Artykuły

Nie poprawiać Fredry!

ZNACIE? To posłuchajcie? Znacie? To zobaczcie raz je­szcze. Tak chyba można by reklamować komedię Fre­dry "Damy i huzary". I tak mógł­by robić Teatr Dramatyczny w Gdy­ni, gdyby nie kilka "ale". Rozpra­wię się z nimi od razu, bo wszyst­ko co poza tym, warte jest pochwa­ły. A jak z tego wyjdzie przedsta­wienie, widzowie i tak osądzą sami. Pierwsze "ale" to scenografia Woj­ciecha Zembrzuskiego. Mówiąc, oględnie, niepiękna. Scena, niewiel­ka przecież, gdyńskiego teatru za­gracona jest do granic wytrzyma­łości, zaśmiecona dosłownie (walającą się słomą) i w przenośni, "wy­kończona", koszmarnym boćkiem na strzesze, kawałkiem równie przera­żającego świniaka i krowim łbem, łyskającym przestraszonym okiem. Przez cały ten bałagan biegną kła­dki i kładeczki nad wyciętym z ce­raty bajorkiem albo, mówiąc mniej oględnie, gnojówką, w którą akto­rzy w zależności od tego, czy bar­dziej przejęci są tym co mówią, czy też tym, co robią, raz - wpada ją innym razem - przeskakują z mniejszą lub większą gracją.

Więcej miejsca jest w głębi sce­ny, gdzie rozgrywa się właściwa akcja Fredrowskiego arcydziełka hu­moru. Piszę o właściwej akcji, albowiem reżyser i autor inscenizacji Zbigniew Wróbel (nie mylić z sze­roko znanym wybrzeżowym dziennikarzem) zdecydował się na włą­czenie do tekstu Fredry co następuje: "Odjazd" Jana Andrzeja Mor­sztyna, "Ofiarę miłości" Franciszka Dionizego Kniaźnina, "Polską dziewicę", "Dalej bracia w jedno koło", "Cztery rzeczy" i "Kochajmy się" z "Nowego śpiewniki narodowego dla dzielnych synów i cór polskich za­wierającego wszelkie pieśni zakaza­ne w zaborach pruskim i rosyj­skim", "Piosenki..." Zbigniewa Wró­bla (reżysera) oraz "Anonimowe przyśpiewki ludowe" (cytat z programu do przedstawiania). Uff szcze­gólnie te ostatnie, dając w spekta­klu zatrudnienie całej reszcie zespołu aktorskiego Teatru Dramatycznego w Gdyni (nie znajdującej ról w "Damach i huzarach") rwą i przeciągają przedstawienie, wystawia­jąc też na próbę poczucie humoru widza. Przyznaję, że mi tego poczucia humoru nie wystarczyło, ale zdaję sobie sprawę, że inni mogą mieć większe.

To tyle, co mnie drażniło w gdyń­skim spektaklu. Reszta - to radość dla oczu i uszu. Przede wszystkim sam Fredro. "Damy i huzary" wy­stawiane są od z górą stu sześćdziesięciu lat. Z powodzeniem. A i te­raz, śmiem twierdzić, znajdują się w repertuarze przynajmniej kilku z ponad stu (tak, tak, tyle ich ma­my) polskich scen. Widział więc każdy. Jeśli nie w teatrze, to w te­lewizji. A przecież jest to rzecz, na którą bez obawy o znudzenie moż­na się wybrać raz jeszcze. Tym bardziej, jeśli poparta jest co najmniej przyzwoitym aktorstwem. A o ta­kim w gdyńskim przedstawieniu można mówić bez przesady.

Najtrudniejsze, czy też może naj­mniej wdzięczne role ma w "Da­mach i huzarach" para amantów: Zosia (Teresa Wasiak) i Porucznik (Stanisław Raczkowski). Ich duety miłosne w porównaniu z pozostałymi dialogami wypadają blado. No cóż, niełatwo, klęcząc przed wy­branką serca, wyznając jej miłość bez granic, tryskać dowcipem. Na­wet u Fredry. I nawet u niego nie­łatwo ukochanego żegnać na zaw­sze - na wesoło. Tak nam przy­najmniej zaświadcza para aktorów. Wszystko inne, jak się okazuje, może bawić do łez. A już na pewno zabawne (pod warunkiem, że nas sa­mych, oczywiście, nie dotyczy) jest zderzenie odwiecznej kobiecości w jej nie najlepszym wydaniu ze starokawalerską męskością. Autor nie oszczędził ani pań, ani panów. Ak­torzy jego intencje ochoczo pod­chwycili, wcielając się, w postacie sprytnych, rozplotkowanych, obłud­nych "dam" i niezbyt inteligent­nych, bezgranicznie próżnych "amantów".

Na szczególną uwagę zasługuje duet sióstr Majora - Dyndalska (Elżbieta Kochanowska) i Aniela (Violetta Zalewska). Cóż one nie wyprawiają! Jak świetnie same się na scenie bawią i jaki aplauz publiczności wywołują! Nie mniej brawurowo sekunduje im Hanna Bitner-Szymańska jako Orgonowa. Zabawne i pełne wdzięku są trzy po­kojówki: Fruzia (Bożena Kostecka), Józia (Jolanta Zarzycka) i (ta ostatnia szczególnie) Zuzia (Urszula Kowalska).

Mężczyzni niemal dorównują pa­niom grą. Stefan Iżyłowski jako Major gra tu chyba jedną ze swych najlepszych komediowych ról. Obronną ręką wychodzi również Ja­nusz Marzec jako rotmistrz (przede wszystkim w zabawnej i pikantnej scenie z Anielą). Jak zwykle śmie­szy Sławomir Lewandowski (Kape­lan); posługuje się co prawda kil­koma swoimi ogranymi gestami, mówi zaledwie kilka słów, ale z murowanym komediowym skut­kiem. Skoro przy huzarach jesteś­my, warto także wymienić Jerzego Stanka (sługa i totumfacki Grze­gorz) i Zbigniewa Gawrońskiego (Rembo).

Kto zwyciężył w tej podjazdowej wojnie damsko-męskiej? Trudno powiedzieć. Lecz to przecież nie jest najważniejsze. Proszę państwa, istotne jest to, że wszystko się do­brze i ładnie kończy. Jak to w komedii; dobrej, starej i wcale nie zestarzałej komedii Fredrowskiej, którą mimo "odświeżających" pomy­słów inscenizatorskich ogląda się z przyjemnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji