Artykuły

Od Fredry do Fredry

Przed 25 laty Teatr Ziemi Łódzkiej rozpoczął swoją działalność od wystawienia komedii Alek­sandra Fredry "Damy i Huzary" w Bogumiłowicach w Radomszczańskiem. Dzisiaj na swoje srebrne gody wy­stąpił z tym samym utworem wielkiego komediopisarza. W jubileuszowej atmo­sferze toczył się ten spektakl; był we­soły, grany przez zespół z widoczną swo­bodą i rozbawieniem. Gmach teatru pięk­nie odświeżony, przebudowane i rozsze­rzone foyer, sala przyozdobiona elemen­tami scenografii zaprojektowanej przez Maję Berezowską - wszystko to razem tworzyło specyficzny klimat tej premie­ry.

Dyrektor Jan Perz wyreżyserował ko­medię Fredry z fantazją, ale też i z tro­ską o to, by nie spłaszczyć przedniego humoru tekstu do wymiarów farsy, ale przeciwnie, by udowodnić współczesne­mu widzowi, że "Damy i Huzary" napi­sane przed 150 laty zachwycają dzisiej­szego widza pięknem języka, zwartością konstrukcji, dowcipem sytuacyjnym i swoistym wyrafinowaniem.

W przedstawieniu, o którym mowa, du­ży nacisk położono na wydobycie wagi słowa, precyzji dowcipu zawartego w dialogu. Zwykle w przedstawieniach tej sztuki Fredry podkreśla się śmieszność wynikającą z bezradności dzielnych huza­rów wobec zaborczości przybyłych do do­mu Majora dam. Tutaj zaś akcent prze­sunięty był na satyryczne sportretowanie niewieściego rodu, a kapitalny tercet: Le­na Wilczyńska (Pani Orgonowa), Maria Niedźwiecka (Panna Aniela) i Sabina Mielczarek (Pani Dyndalska) daje miej­scami koncert aktorskiego poczucia hu­moru.

Gościnnie występująca w przedstawie­niu Lena Wilczyńska, trzymając ostro w ryzach swoje charakterystyczne aktor­stwo, operując jednak bogatym arsenałem środków aktorskich i wykorzystująca swo­ją znane vis comica, buduje w pewnym sensie realistyczny portret Pani Orgonowej, a śmieszność tej postaci wynika z prawdziwości tego portretu. Bardziej ostre środki stosuje Sabina Mielczarek pokazując Panią Dyndalska na pograniczu farsy. Z kolei Maria Niedźwiecka przed­stawia Pannę Anielę w konwencji wysty­lizowanej groteski obejmującej zarówno sposób poruszania się, modulowania gło­su i mimikę. I rzecz dziwna - to zróż­nicowanie sposobów gry aktorskiej nie rozbija jednolitości spektaklu, wręcz przeciwnie stanowi o jego barwności i atrakcyjności, decyduje także o tym, iż męskie role pozostają jak gdyby w dru­gim planie.

Nie chcę przez to powiedzieć, że akto­rzy w tym przedstawieniu ustępują swoim koleżankom. Tadeusz Trygubowicz buduje postać Majora do­syć różną od dotychczasowej tra­dycji teatralnej. Ten Major nie jest wojakiem-sarmatą, owym tradycyjnym polonusem fredrowskim, ale podstarzałą poczciwiną w mundurze, która przeżywa chwile złudzeń, powrotu do młodych lat. Aktor robi to w sposób inteligentny i dowcipny, ma kilka wręcz znakomitych scen, a w sumie przyciąga uwagę świe­żością ujęcia roli.

Zawadiackiego Rotmistrza z pasją grał Euzebiusz Olszewski, w mało wdzięcznej roli romantycznego czy też romansowe­go porucznika Edmunda występuje Zbi­gniew Bielski, pokazując dobrą, czystą robotę aktorską. Niekonwencjonalnym Ka­pelanem jest w tym przedstawieniu Ja­nusz Dziubiński. Zupełnie nie przypomi­na księdza, co zresztą podkreśla kostium na poły duchowny, na poły świecki.

Kapelan Dziubińskiego to rzeczywiście kolega pułkowy huzarów, w gruncie rze­czy młody szaławiła co to ciągle musi pa­miętać jednak o swoim stanie. Wygłasza też swoje słynne "nie uchodzi" z tak nie­kłamaną pobłażliwością, że na widowni dochodzimy do wniosku, iż w gruncie rze­czy ów Kapelan jest skłonny rozgrzeszyć swoich przyjaciół ze wszystkiego. Zabaw­nie jest ta sprawa rozegrana i z wdzię­kiem.

Pociesznym Grzegorzem był Stanisław Marian Kamiński, który zrobił z tej ról­ki prawdziwy majstersztyk. Nic tutaj nie było przerysowane, choć grane ostro i z charakterystycznym zacięciem. Kamiński wykazał tutaj "absolutny słuch", był bez­błędny w wypowiadaniu każdej kwestii, i w akcentowaniu każdej sytuacji.

W roli Zofii oglądaliśmy Różę Chrabelską, Fruzi - Ewę Jagiełło, Zuzi - Sonię Ciesielską i Józi - Annę Jaros. Jako Rembo wystąpił Kazimierz Jaworski.

Bardzo wdzięczny byłem reżyserowi za to, że nie rozległ się w czasie przedsta­wienia ów wystrzał armatni, który przy­prawia damy na scenie o palpitację serca, a na widowni wzbudza swoistą uciechę, a również i za to, że w miejsce wystrza­łu zza kulis dochodziło prześmieszne mu­zykowanie panów huzarów grających na cześć dam.

Miłą dla oka i rozweselającą swoją ostentacyjną jaskrawością kolorów sceno­grafię trzeba także zapisać na plus tego sympatycznego w sumie i godnego jubi­leuszowej okazji przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji