Artykuły

Spektakl o reemigrantach: Z ziemi bośniackiej do Polski

- To grupa wciąż w tęsknocie. W Bośni dla swoich sąsiadów byli Szwabami, bo przyjechali z błogosławieństwem rządu Austro-Węgier. W Bolesławcu i okolicach - Jugolami - o reemigrantach z Bośni opowiada Katarzyna Knychalska, autorka tekstu "Moja Bośnia". Spektakl pod tym tytułem w reżyserii Jacka Głomba miał w piątek premierę w bolesławieckim Teatrze Starym.

Magda Piekarska: "Moja Bośnia" [na zdjęciu] będzie bardziej twoja czy ich, bośniackich reemigrantów, o których opowiadasz?

Katarzyna Knychalska: W tym tekście jest więcej fikcji niż w innych projektach Modrzejewskiej, takich jak np. "Ballada o Zakaczawiu". Z prostej przyczyny - nie znalazłam tu Benka Cygana, bohatera, którego można by się było złapać, opierając na nim opowieść. Lokalny kolor i fakty historyczne wzięłam od Polaków z Bośni, resztę wymyśliłam. I dodałam kontekst wojny bałkańskiej w latach 90.

A bohaterowie?

- To polska rodzina wracająca z Bośni do Polski - ojciec Joze i dwie jego córki. Wywiodłam go z dwóch wzmianek ze wspomnień reemigrantów. Podczas wojny Polacy w Bośni, atakowani przez serbskich czetników i chorwackich ustaszy, w większości opowiadali się po stronie partyzantów Tity. Jedna z kobiet wspomniała o stryjku, który został siłą wciągnięty do ustaszy i potem niesprawiedliwie uznano go za zbrodniarza. Tę samą opowieść usłyszałam też z innego źródła - że był taki zdrajca, który zabijał swoich. Na tych dwóch elementach zbudowałam bohatera. I opowieść o tym, jak trudno o tolerancję w świecie multi-kulti, nawet jak się ją powszechnie głosi.

Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy usłyszałaś o reemigrantach z Bośni?

- Nie ma w tym żadnej magii, nie mam rodziny w Bośni, nie uległam też powszechnej modzie na Bałkany. Po prostu Jacek Głomb mi o nich opowiedział. Usłyszał ich historię kilka lata temu od bolesławieckiego starosty i postanowił zrobić o nich spektakl. Zaczęłam się tym zajmować - do reemigrantów nie jest trudno dotrzeć, jest ich w okolicach Bolesławca całkiem sporo, choć spośród tych dwudziestu tysięcy, którzy tu przyjechali w 1946 roku, wielu już nie żyje. Ale mają swoje prężnie działające stowarzyszenie, zespoły folklorystyczne, bałkańskie festy. Pomogła mi Gordana Durdev, która wykłada na slawistyce na Uniwersytecie Wrocławskim - udostępniła mi nagrania rozmów, przekazała swoje kontakty. No i oczywiście rozmawiałam z reemigrantami. Co roku organizują wyjazdy do Bośni, w okolice Prnjavora, 80 kilometrów od Banja Luki, skąd po wojnie przyjechali w okolice Bolesławca. Pojechałam z nimi na jedną z takich wypraw - dwa autobusy, ponad sto osób, w większości po osiemdziesiątce, rakija i jugosłowiańskie piosenki.

Próbuję sobie wyobrazić dwa autobusy pełne 80-latków ruszających w tak odległe strony, w kilkunastogodzinną podróż. I jest mi trudno. Wiesz, co ich tam gna?

- Mogę się tylko domyślać. Więc po pierwsze, wzmożona z wiekiem dbałość o miejsca kultu przodków. To uniwersalna prawidłowość, niezależna od pochodzenia - moja babcia też tak ma. Po drugie - rodzaj dumy z tej podwójnej tożsamości, z tego, że są stamtąd, z Bałkanów, że mają w sobie taki kolorowy, fajny kawałek świata. To taka dodatkowa jakość - zawsze czuli, że to było atrakcyjne, egzotyczne. Oni hołubią w sobie tę bośniackość.

Daje się ją wyczuć w różnicy temperamentów?

- To dziwna sprawa. Z jednej strony są Polakami, w genach tej bałkańskości nie mają. Wyjechali z Bośni jako kilkuletnie dzieci, najstarsza z kobiet, z którymi rozmawiałam, miała wtedy 15 lat. Wychowali się jak my, w tym samym systemie. I powinni być tacy sami jak my. Ale są bardziej temperamentni, pootwierani, emocjonalni. I strasznie nakręceni na tę swoją bośniackość. Na pitę, rakiję i jugosłowiańskie piosenki - bo ta nostalgia bardziej kręci się wokół kuchni i muzyki niż wspólnej historii.

I za tym tęsknią?

- Tak. To zresztą ciekawe, bo w Bośni byli stuprocentowymi polskimi patriotami. A po przyjeździe tu powtarzali: "Moja Bośnia". Ta grupa wciąż była w tęsknocie. A jednocześnie czuli, że nigdzie nie są do końca u siebie. W Bośni dla sąsiadów byli Szwabami - bo przyjechali z błogosławieństwem rządu Austro-Węgier. Tu, dla Polaków w 1946 - Jugolami. To poczucie braku korzeni siedziało w nich mocno. Dziś to jest oczywiście słabsze, ale jeszcze na fali tej powracającej tęsknoty jeżdżą tam, dopóki im wiek i zdrowie pozwalają.

Co tworzy ich bośniacką historię?

- To są dwie powtarzające się narracje. Z jednej strony to opowieść o pokoleniu ich dziadków, którzy trafili do Bośni pod koniec XIX wieku. O tym jak, żeby cokolwiek posadzić, musieli karczować hektary potureckich lasów. Jak własnymi rękami budowali domy, jak wykańczająca była ta praca w południowym klimacie. Z drugiej - obraz idealnego świata, który z determinacją zbudowali i który w czasie II wojny światowej został zniszczony. Bo oni osiedlali się w wioskach, w których po prostu trzeba było być tolerancyjnym, gdzie muzułmanie, prawosławni, katolicy żyli obok siebie, razem się bawili, pili, świętowali. Sąsiad szanował sąsiada i wszystkim dobrze się żyło. I nagle stało się coś niezrozumiałego - ten sam sąsiad zaczyna polować na swoich dawnych przyjaciół. Morduje ich, nie oszczędza kobiet i dzieci. Są tu wspomnienia strachu i nocy spędzonych w ukryciu, w polu kukurydzy. Wsi i miasteczek podzielonych na ustaszy, czetników i titowskich partyzantów. Ten obraz podważa fundament ich nostalgii. Pokazuje, że arkadia nie istnieje.

Na Ziemiach Odzyskanych trudno im było się odnaleźć?

- Głównie ze względu na obyczajowe różnice. Po wojnie było tu prawdziwe pomieszanie. Grupy Belgów, Francuzów, Łemków były mniej liczne, w Bolesławcu i okolicach najsilniej odczuwało się obecność Zabużan i reemigrantów z Bośni. Siłą rzeczy musieli konkurować o wpływ na tym nowym terenie. Zdarzały się ostre konflikty - pobicia, walki o dziewczyny. I awantury - o pędzenie rakiji, bez której Polacy z Bośni nie wyobrażali sobie życia, o obyczaje, przesądy, o stroje, o piosenki. Długo nie czuli się tutaj jak u siebie. Przyjeżdżając, nie wyobrażali sobie, że ich powrót do Polski będzie polegał na tym, że zamieszkają w cudzych domach, na początku - z Niemcami, dawnymi gospodarzami. Brakowało im słońca, bałkańskich warzyw i owoców. Przywozili swoje sadzonki, ale to już nie było to samo. Mimo że przed przesiedleniem przyjechała tu specjalna komisja złożona z kilku bośniackich Polaków, która orzekła, że pod Bolesławcem znajdą tereny najbardziej podobne do tych z Bośni.

Czy tak naprawdę chcieli tu przyjeżdżać?

- Tak mówił oficjalny komunikat: walczyliśmy z towarzyszem Titą, odzyskaliśmy Jugosławię, on w nagrodę pozwala nam na powrót do wytęsknionej ojczyzny. Tam, w Bośni, zrzekli się obywatelstwa i majątku. Ale czy chcieli wracać? Może raczej nie mieli innego wyjścia? Przecież tam nie dało się dalej żyć. Bo jak żyć obok kogoś, kto swojego sąsiada wbijał podczas wojny na sztachety płotu?

Ten koszmar odżył 47 lat po zakończeniu II wojny. Dotykasz w spektaklu tematu wojny jugosłowiańskiej?

- Tak, bo trudno mówić o Bośni, odcinając się od współczesnych etnicznych konfliktów. Ja zresztą mam pewność, że ten konflikt wcale nie wygasł. W trakcie pracy nad tekstem pojechałam dwukrotnie do Sarajewa. Ostatnio byłam akurat w 19. rocznicę masakry w Srebrenicy. Przeraziłam się, jak bardzo te napięcia są dalej żywe. Dzień przed rocznicą w Belgradzie pojawiły się plakaty ultraprawicowej serbskiej organizacji: "Generale Radko Mladić, dziękujemy ci za Srebrenicę". A jednocześnie trwały uroczystości upamiętniające śmierć ofiar. Tam się czuje pulsującą nienawiść. Więc ta nasza opowieść przesuwa w tamtą stronę, nie tylko w stronę Bałkanów, ale generalnie - nastrojów panujących dziś w Europie. Mamy w spektaklu sceny z lat 90., z oblężonego Sarajewa, dokąd trafia wnuczka Jozego. Pojawia się też przedstawiciel ONZ, który mówi coś, co dziś można usłyszeć z ust przedstawicieli europejskich rządów a propos Ukrainy. Mówiąc w skrócie: powtarza dyplomatyczne bzdury, a obok niego giną ludzie.

* Katarzyna Knychalska, dramaturg, prezes fundacji Teatr Nie-Taki, redaktor naczelna kwartalnika "Nietak!t" i portalu internetowego Teatralny.pl. W legnickim Teatrze Modrzejewskiej pracuje jako konsultant programowy. "Moja Bośnia" to jej debiut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji