Artykuły

Mam apetyt na życie

- Zawsze byłam heroiną dramatyczną, ale po przekroczeniu pięćdziesiątki zrozumiałam, że trzeba zrezygnować z tronów i koron - mówi NINA ANDRYCZ.

Wielka dama polskiej sceny, mimo ukończonych właśnie 90 lat, nie czuje się zapchnięta na margines życia. Wciąż jest lady. I wciąż tworzy. I ma ciągle tę samą młodzieńczą otwartość na świat. Jak ona to robi?

Dziś nie zabiega o nowe role, odrzuca propozycje. Żyje niespiesznie. Gości przyjmuje w niedużym mieszkaniu w centrum stolicy, w salonie z antykami i portretami na ścianach. Wtedy na stylowym stoliku pojawiają się kieliszki z grubego kryształu i butelka dobrego czerwonego wina. Sącząc trunek, lubi opowiadać o życiu, które wciąż jej niezmiernie smakuje.

Ewa Rogowska: - Patrzę na panią i podejrzewam, że zaczarowała pani czas.

Nina Andrycz: - Nie walczę z czasem, nie przeciwstawiam mu się rozpaczliwie. On jest moim sojusznikiem. Nie udaję podlotka, tylko ewoluuję. Jeszcze dwadzieścia lat temu nie rozumiałam tego, buntowałam się, walczyłam. W końcu uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu. Kiedyś teoria względności była dla mnie nie do ugryzienia, teraz wydaje mi się, że ją pojęłam.

Kiedy trzeba podać swój wiek, nie ma pani czasem ochoty, żeby odjąć sobie trochę lat?

Jestem osobą znaną, mój wiek metrykalny jest podany w czterech encyklopediach i niczego nie mogę zataić. Kiedy w 1947 roku wychodziłam za mąż za premiera (Józefa Cyrankiewicza - dop. redakcji), Urząd Bezpieczeństwa zbadał mój życiorys od kołyski, więc wtedy też nie udałoby mi się "zgubić" choćby roku. Zresztą nigdy nie miałam takiej pokusy. Może dzięki światopoglądowi, a może dzięki usposobieniu mój wiek mi nie przeszkadza.

Czuje się pani 90-latką ?

- Ależ skąd. Czuję się młodą kobietą, otwartą na świat. Ostatnio jeden z lekarzy powiedział mi: "Właściwie to my powinniśmy przychodzić do pani po receptę, jak zachować taką kondycję w tym wieku". On był specjalistą, więc rozumiał, że matka natura nie tworzy jednakowych ludzi: rodzą się z wysokim ciśnieniem albo z niskim, z dobrym metabolizmem albo z bardzo wadliwą przemianą materii, z pogodnym usposobieniem albo z hipochondrią i skłonnością do depresji. Na pewno więc domyślał się, że mnie natura szczodrze obdarzyła i udało mi się uniknąć ujemnych cech.

Pani potrafi zaskoczyć. Jako 80-latka grała pani w sztuce Eugene'a Ionesco "Krzesła" i skakała po krzesłach z ogromną swobodą.

- Ignacy Gogolewski, z którym grałam, był zdumiony, że mnie te akrobacje nie męczą.

Jak czuje się aktorka, która wie, że z powodu wieku musi zmienić emploi? To trudny moment?

- Bardzo trudny, chyba najtrudniejszy. Zawsze byłam heroiną dramatyczną, ale po przekroczeniu pięćdziesiątki zrozumiałam, że trzeba zrezygnować z tronów i koron. Postanowiłam udowodnić sobie i publiczności, że potrafię być inna. Ta sztuka udała się zaledwie dwóm czy trzem polskim aktorkom. Aby zmienić swój wizerunek, mając 58 lat, zagrałam panią Dulską. Z ról istot wspaniałych i uduchowionych przerzuciłam się na taką potworną kołtunkę. To było jak skok bez siatki ochronnej. Świadomie wyglądałam jak czupiradło, nosiłam żelazne papiloty, drapałam się w pośladki i nieludzko wrzeszczałam. Przekonałam więc dyrekcję, kolegów i siebie, że potrafię zagrać postać jakby z innej planety. Po zdaniu tego egzaminu przestałam się bać ról charakterystycznych.

Pamięta pani pierwszy siwy włos? Czy wtedy przeraził panią upływ czasu?

- A dlaczegóż się miałam przerażać? Kiedy na skroniach pojawiły się siwe włosy, poszłam do fryzjera, ufarbowałam je i temat przestał istnieć. Nawet nie miałam czasu nad tym się zastanawiać, bo przygotowywałam się do kolejnej roli i to było ważniejsze.

Mężczyźni adorują panią?

- Owszem. Nawet nadal mi się oświadczają. Ja mówię: Pan chyba nie wie, co robi, bo przy mnie umarłby pan z głodu. Dlaczego? - pyta zdumiony konkurent. Dlatego, że ja się nie zajmuję kuchnią. Wówczas on mnie pociesza: "To nie problem, zatrudnilibyśmy gosposię". Ostatnio miałam dwie propozycje małżeńskie. Oczywiście obie odrzuciłam, bo nie kocham tych ludzi.

Kiedy kobieta wie, że jest kochana, rozkwita?

- Tak, to daje smak życiu. Miło jest być adorowaną. Ale ja lubię narastającą adorację. Są kobiety, które momentalnie dają szansę mężczyźnie. Ja wolę rozciągnąć ten czas, żeby trwał jak najdłużej. Mężczyźni z kolei woła szybko osiągnąć cel. Czy nie rodzi to konfliktów?

- Z mężczyznami raczej zawsze byłam w zgodzie. Wciąż utrzymujemy stały kontakt. Ale obecnie liczę raczej na mężczyzn w roli przyjaciół, bo w przeciwieństwie do przyjaciółek nie zazdroszczą lepszych butów ani nowej sukienki. Spotykamy się, rozmawiamy. Mamy wiele wspólnych tematów.

Wyobraża sobie pani, by związać się z kimś o kilkadziesiąt lat młodszym od siebie, jak niektóre sławne kobiety?

- Ale nie wiadomo, czy ci mężczyźni byli dla nich dobrzy, serdeczni, zainteresowani tymi związkami. A może bardziej fascynowała ich sława czy pieniądze gwiazdy? Cieszy mnie, że jako aktorka mam wielbicieli w różnych generacjach. To bardzo podtrzymuje na duchu. Ostatnio, kiedy miałam wieczór autorski w pałacu w Radziejowicach, trzy sale były szczelnie wypełnione.

Teraz jest pani chyba bardziej pisarką niż aktorką i rytm pani dnia się zmienił. Jakie zajęcia służące utrzymaniu kondycji są niezmienne?

- Właściwie nie mam żelaznego rytmu dnia, ale codziennie staram się znaleźć czas na spacer, a co kilka dni na masaż.

A sporty?

- Nigdy nie uprawiałam jakiegoś sportu wyczynowo. Właściwie tylko chodziłam i pływałam. Najchętniej żabką, ale nie na krytych basenach. Latem w Bałtyku albo gdzieś na południu. Teraz musiałam zrezygnować z tego sportu, bo mam kłopoty z kręgosłupem. Zostało mi więc tylko chodzenie.

W czym wobec tego tkwi tajemnica pani dobrej kondycji i urody? Może w sposobie odżywiania się?

- Zawsze starałam się jeść bardzo dietetycznie. Uważam, że największym grzechem Polek jest to, że się obżerają. A przecież wystarczy jeść z umiarem i nigdy nie trzeba stosować drakońskiej diety. Uczeni amerykańscy robili badania na myszach i okazało się, że te głodzone były zdrowe, a nażarte szybko zdychały. Ja zawsze na śniadanie zjadam jedną grahamkę, kawałek białego sera i piję mocną, dobrą białą kawę. Czasem latem dołożę do tego pomidora albo sałatę. I nigdy mnie to śniadanie nie znudziło! Zazwyczaj ten posiłek musi mi wystarczyć do drugiej, do obiadu. Tak było zawsze, również wtedy, gdy grałam w teatrze. Kiedyś na obiad nigdy nie jadałam zup, żeby nie rozpychać żołądka. Teraz czasem sobie na nie pozwalam. Na drugie danie jakieś chude mięso, na przyktad pierś kurczaka, surówka, dobry kompot albo owoce. Kolacja raczej symboliczna. Ponieważ uwielbiam słodycze, od czasu do czasu zjadam jakieś ciastko. W niewielkich ilościach pijam również alkohol, najczęściej czerwone wino.

Pani makijaż właściwie ogranicza się do podkreślenia mocna pomadką ust. Czy tak było zawsze?

- Na scenie oczywiście wymagany jest specjalny makijaż, ale prywatnie zawsze malowałam się oszczędnie. Nigdy nie używałam żadnych podkładów, bo uważam, że skóra się pod nimi męczy. Młode dziennikarki się dziwią, mówią, że one by nie wyszły na ulicę bez podkładu na twarzy i umalowanych rzęs, bo źle wyglądają. A ja jestem jedynie przypudrowana i mam lekko zaznaczone mokrym różem policzki. Od młodości pielęgnowałam skórę. Twarz była masowana, czyszczona. Zawsze lubiłam dobre kosmetyki. Najchętniej używałam kremów Elizabeth Arden i Heleny Rubinstein. Te produkty były drogie, ale miałam do nich przekonanie. Używałam ich już przed wojną. Pamiętam bardzo elegancki sklep Elizabeth Arden przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Po wojnie takich ekskluzywnych kosmetyków przez dłuższy czas nie było w kraju.

Nadal jest pani wierna Elizabeth i Helenie?

- Od kilku lat jestem twarzą Dermiki. Ta firma mnie pielęgnuje i zaopatruje w kosmetyki. Jestem z nich bardzo zadowolona. Czasem przychodzą do mnie znajome i płaczą, bo miały operację plastyczną, a po roku trzeba było naciągać skórę ponownie. Potem zaś jeszcze raz, aż do momentu, kiedy lekarz już nie mógł rozciągać skóry. Jak się człowiek przyjrzy niektórym twarzom, ogarnia zgroza. Mojemu mężowi już w latach 60. "życzliwi" donosili, że zostałam zoperowana w Paryżu, ale mam bardzo cieniutkie szwy i on tego nie widzi. Mąż miał duże poczucie humoru i wieczorem w sypialni mówił: "Pokaż mi w końcu te szwy". Nie wiem, dlaczego u nas z dobrego wyglądu kobiety robi się sensację i plotkuje się o operacji. A Włosi są zachwyceni dobrym wyglądem Zosi Loren.

Mówi się, że na twarzy kobiety wypisują się szczęśliwe i nieszczęśliwe chwile. Jeśli tak, to pani musi być osobą bardzo szczęśliwą. Nie widać śladu dramatycznej miłości sprzed kilkudziesięciu lat.

- Pewnie ma pani na myśli moją pierwszą miłość. Przydarzyła mi się ona we właściwej po temu porze: ja miałam 19 lat, on 39. Była to miłość największa, najświętsza. Nie mogliśmy być ze sobą a la longue, bo on miał żonę. I to żonę bez zarzutu. Nie należało się z nią rozstawać nawet dla nowej miłości. Nasza miłość była więc o tyle nieszczęśliwa, że nie mogliśmy być ciągle razem. Ale jednocześnie o tyle szczęśliwa, że nigdy nie znudziliśmy się sobie, nigdy nie było obojętnego spotkania.

Sądziłam, że z powodu rozstania była rozpacz, depresja.

- W momencie rozłąki wpadłam w depresję. Ale przy ponownym spotkaniu przekonałam się, że kocham go nadal. Od lat piszę o nim wiersze. Mało kto potrafi dać kobiecie tak wiele - temat na dziesiątki lat. On od dawna nie żyje, ale niebawem może znów odżyje na kartkach mojej nowej książki. Za parę miesięcy wydam swoją dziesiątą pozycję zatytułowaną "Wczoraj i dziś". Jest to tom poezji, gdzie "Wczoraj" właściwie całkowicie jest poświęcone jemu - mężczyźnie mojego życia.

Co myśli kobieta, która mając 90 lat, ma tak wspaniałą kondycję i zdrowie?

- Że to prezent od losu. Może dlatego, że z natury nie jestem zawistna, dał mi tyle dobrego i przedłużył mi dobrą formę?

***

Pierwsza dama teatru

Całe życie Nina Andrycz związana była z Teatrem Polskim w Warszawie. Nie miała szczęścia do filmu: jeśli przyjęła rolę, cenzura zatrzymała scenariusz. Za kreacje w Teatrze Telewizji widzowie nagrodzili ją czterema Srebrnymi Maskami - w minionych latach jedną z najbardziej cenionych nagród. W listopadzie w jej macierzystym Teatrze Polskim odbył się kameralny benefis z okazji 90. urodzin aktorki.

Kobieta niezależna

Zawsze stanowiła sama o sobie. - Status premierowej wcale mnie nie uszczęśliwiał - wyznaje. - Pracowałam w teatrze i zarabiałam tyle, że mogłam się utrzymać na powierzchni również bez premiera. I on o tym doskonale wiedział. Toteż nigdy nie podniósł na mnie głosu. Jak

w każdym małżeństwie długotrwałym czasem się kłóciliśmy, ale nie było przypadku, żeby na mnie krzyknął.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji