Kosmos. W Narodowym
Święto w Narodowym - pojawiła się premiera wybitna. Taka, która zapewne wejdzie do podręczników.
Jerzy Jarocki w znakomitej formie. Jego "Kosmos" wg Witolda Gombrowicza w Teatrze Narodowym to obecnie najważniejszy spektakl w Warszawie. Pod wieloma względami przypomina słynny krakowski "Ślub" z Jerzym Radziwiłowiczem. Nie tylko dlatego, że to Gombrowicz. Tak jak wtedy nastąpiła rzadka symbioza intrygującego aktorstwa, inspirującej scenografii (Jerzy Juk-Kowarski), ciekawej muzyki (Stanisław Radwan) i odkrywczej, klarownej interpretacji tekstur A nie jest to powieść ani łatwa, ani przyjemna.
Ale największe objawienie to aktorzy. Młody Marcin Hycnar (jeszcze student Akademii Teatralnej!) w roli Fuksa zaskoczył wszystkich aktorską odwagą, dojrzałością i niespotykanym w tym pokoleniu opanowaniem warsztatu. Także Oskar Hamerski, aktor o wyjątkowej wrażliwości i słuchu scenicznym, wyszedł z tarczą ze spotkania z arcytrudną rolą Witolda. Anna Seniuk, wygrzebana z aktorskiego lamusa, przypomniała, co to znaczy być aktorką ukształtowaną przez Konrada Swinarskiego. Powalająca z nóg kreacja Kulki. Mistrzowsko poprowadzili role drugoplanowe Małgorzata Kożuchowska (Lena), Beata Fudalej (Katasia) i Mariusz Bonaszewski [na zdjęciu] (Ludwik). Jedynie Zbigniew Zapasiewicz gra na swoim dawno ustalonym, wysokim poziomie. To ten poziom zawodowstwa, który nie pozwala mu grać złych ról. Ale przecież i on mógłby jeszcze pobić parę własnych rekordów. Tylko dlaczego nie podniósł sobie poprzeczki o tych kilka centymetrów? Może będzie okazja przy drugiej części "Fausta" Goethego, którą Jarocki powinien wreszcie wystawić? Stary Teatr i Narodowy powinny stoczyć krwawy pojedynek o ten tytuł. Albo koprodukować.