Pochwała Dam i Huzarów
W karnawale mieliśmy w Białymstoku teatr zawodowy. Dawano komedię Fredry. Grano przewybornie. Z tańcami i przyśpiewkami. Uwydatniając farsowość. Recytowano tekst rozmaicie, z wyrazem i polotnie, ale zawsze poprawnie, głośno i wyraźnie. Tańce wypadły lekko i do rytmu. Śpiewano nie fałszując, choć na razie jeszcze nie do mikrofonów, ale z taśmy. Kostiumy gustowne nadzwyczaj! Dwa z nich Zofii i Anieli, były tak piękne, że dla nich warto być aktorką. Nawet w Białymstoku! Od czasu do czasu na sceną wbiegała trójka przepyszna pań służących. Fruzia, Zuzia i Józia były jakby żywcem wyjęte z dawnych malowanek.
Dopiero w połowie pierwszego aktu można było ochłonąć po tym co oczy nasze zobaczyły, gdy odsłoniła się kurtyna. Było to bowiem wrażenie jedyne i niezapomniane. Jasno oświetlona scena. Dekoracje lekkie i figlarne w architekturze, pełne wdzięku i koloru w kostiumach. Wszystko przynależne zarazem do rodzinnego białostockiego kolorytu i do tradycji najlepszych, rozwiązań plastycznych dla polskiej stylowej komedii. Nikt w okolicy nie będzie wytłumaczonym, że nie widział przedstawienia w Teatrze im. Al. Węgierki, bo ogląda lepsze w teatrze lalek.
Dawano "Damy i huzary". Autor - najpierwszy w Polsce komediopisarz. Kto wie, czy nie lepszy od francuskiego Moliera. "W każdej z jego sztuk znajduje się kilka osób, które (...) wplatając się w akcję, urozmaicają ją w sposób zabawny i dowcipny, gdy bohaterowie intrygi, postaci główne, słowem kochankowie, są zawsze charakteru wzniosłego i zajmującego. Sceny, zachodzące między nimi, są pełne pierwiastka patetycznego, wzruszających myśli, najpiękniejszych uczuć miłości i najszlachetniejszych porywów patriotyzmu, co przykuwa nieskończenie widzów do przedmiotu sztuki''. (Zygmunt Krasiński).
Fredro powinien być grany w każdym polskim teatrze przynajmniej raz w sezonie. A "DAMY I HUZARY" to jego najzabawniejsza komediofarsa. Treść błaha, ale "charaktery do najwyższej komiczności posunięte", "namiętności bardzo pięknie malowane". "Pośród najżywszej komiczności, największych żartów i śmieszności wznosi się zawsze coś szlachetnego i poważnego, coś z takim ukształtowanego talentem, że otaczająca płaskość i śmieszność skazić go nie może".
Publiczność przybyła na premierę przyjęła komedie z zadowoleniem. Słuchano całej z uwagą. Po wielu scenach częste dawano oklaski. A po ukończeniu dzieła ponowiono je ogólnie i przywołano wszystkich aktorów należących do przedstawienia. Reżyserowi zgotowano sławną owacje. Tak wiec teatr zawodowy w Białymstoku podobał się bardzo.
Tylko pierwsze rzędy zaproszonych niepokojąco świeciły pustkami! I panie w szatni jak zawsze wydawały wojskowe komendy.
Utworem bawiła się wybornie nie jedna publiczność. Z nabożeństwem pisali o nim najtężsi poloniści. Esej Stanisława Pigonia o "Damach i huzarach" pt. "W gościnie u pana Majora" (w książce: "W pracowni Aleksandra Fredry") trzeba koniecznie przeczytać. Bardzo ułatwia spojrzenie na komedię. I wysoką ocenę przedstawienia w Teatrze im. Al. Węgierki.
Zajmuje się realiami historycznymi i obyczajowymi komedii. Przypomina, że w Rzeczypospolitej przed rozbiorami i w wojskach Królestwa Kongresowego nie było formacji huzarskich. Jedyne dwa pułki huzarów - "srebrnych" i "złotych" - mieliśmy w wojskach Księstwa Warszawskiego pod wodzą księcia Józefa Poniatowskiego. W jednym z nich, w pułku jazdy huzarów "srebrnych" służył sam Aleksander Fredro. I kolegował z porucznikiem Edmundem! Pułk ten po zwycięskich walkach z Austrią w 1809 r. stacjonował na Podlasiu i w woj. lubelskim. Zażywał wczasów, polował, flirtował. Profesor Pigoń ustalał czas, miejsce akcji, życiorysy wojenne huzarów tylko po to, by dowieść, iż Fredrze w "Damach i huzarach" nie chodziło ani o realizm, ani o historyzm, jeno o czystą zabawę. A znamion polskości - dodaje - szukać należy "w naturze jej humoru" i "w obrazach szeroko wziętej i unieśmiertelnionej przezeń współczesnej obyczajowości okolicznej".
I teatr poszedł za tymi sugestiami. Zawierzył im scenograf, zawierzył reżyser, zawierzyli wykonawcy. Reżyser wziął nie tvlko nadzór nad prowadzeniem figur i stworzeniem sytuacji, ale - wsparty świetną scenografią i wytrawną robotą choreografa - skomponował całość wartką, niefrasobliwą, w dobrym guście, w dobrym stylu. Choć jeszcze nie w pełni zagraną z tym rodzajem błysku, finezji i brawury, jakiej ta komedia w ideale by wymagała.
Tak tedy, gdy teatr zawodowy w Białymstoku zyskał powodzenie, dziennikarskim moim obowiązkiem jest dociec, dlaczego dotychczasowe przedstawienia w sezonie 1973/74 w mniejszym lub większym stopniu zasługiwały na miano amatorszczyzny, a "Damy i huzary" wzniosły się do wyżyn teatru zawodowego? I docieknę! A myślę, że białostoczanie wiedzą to już dziś.
Nie zdziałali tego chyba obrońcy tej sceny. Bo oni uważali, że dobry teatr wtedy jest w jakimś mieście, gdy się o tym teatrze dobrze pisze. Zdradza to niematerialistyczną zgoła filozofię u podstaw ich warsztatu krytycznego. A i niesłuszne to przecież!
Muszę więc stwierdzić, że żywię szacunek dla teatru zawodowego w Polsce. Także w Białymstoku. Zwłaszcza dla tego teatru, który zorganizowali: p. Stefania Domańska - reżyser wytrawny, pracujący z aktorami umiejętnie, z pożytkiem dla ich warsztatu i rozwoju, z wyczuciem teatru Fredry, p. Adam Kilian - scenograf biegły w swoim rzemiośle, siłą talentu umiejący własny styl nasycić zawsze elementami tradycji; p. Barbara Fijewska (układ taneczny) i p. Zofia Hamerlak-Gładyszewska (konsultacja wokalna) oraz p. Jerzy Dobrzański (muzyka) i p. Zenon Jakubiec (fechtunek).
Dzięki nim aktorzy Teatru im. Al. Węgierki znaleźli sposobność pokazania, co umieją, zobaczyli co jeszcze powinni i będą chcieli się nauczyć. Nie ma w tej komedii ról mniejszych i większych. Wszystkie dają sposobność do stworzenia kreacji. I wszystkie zostały zagrane! Nie wiadomo więc kogo pochwalić bardziej! Kim zachwycić się więcej? Czy surową matroną Orgonową p. Marii Chodeckiej czy mówiącą jasnym głosem Dyndalską p. Barbary Jakubowskiej (Krzyżagórskiej), zgrabnie się ruszającą Anielą p. Barbary-Łukaszewskiej, ślicznie wyglądającą Zofiją p. Ewy Smolińskiej? Czy trójką jednakowych a przecież barwnie różnych dziewcząt p. Krystyny Olesiewicz (Zuzia), p. Dagny Rose (Fruzia) i uroczej nieznajomej Adeptki (Józia), czy też mniej zindywidualizowanymi - jako że skrył ich mundur - huzarami: p.p. Zenona Jakubca (Rotmistrz) i p. Jacka Domańskiego (Edmund), Bogusława Marlena (Rembo), p. Wiesława Ostrowskiego (Śmiałko), Juliusza Przybylskiego (Grzegorz). Nad wszystkimi górowali: Major p. Jerzego Siecha i Kapelan p. Eugeniusza Dziekońskiego.
Czy było coś, co się nie podobało - co należy do krytyki? Ależ - tak! Ale o tym dziś pisać nie będę, nie chcę mącić wokół teatru w dniu narodzin sceny zawodowej w Białymstoku.