Artykuły

BLASK (I CIENIE) ŻYCIA

"Blask życia" w Teatrze im. Jaracza w Łodzi w reż. Mariusza Grzegorzka. Recenzja łódzkiego portalu kulturalnego www.reymont.pl

To jest Ameryka. Tu są najwyższe wieżowce, najdłuższe samochody i najbardziej męscy faceci. Tu niegrzeczni chłopcy są naprawdę bardzo niegrzeczni i źle traktują swoje dziewczyny. Tu powstają sztuki naprawdę dla dorosłych. Jedną z takich sztuk - "Blask życia" Rebecci Gilman - przeniósł na scenę łódzkiego Teatru Jaracza Mariusz Grzegorzek.

Lisa nie ma łatwego dzieciństwa z matką prostytutką przyjmującą klientów za zasłonką. Dlatego chętnie ucieka z Clintem, psychopatycznym supersamcem, który uzależnia ją od siebie i wykorzystuje do wyszukiwania ofiar perwersyjnych ekscesów. Psychiczna przemoc czyni z niej bezwolne narzędzie także do mordowania kolejnych młodych kobiet. Kompletnie otumaniona bohaterka nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi, ale to właśnie ona zostanie skazana, a prawdziwy zbrodniarz uniknie kary. Któż tu zresztą jest naprawdę winny? W finałowej scenie adwokat uczy Lisę grać prostą melodyjkę na dziecięcym pianinku. Może gdyby ojciec, który je kiedyś Lisie podarował, zdążył ją także nauczyć grać... Mordercy urodzeni czy wychowani przez zaniedbanie?

Sztuka o skutkach osamotnienia i nieludzkiej banalności zła, a także o mechanizmach psychologicznego uzależnienia przynosi kilka ciekawych problemów. Wydaje się jednak, że można by o nich opowiedzieć bez tych wszystkich drastyczności. Czy trzeba ciągnąć widzów do psychologicznego piekła, by zmusić ich do myślenia?

Trudne zadania zostały też postawione aktorom. Genialnie wywiązuje się z nich Małgorzata Buczkowska (Lisa), przekonujący jest Ireneusz Czop, Kamila Sammler i Anna Sarna składają na ołtarzu realizmu naprawdę wiele. Teatralne zbliżenie pozwala tu zaobserwować niezwykłe, całkowicie pozbawione refleksji ludzkie wraki miotane popędami, nagłymi impulsami i emocjami.

Filmowy wręcz efekt najazdu kamery osiągnął scenograf Grzegorz Małecki, budując ruchomy pokój hotelowy, który w poszczególnych scenach podjeżdża do widowni na wyciągnięcie ręki, by w pantomimicznych przerywnikach poszczególnych scen oddalać się o kilka metrów. To pantomimiczne wstawki to raczej reżyserska pomyłka. A już zupełnie niezrozumiały jest pomysł włączania i wyłączania muzyki poprzez gest dłoni grających w tych epizodach postaci. Czy ma to przypominać, że jesteśmy w teatrze, czy może wyznaczać granice wytrzymałości na pokazywane okropności?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji