Damy i huzary - Al.Fredry
Żywa reakcja publiczności (byłem na premierze i na jednym z dalszych przedstawień) stanowi najlepszy dowód, że "Damy i huzary", komedia pochodząca jeszcze z 1825 roku, jest nadal rodzajem teatralnego "bestsellera".
Niejednokrotnie w tej niefrasobliwej komedii dopatrywano się głębszych treści. Miała być (a prawdopodobnie i była) wyrazem sentymentu autora, b. Napoleończyka, dla wojska, starych wojaków. Stąd skojarzenia patriotyczne, zrozumiałe w okresie zaborów. Jednakże nie potrzeba specjalnego krytycyzmu, aby dostrzec, że ci ongiś może nawet bardzo waleczni oficerowie i żołnierze aktualnie reprezentują się jako zbiorowisko dziwaków. Co zresztą umożliwiło Fredrze skonstruowanie zabawnej, ale też mocno naiwnej intrygi z najazdem sióstr Majora na jego dwór, swataniem 56-letniemu mężczyźnie liczącej 18 lat siostrzenicy, nagłym pędem do żeniaczki zaprzysiężonych wrogów małżeństwa, rozwiązaniem kłopotliwej sytuacji dzięki małżeństwu Porucznika z Zosią itd.
Jeszcze przed wojną przejawiała się w inscenizacjach "Dam i huzarów" tendencja do traktowania komedii jako zabawnego obrazka rodzajowego wraz z rezygnacja do "uwzniośleń" i "uklasycznień". Niewątpliwie "Obrachunki fredrowskie" Boya-Żeleńskiego, który odsłonił mało budujące tło obyczajowe targów małżeńskich i znacznie "uziemił" bohaterów, miały wpływ na nowe spojrzenie, nowe odczytanie "Dam i huzarów".
Reżyser Jacek GRUDA szczęśliwie uniknął skrajności, np. Nadania bohaterom rysów nadto groteskowych, co niejednokrotnie miało już miejsce w teatrach. Całość była natomiast wtopiona w atmosferę jakby sarmackości, z klimatem nie tyle dworu, ile dworku. Rzecz toczyła się wśród sympatycznych, ale w grancie rzeczy prymitywnych dziwaków-ekswojaków, a postaci sióstr Majora i ich pokojówek posłużyły do wzmocnienia akcentów farsowych. Tempo od początku było bardzo wartkie. Niestety, zbyt dużo było także krzyku i wrzasku.
Akcję przeniesiono z pokoju na podwórze, przed dwór, w sąsiedztwo... stajni. W związku z bardzo piękną scenografią Zbigniewa STRZELECKIEGO, prezentującą rozległy widok na pola, tego rodzaju translokacja wydała mi się sympatyczna i naturalna.
Mieczysław WIELICZ dal starannie wycieniowaną postać Majora, w którym czuło się dawnego dzielnego wojaka i który ma także cechy nieszkodliwego ramola. Wręcz mistrzowsko wypadły sceny, gdy ten wróg ożenku zamienia się nagle w amanta, nabiera miłosnego wigoru. Rotmistrz w ujęciu Henryka MAJCHERKA utrzymany był zbyt jednostronnie w tonie wrzaskliwej impetyczności.
W stylu graniczącym z groteską były zagrane postaci sióstr Majora, prawdziwych jędz. Na pewno potęgowała taka interpretacja ładunek komizmu, ale też np. Orgonowa Stefanii CICHORACKIEJ-SZPOTAŃSKIEJ trąciła miejscami trochę przekupką.
Wysoko oceniłbym kunszt, z jakim Marzena TOMASZEWSKA-GLIŃSKA potrafiła nadać rysy żywej, ujmującej naturalnym wdziękiem postaci papierowej figurze Zosi. W mniejszym stopniu udało się to Romanowi METZLEROWI w roli Edmunda.
Bardzo wyrazistą figurą Kapelana (z jego odwiecznym "nie uchodzi") dał Stanisław KAMBERSKI, a Renata KRESS (Józia), Regina REDLIŃSKA (Zuzia) i Irena HAJDEL (Fruzia) były do maksimum ruchliwe jako zalotne pokojówki. Notuję jeszcze Bogusława KOZAKA jako arcykomicznego Grzegorza oraz udane figury Dyndalskiej w interpretacji Krystyny MUELLER i pani Anieli w wykonaniu Zofii KRAJEWICZ.