Artykuły

Akademia ku czci Hemara

"Hemar. Poeta przeklęty" w reż. Piotra Szczerskiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Lidia Cichocka w Echu Dnia.

Premiera w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego. W multimedialnym spektaklu gra cały zespół

Pierwszą premierą w tym sezonie w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego była akademia pod tytułem "Hemar. Poeta przeklęty". Reżyser Piotr Szczerski na dzień premiery wybrał dzień 17 września, sowieckiej inwazji na Polskę i o skutkach tego najazdu opowiadał.

Wieczór zaczyna się w teatralnym ogródku, szlagiery Hemara i anegdoty o nim, zwłaszcza piosenki w wykonaniu pań (Beata Wojciechowska i Wiktoria Kulaszewska) brzmią dobrze. Czas jednak dłuży się. Zapewne gdyby widzowie siedzieli przy stolikach zamiast stać w tłumie z przeciskającymi się przechodniami (rzecz dzieje się na ulicy Sienkiewicza) byłoby przyjemniej i czas płynąłby szybciej.

Potem następuje scena, której nie powstydziłyby się tak liczne grupy rekonstrukcyjne: Hemar ucieka samochodem a spektakl zamienia się w multimedialny za sprawą ekranu rozwieszonego w bramie, na którym pokazana jest mapa przedwojennej Polski. Czerwona farba zalewa terytorium zajęte przez Sowietów i sowieccy żołdacy po rzuceniu Polaczkom cukierków drą płótno z wizerunkiem Polski na strzępy.

W kolejnych kwadransach akcja się rozkręca: zagoniona do wnętrza publiczność ma przesiąknąć atmosferą lat powojennych (wiece, kapcie, pokrzykiwania babci klozetowej) a potem przysłuchiwać się pojedynkowi: Hemar z Londynu kontra największe poetyckie tuzy Polski.

Do montażu słowno-muzycznego reżyser wybrał chwalące reżim wiersze Szymborskiej, Tuwima, Gałczyńskiego przeciwstawiając im twórczość Hemara, który dzięki radiu Wolna Europa był słyszany w Polsce. Niestety, mimo słusznych racji nie ze wszystkich tych pojedynków poeta przeklęty wyszedł obronną ręką. Wiersze jego wrogów mają często lepsze wyczucie rymu i rytmów, aczkolwiek moralnie i ideowo są do pogardzenia.

Na scenie a dokładnie na proscenium pojawia się też Wojciech Bąk, poeta zamęczony w PRL-u, rozbijając i tak wątłą akcję. Bo na akademii jak w kalejdoskopie, zmieniają się sceny, miejsca akcji. Aktorzy (gra cały zespół) są w nieustannym ruchu (poza grupą londyńską na scenie). Widzowie chcący zobaczyć, kto mówi za ich plecami, wykręcają głowy. Czy dzięki tym zabiegom poczuli się jak na prawdziwej akademii, wiecu, zebraniu kolektywu? Jeśli tak, to reżyser może sobie pogratulować.

Wiele scen ociera się o kicz, jest dosłownych do bólu a scenografia podkreśla oczywiste oczywistości: radio oddziela od widzów drut kolczasty, poeta zamykany jest w szklanej klatce, i tak dalej.

Każdy przeżył w życiu jakąś akademię. Ta jest z pewnością długa. Trwa 2 godziny 40 minut, wydaje się o wiele za długo jak na cierpliwość młodej widowni, dla której rzecz o poetach czasów wczesnego PRL-u może być najciekawsza. Dla tych, którzy PRL pamiętają zaproponowana formuła akademii może się okazać trudna do zniesienia. Na akademiach siedziało się pod przymusem marząc o ucieczce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji