Artykuły

Fredro stary, ale jary

ODKURZANIE - zabieg w teatrze nienowy. Odkurzania jed­nak wbrew pozorom nie jest zabie­giem najprostszym. Wymaga nie tylko cierpliwości i wprawy, ale i znajomości materiału, który zamie­rzamy odkurzyć. Z tak zwaną kla­syką można poczynać sobie w tea­trze rozmaicie. Można odtwarzać z pietyzmem, można odbrązawiać, czyli postępować z mistrzami jak równy z równym, można też uwspółcześniać - i to ostatnie za­jęcie jest dziś najczęściej stosowa­ne. Oczywiście z różnym skutkiem zależnie od indywidualności i ta­lentu reżysera. A czy w ogóle od­kurzać warto? Ot, choćby na przy­kład komedie Fredry, o których przed 50 laty pisał znakomity znaw­ca tychże Tadeusz Boy-Żeleński: "Może dopiero, kiedy ów czerep rubaszny stanie się naprawdę mu­zealnym zabytkiem, wówczas, wy­zwolona ze skorupy swego mate­riału przemówi do Polaków dusza anielska artysty Fredry?"

Ów czerep rubaszny, owe relikty szlachetczyzny mamy już rzeczy­wiście za sobą. Wyginęła rasa i ta­ki to nieodwracalny bieg historii. Komedie Fredry niewiele mają wspólnego ze współczesnością, a dusza jego nie taka znowu aniel­ska. Prawdą jest jednak że rewo­lucje społeczne pozbawiły Fredrę aktualności, ale wskutek tych właśnie przeobrażeń wytworzył się oczekiwany przez Boya dystans pozwa­lający nam odbierać jego komedie bez dawnych obciążeń. Z Fredrą sprawa ma się dziś podobnie jak ze sztuką kulinarną. Kupujemy chętnie gotowe delikatesy w błyszczących opakowaniach, tanie i wy­godne w użyciu a w skrytości ducha wzdychamy do poczciwej, sta­ropolskiej kuchni. Trzeba tylko znać sposób, receptę - i w tym cały sęk.

TYM RAZEM Józef Gruda po do­świadczeniach zamkowych odświe­żył nam "DAMY I HUZARY". któ­re wystawiał już w Szczecinie przed 10 laty, a nową scenografię zapro­jektował tym razem Jan Banucha. I trzeba przyznać, że od początku jest to wyraźne oko do publiczności. Można oczywiście dochodzić dla­czego mundury ułańskie są takie spod igły, skoro mężowie nie tak dawno w dymie machali szabelkami, dlaczego damy są takie ułań­skie, a w ogóle dlaczego tu tyle przebieranek? Gwoli wyjaśnieniu warto przypomnieć sobie scenkę, gdy ułan Grześ podnosi armatkę jak piórko do góry, co zdarza się jedynie w cyrku na przedmieś­ciach... albo w teatrze. Bo też i portrety nadwiślańskich ułanów przewijające się u Fredry mają dla dzisiejszego widza, coś z cyrku, co wcale nie znaczy że nas to nie wzrusza. Nawet tych, którzy znają ich jedynie ze starych sztychów.

Recepta Grudy jest bezpretensjo­nalnie prosta. Bawmy się dziarskością, szabelką, mundurem - a w ogóle bawmy się, i to mu się zresztą znakomicie udaje. Proponu­je zabawę również i między wier­szami na przykład inscenizując sen ułański z aktu III, gdy nocne pod­chody erotyczne osiągają rzadki wymiar humoru, choć może ktoś kręcić nosem, bo jakże to, prze­cież tego u Fredry nie było.

SZCZECIŃSKIE "Damy i huzary" to zderzenie dowcipu Fredry z dowcipem inscenizatora - a co się nieczęsto zdarza - obydwaj wychodzą z tej próby zwycięsko. Uła­ni są, owszem, tak dziarscy w mi­łości, że aż sprawdzić tego nie spo­sób. "Szabla i koń to były moje kochanki" - zwykł mawiać rot­mistrz. Konie owszem, posłuszne, tyle tylko, że drewniane, choć cią­gle okulbaczone. Gorzej z damami, te bowiem wchodzą do akcji z tu­petem i poczynają sobie wcale dziarsko. Manewry ułańskie są więc groteskowe i nieporadne, a ułani są tak pewni swego, jak pod­czas znanej zabawy polegającej na odgadnięciu kto nas uderzył w tyl­nią część ciała. Za to rejterady miłosne są popisowe. Odbywają się w pełnym rynsztunku, i w pozach ja­kich trudno doszukać się na daw­nych sztychach.

DOWCIP tu niewyszukany zara­zem daleki od tak zwanego dobre­go tonu (chodzi o spektakl, choć i w tekście jak wiadomo kilka pi­kantnych kąsków) jednak nie pu­szczony samopas, iskrzący się licz­nymi podtekstami, które mogą ewokować w wyobrazili różne be­zeceństwa wywołujące rumieniec na twarzach pań. A jakoś nie wywo­łują. No cóż, widać po nowościach, jakie spłynęły na nas zza Bałtyku te igraszki naszych dziadków wy­glądają na wcale niewinną zabawę. Aby się o tym przekonać, trzeba na przykład wysłuchać ognistego dialogu rotmistrza i panny Anielci w świetnym wykonaniu Bohdana Janiszewskiego i Anny Korzenieckiej, a podobnych scen w spekta­klu wiele. Jakże nudzą w tym ze­stawieniu sentymenty Edmunda i Zosi, która dość nieporadnie stara się inscenizować przewrotność w stosunku do wuja majora. A postać majora w wykonaniu Jerzego Kownasa należy do najcelniejszych i najbardziej dynamicznych - choć - jak to zwykle u Fredry bywa - nie ma tu podziału na role główne i statystów. Każdy ma coś do za­grania i stara się jak może. Szcze­gólnie udana jest kreacja Grzesia w wykonaniu Władysława Bułki. Grześ to typ lowelasa - cicholisa a zarazem serdecznego kompana. Tak serdecznego, że aż mu wierzyć nie należy. Znakomity jest Bohdan Janiszewski a z dam Irena Grzan­ka dająca w roli Dyndalskiei praw­dziwy popis gry. Świetna jest w roli jej siostry Anna Korzeniecka, a także obie służące (Barbara Ko­morowska i Elżbieta Kochanowska). Słowa uznania należą się tym ra­zem, całemu zespołowi za świetne tempo i soczyście, z dużym wyczu­ciem serwowany dowcip. I jeśli na początku zadałem pytanie - czy warto odkurzać Fredrę, to tym ra­zem odpowiedź jest jednoznaczna. Oczywiście warto i trzeba. Szcze­gólnie gdy jest to tak dobra sztu­ka, jak "Damy i huzary" w insce­nizacji i reżyserii Józefa Grudy. Bo współczesny teatr to nie fabry­ka produkująca nowe sztuki, a te­atr wydarzeń zdolnych nas praw­dziwie wzruszyć, czy rozbawić. Zdarzyć się to może jednak pod batutą utalentowanego reżysera, a takich mamy znowu nie tak wielu. I w tym cała rzecz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji