Artykuły

Zbłąkany czy mało udany artysta

Trzydzieści lat temu w krakowskim Starym Teatrze odbyła się premiera "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego. Było to jedno z tych olśniewających przedstawień, dzięki którym miałem szczęście kształtować gust teatralny. Chodziłem nań maniacko - kilkanaście razy - czując przemożną potrzebę obcowania z inscenizacyjną wirtuozerią. Chłonąłem żywe słowo, podziwiałem aktorskie kreacje, z genialnym Jerzym Trelą jako Konradem.

Po najnowszym "Wyzwoleniu" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego opuszczałem Stary Teatr jak niepyszny. Ani jedno słowo dramatu nie zabrzmiało intrygująco, odkrywczo czy choćby aktualnie. Powód wystawienia utworu Wyspiańskiego znalazłem tylko jeden - chęć wpasowania się z datą premiery w jubileusz powstania wersji Swinarskiego. Reszta okazała się smętnym ciągiem zadziwiających nieporozumień.

Kiedy w pierwszych scenach Oskar Hamerski pojawił się jako Konrad, światełko ledwo się tliło. Rozmawiająca z nim Muza skąpana była w mroku. Zanim człowiek zirytował się fatalnie ustawionym światłem - rozbłysło z nagła, by odebrać resztkę złudzeń. To wprost niebywałe, że aktorkę o niepowtarzalnej i subtelnej urodzie jak Anna Radwan, udało się Grabowskiemu ukazać jako garkotłuka. Z tak pomyślaną Muzą cała reszta składowych inscenizacji także uległa degradacji, bylejakości, spsieniu.

W zamierzeniu - jak deklarował reżyser - Konrad to jeden ze współczesnych przechodniów. Skoro jednak zbłądził do teatru, w jego duszy musiał drzemać twórczy potencjał. Wtedy jednak, przepraszam za pisanie oczywistości, nie powinien być nijaki. Nawet przyjmując założenie, że współczesny Konrad jest zbłąkanym czy mało udanym artystą, to do tak pomyślanej postaci aktor powinien nas przekonać celną interpretacją. Próżne oczekiwania. Najlepsze, co można rzec o głównej roli, to to, że Hamerski nauczył się tekstu. Podawał go modulując głos, niekiedy nawet do krzyku, choć i tak w scenie z maskami nie uniknął monotonii.

Mimo plejady gwiazd nie znalazłem ani jednej postaci tak ukształtowanej, by przejąć się jej problemami. Zdać by się mogło, iż poszczególne role nie przylegają do wykonawców - istnieją obok nich. Nawet monolog Starego Aktora w wykonaniu Jerzego Treli, brzmiał dziwnie nieprzekonująco, a oklaski widzów nagrodziły go raczej za wspomnienie Konrada z dawnej wersji.

Aktorzy grają u Grabowskiego bez przekonania, z widocznym dystansem. Kiedy reżyser tekstowi Kaznodziei (Mieczysław Grąbka) nadaje formę kiczowatego sacrosongu, to mimo najlepszych chęci sprostaniu reżyserskiej wizji, odbieram to jako ograny estradowy wygłup. Każdy pokaz reżyserskiej ironii jest przewidywalny. Jak Karmazyn z Hołyszem ruszą w tan, to pierwszy (Krzysztof Globisz) będzie czerwono obuty i zapięty na ostatni guzik, a drugi (Jan Peszek) - bosy i nader skąpy okryty. A jak w tekście jest mowa o śmiechu, to na pewno huknie on z offu, by było hecnie. Wprost. Łatwo, czyli nijako.

Wychodziłem ze Starego Teatru, wspominając Konrada-Trelę, Muzę-Polony, Reżysera-Lubaszenkę, Wróżkę-Olszewską, Harfiarkę-Żółkowską, Starego Aktora-Ruszkowskiego, Karmazyna-Sadeckiego, Hołysza-Radziwiłowicza. I dziękowałem Bogu, że pozwolił mi zobaczyć "Wyzwolenie" Konrada Swinarskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji