Czy w tej tonacji?
Od dawna się zastanawiam nad przedziwną komedią Fredry "Damy i huzary". Teatry nasze skłonne są traktować ją jak pretensjonalną farsę. To prawda, że dowcipu i humoru nie brak w utworze, pisanym w 1825 roku przez trzydziestoletniego poetę, kompensującego pisarską wesołością - przeciwieństwa swego losu. Ale przypomnijmy genezę "Dam". Pierwsza wersja była pisana wierszem. Dopiero potem przerobił go Fredro na prozę. Jeśli taką formę ostatecznie wybrał, uczynił to z ważnych powodów. Proza jest tu nie mniej celna, giętka i piękna jak np. wiersz "Męża i żony". Wystarczy uważnie przeczytać kilka scen, by wyczuć ile dowcipu i bogatych znaczeń mieści się w niemal każdym zdaniu.
Oto punkt wyjścia, ekspozycja. Kilku huzarów - przyjaciół przyjechało na wypoczynek do dworu najstarszego rangą, Majora. Decydujące znaczenie ma dla nich (z wyjątkiem Porucznika), pragnienie spokoju i wygody.
Spokój to także wolność od konwenansów i trosk o stroje. Mundury sztywno zapięte są potrzebne służbie. Nie na wczasach. Taką sytuację rysują pierwsze sceny. Oczywiście, wygodnictwo nie wyklucza pedantyzmu. Major dba o to, by fajka nie znalazła się na szachownicy. Otóż ów ład, w tym samym stopniu, co wygodę i beztroskę - zakłóca nagła wizyta dam. Gadatliwych, głośnych, narzucających swój autorytet. Major i Rotmistrz są wrażliwi na kobiece uroki; bieg akcji to wykaże. Ale na razie - lęk i kompleksy górują.
Jak dalece każde zdanie krótkie i dosadne, ma tutaj swój sens, jak mocno się splatają repliki, dowodzi choćby fragment rozmowy Majora z Orgonową. Mówi ona o Zosi, że nie jest dzieckiem, bo ma 18 lat. Na to Major: "A ja 56, cztery lata starszy od waćpani". Orgonową zabolało owo przypomnienie jej własnego wieku: "Bez rachuby, bardzo proszę". Ale nieubłagany (czy roztargniony) Major jeszcze pogarsza sytuację "Nawet podobno waćpani 53-ci". Tego już za dużo kobiecie urażonej w tym, co ją obchodzi najmocniej: "Sama widzę, obelgi słyszę za moje dobre chęci"' - taką znajduje formuję, by się przeciwstawić zbyt dokładnym obliczeniom brata.
Jest kilka scen w spektaklu "Dam i huzarów", wystawionych przez warszawski teatr "Kwadrat", które dowodzą, że reżyser Edward Dziewoński "trafia" w tonację sztuki. Myślę szczególnie o scenie Majora, którego gra sam Dziewoński, z Zofią. Stopniowe przeobrażenie Majora pod wpływem "gry" dziewczyny, jej miłych słówek i uśmiechów ma podwójne podłoże psychiczne. Po pierwsze, w 56-letnim kawalerze zaczyna się budzić mężczyzna. Po wtóre - jego ambicje męska, (i towarzyska) jest mile ujęta. Dziewoński zagrał szczególnie na pierwszej nucie. Ale że zagrał wybornie, sugestywnie i dowcipnie, nie myślimy o potrzebie podkreślania motywu drugiego.
Świetnym elementem spektaklu jest gra Jana Kobuszewskiego jako Rotmistrza. Skomponował sobie sylwetkę i sposób zachowania "dziki" prostolinijny, niesamowity. Reaguje jak wielkie dziecko. Od pierwszej chwili daje ton nieomylny i konsekwentny.
Trzy role damskie przykuwają uwagę. Barbara Rylska cieniuje jako Dyndalska swe przygaduszki, złośliwostki, intrygi. Nie szkodzi, że się wydaje nieco za młoda i zbyt przystojna. Umie z tego faktu wydobyć efekty, grę swą czyniąc "podwójną". Hanna Zembrzuska, może odrobinę mniej finezyjnie, bawi się jednak i nas bawi rolą panny Adeli, kobietki godnej grzechu, zwłaszcza - gdy umie swej zdobyczy zaimponować manewrami pochlebstwa. Halina Kowalska wiedzie prym w chórze trzech subretek. Jej Fruzi Fredro dał największe pole popisu. Umie je wykorzystać, np. w akcie pierwszym, gdy minkami kokietuje Porucznika. Kłopot z Kapelanem. Wiele zabawnych sytuacja i powiedzeń wykorzystał Janusz Gajos. Ale brak mu było charakterystycznej flegmy, którą Fredro przeciwstawia porywczości huzarów. Brak także owej niewzruszonej skali wartości obyczajowych, które każą Kapelanowi odróżniać to, co czynić wypada... od nietaktów i potknięć.
Nie rozwiązano w tym spektaklu sprawy Edmunda i Zofii. Pierwszy (grał go Włodzimierz Nowak) to chyba jedyna w sztuce rola niewdzięczna. Sugerowałbym, by go zestawić z samym Fredrą, zakochanym w młodziutkiej Zofii Skarbkowej. Wtedy ton lekko kpiarski, a zarazem pełen oczarowań, mógłby rozwiązać trudności. Co do Zofii, granej przez Gabrielę Kownacką, niewiele wydobyła tonów. Nawet kokieterii zabrakło, tym bardziej gry, którą dziewczyna prowadzi, by przez pozorną akceptację Majora zażegnać gorsze niebezpieczeństwo: Smętosza (zapowiedz łatki z "Dożywocia"). Co prawda, niefortunny kostium i charakteryzacja nie ułatwiały gry.
Scenografia Mariana Stańczyka - kolorystycznie piękna, ujmująca, pomysłowa. Może jednak nie całkiem zgodna ze stylem samego przedstawienia, które jest rzetelne, choć zbyt farsowe, z pewną ilością zbędnych "dodatków" (niektóre gesty, intonacje, postrzępiona po wystrzale koszula Grzegorza itd.). Inaczej też sobie wyobrażam ogólną tonację przedstawienia. Idealnego, uwzględniającego wszelkie bogactwa utworu!