz.
— Żeby zobaczyć własny tekst na scenie, musiałam wybudować teatr — śmieje się.
Roboty zostało jeszcze na parę dni, trzeba dokończyć wentylację, dobrać kolory ścian. Stare meble do foyer pomaluje sama, zapomni w ten sposób o tremie. To będzie przecież jej debiut!
Miała zostać dziennikarką. Studiowała w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych w Warszawie i na Uniwersytecie Warszawskim, obroniła dyplom z reportażu radiowego. Próbowała zaczepić się w radiowej „Jedynce”, ale jej nie chcieli. I może dobrze się stało, bo dzięki temu mogła zrealizować dwie życiowe pasje: pisanie i projektowanie wnętrz.
Te dwie na pozór odległe dziedziny w jej życiu wzajemnie się dopełniają.
— Projektowanie wnętrz przypomina do pewnego stopnia budowanie świata w dramacie — uważa Fertacz, która od kilku lat prowadzi własną firmę wnętrzarską. Zaprojektowała wnętrza już kilkunastu mieszkań i domów. — W jednym i drugim wypadku trzeba uwzględnić charakter przyszłych mieszkańców. Różnica jest taka, że przeróbki w sztuce kosztują mniej.
Jeszcze parę lat temu nie przypuszczała, że znajdzie się w teatrze w charakterze autorki. Teatr kojarzył się jej zawsze z nudą szkolnych wycieczek i paleniem papierosów w toalecie. Zmieniło to dopiero widowisko Carmina Burana, które obejrzała w podlubelskich Gardzienicach. — Teatr stał się dla mnie spotkaniem z prawdziwym życiem. Bo widzi się pot aktora, czuje jego fizyczną obecność. Do Laboratorium Dramatu trafiła w 2004 roku, tam powstały jej pierwsze sztuki — Kurz i Absynt. Obie opowiadają o kryzysie rodziny. Kurz — historia małżeństwa, którego życie wywracają do góry nogami narodziny dziecka. Fertacz pisała ją pod wpływem własnych doświadczeń z macierzyństwem.
— Wyobraziłam sobie, że dziecko jest dla rodziców jak obcy człowiek, mimo że zostało z nich zrodzone. Nie potrafią go przyjąć. Są gotowi na miłość, ale jej nie odnajdują.
W Kurzu dziecko zjawia się pod postacią dorosłego mężczyzny, który co prawda nie mówi dziecięcym językiem, ale ma perspektywę dziecka i jak dziecko domaga się miłości. Pojawienie się dziecka zamiast scementować — rozkłada związek, wywołuje lęki i obsesje.
„ONA:
Kiedyś ten chłopiec o czerwonych policzkach, kiedyś ten chłopiec być może podejdzie do jakiegoś innego chłopca, o policzkach znacznie bledszych, nieważne, i być może… Mówię, być może, wbije mu nóż pod żebra. A ta dziewczynka z malinowymi ustami przyjdzie i powie, że nienawidzi swojej matki, bo jest prostą kurą domową, żoną swojego męża, i ucieknie z jakimś chłopakiem albo z jakąś dziewczyną. Zacznie ćpać i może nawet będzie się puszczać. A pan będzie dzwonił do szpitali i na wszystkie posterunki. Pana żona będzie miała siwe włosy i sukienkę zaplamioną olejem kukurydzianym. Przestaniecie ze sobą rozmawiać, bo zabijać będą wasze słowa w tak nieznośnej ciszy. Czy może pan powiedzieć, że tak się na pewno nie zdarzy?”.
Jej druga sztuka — Absynt — jest również portretem rodziny, tym razem jednak patrzymy na rodzinny mikrokosmos z perspektywy córki, która tuż przed ceremonią ślubną popełniła samobójstwo. Teraz jako duch dokonuje przeglądu swego życia, rozmawia m.in. z rodzicami i swym nienarodzonym dzieckiem. Dlaczego rodzina?
— Nie mam odwagi brać się do wielkich tematów społecznych. Wolę dotykać naszych codziennych gwałtów psychicznych, jakich dokonujemy na sobie — odpowiada Fertacz.
Przy pisaniu Absyntu korzystała z internetowych czatów i stron poświęconych samobójcom. Są ich tysiące. — Samobójstwo to choroba nowego wieku, która dotyka młodą część populacji w wielkich miastach. To niewiarygodne, jak bardzo ci ludzie są oswojeni ze śmiercią. Piszą o sposobach zabicia siebie, jakby to były przepisy kulinarne — opowiada Fertacz.
Ale teraz już trzeba kończyć, czas wracać do farb, gipsu i cegieł. Z powodu odbudowy Przodownika Fertacz odłożyła na bok nową sztukę. Jeszcze nie ma nawet tytułu. Ma to być historia młodej dziewczyny, której ukazuje się Matka Boska.
— Inspiracją była historia Bernadetty Soubirous, ubogiej dziewczyny z francuskiego Lourdes, której w roku 1858 ukazała się Matka Boska pod postacią dziewczynki w białej sukience przepasanej niebieskim pasem. Chcę opowiedzieć o współczesnej Bernadetcie. Interesuje mnie pytanie, co by się stało, gdyby Matka Boska ukazała się dzisiejszej młodej dziewczynie. Jaka byłaby ta Matka Boska i gdzie by się ukazała. Na pewno nie w grocie. Prędzej w centrum handlowym.
Wytwórnia teatru
Kiedy Magda Fertacz dobiera kolory do ścian w Przodowniku, po drugiej stronie Wisły, na warszawskiej Pradze, w dawnych zabudowaniach Fabryki Wódek „Koneser”, Małgorzata Owsiany i Monika Powalisz przykręcają haki w przyszłej szatni Teatru Wytwórnia. Pierwsza jest dramatopisarką, druga reżyserem. Od trzech miesięcy budują razem z grupą przyjaciół swój wymarzony teatr.
— Tu będzie szatnia, obok bar Casablanka. A sala teatralna na górze — oprowadza Owsiany.
Wszystko zrobili swoimi rękami i za własne oszczędności. Jeszcze pół roku temu był tu opuszczony skład rupieci, teraz pachnie klejem i świeżą farbą. Na widowni zamiast krzeseł stoją używane fotele wyszukane w komisach i na bazarach. Zanim tam jednak dojdziemy, muszę zwiedzić po kolei cztery łazienki, przedmiot szczególnej dumy założycieli Wytwórni.
Pomysł na własny teatr zrodził się w grupie dramaturgów, w której obok Owsiany i Powalisz był Radek Dobrowolski, Paweł Sala i Jacek Papis. Pomogła im Fundacja na Starej Pradze wynajmująca pomieszczenia od Fabryki Wódek „Koneser”. W listopadzie ruszają z programem, w którym obok własnych premier mają być gościnne spektakle z kraju, dyskusje, a nawet przedstawienia dla dzieci z praskich przedszkoli.
Na pierwszy rzut pójdą Komponenty, sztuka Małgorzaty Owsiany. W tej grupie to ona ma najdłuższy staż. Zaczynała w łatach 90. od słuchowiska o księciu Józefie Poniatowskim. W 1997 roku Teatr TV zrealizował jej sztukę Perła, opartą na XVII-wiecznej powieści psychologicznej Marii de la Fayette Księżna de Cleves o arystokratce nieszczęśliwie zakochanej w przyjacielu swego męża. Kolejna sztuka — Zastępstwo — to psychologiczny thriller. Bohaterem był 50-letni sędzia opętany obsesją strachu. W świat swoich lęków wciągał młodszą o dziesięć lat żonę. Dom zamienił w twierdzę, ale ani kamery wideo, ani kraty w oknach, ani rottweiler nie mogły ochronić przed złem, które tkwiło w nim samym.
Jednak dopiero Komponenty przebiły się do szerszej widowni. Owsiany napisała ten dramat pod wpływem powieści Irvine’a Welsha Trainspotting, przystosowując historię narkomanów z Edynburga do realiów polskiego blokowiska. Świat nastoletnich bohaterów to podwórko i zaśmiecona piaskownica, w której wciąż siedzą, chociaż już dawno wyrośli z dziecinnych zabawek. Narkotyki są dla nich ucieczką od biedy i beznadziei, a jednocześnie przekleństwem, od którego nie można się uwolnić. Z ich powodu Ulka traci dziecko, a Synek — życie.
W powieści Welsha bohaterowie z nudów obserwowali pociągi, u Owsiany patrzą na samoloty startujące z Okęcia. Widok maszyn lecących w świat jest dla nich marzeniem o wolności, której nigdy nie osiągną. Odloty samolotów nakładają się na odloty narkotykowe:
Synek: „Niebo takie, kurna, niebieskie zajebiście… i zimne. W niebie jest zimno i niebiesko. Chyba że zima jest, wtedy jest biało… wiem teraz… Czy ja tu sam jestem, czy może nie? Samemu jest niedobrze po tych nasionach, bo można odjechać za daleko… jak jest kumpel, to jest kontakt z realem… Czemu tu taki syf ? Wiem, muszę widzieć samoloty. Tam na dole nie ma syfu, bo są samoloty”. Rozmowy o tym, gdzie można by polecieć, gdyby była kasa, są ulubioną rozrywką bohaterów. Aż do chwili, kiedy jedna z dziewczyn — Ulka — sprowadzi ich na ziemię: „Wasz samolot już dawno poleciał, chłopcy”.
Najciekawsze, że Owsiany spotkała prototypy bohaterów sztuki po raz pierwszy… we własnym mieszkaniu. — Mieszkaliśmy wtedy na parterze bloku na Ursynowie. Któregoś dnia wracamy, a tu nastolatki z sąsiedztwa pakują do torby nasze wideo. Kradli, bo potrzebowali na działkę heroiny. Postanowiliśmy z mężem, że nie będziemy dzwonić na policję, tylko z nimi pogadamy.
Rozmowa przekształciła się w dłuższą znajomość. Dramatopisarka trafiła do ośrodka pomocy narkomanom na Starym Mieście. Tam usłyszała historie, które przeniosła później do dramatu, i język, którym mówią bohaterowie. — Nie potrafię przekroczyć progu własnych przeżyć emocjonalnych i przenieść ich do sztuki. Piszę wyłącznie na podstawie obserwacji — mówi Owsiany.
Premiera w Wytwórni będzie już trzecią realizacją Komponentów — po spektaklach w Fabryce Norblina i Starym Teatrze w Krakowie. Owsiany nie ukrywa, że gdyby nie mąż, na którego przerzuciła ciężar utrzymania rodziny, nie mogłaby sobie pozwolić na pracę literacką.
— Przez 12 lat ciężko pracowałam, żeby utrzymać siebie i córkę, doradzałam przy budowie mostów na Pomorzu, sprzedawałam kazeinę do Szwecji, pracowałam dla szwajcarskiej firmy chemicznej. Kiedy poznałam Janusza, uznałam, że nie muszę już martwić się o to, czy starczy do pierwszego, tylko zająć się tym, co zawsze chciałam robić.
Janusz Owsiany, przedsiębiorca, współzałożyciel Fundacji Stara Praga, która jest oficjalnym organizatorem Teatru Wytwórnia dał się wciągnąć w to szaleństwo. Kiedy dramaturdzy kłócą się o program, on załatwia pozwolenia i negocjuje z urzędnikami. To m.in. dzięki niemu do teatru walą tłumy wolontariuszy, chociaż jeszcze na dobre nie zaczął działalności.
— Wszystkim, którzy przychodzą, mówię: „Kochani, być może będziecie tutaj wystawiać swoje spektakle. Na razie musimy przykręcać kible” — opowiada dramatopisarka.
Nie dokończymy tej rozmowy — robotnicy właśnie montują dekoracje i trzeba wszystkiego dopilnować. Na pożegnanie Owsiany troskliwie sprawdza, czy nie zawadzam głową o framugę nowych drzwi. — Za niskie, Jezu, a przecież sprawdzałam!
Sezon kobiet
• Absynt Magdy Fertacz, reż. Aldona Figura, produkcja: Laboratorium Dramatu, premiera 21 listopada w dawnym kinie Przodownik w Warszawie.
• Agata szuka pracy Dany Łukasińskiej, reż. Krzysztof Rekowski, produkcja Laboratorium Dramatu, premiera 21 grudnia w Teatrze Studio Buffo w Warszawie.
• Tiramisu Joanny Owsianko, reż. Aldona Figura, spektakl w repertuarze Teatru Studio Buffo w Warszawie.
• Komponenty Małgorzaty Owsiany, reż. Jacek Papis, spektakl można zobaczyć od listopada w Teatrze Wytwórnia w Warszawskiej Fabryce Wódek.
Sztuki: Absynt, Agata szuka pracy i Tiramisu, ukażą się w listopadzie w antologii Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski, wydawnictwa Zielona Sowa. To kontynuacja antologii Pokolenie porno pod redakcją Romana Pawłowskiego.