Artykuły

Damy i Huzary

JAK JUŻ WSPOMINAŁEM w po­przednich Zapiskach, teatr zielonogór­ski swój obecny nowy sezon rozpoczął dwoma premierami, inaugurując go prawie równocześnie w Zielonej Gó­rze i w terenie. Impresje z zielonogór­skiego przedstawienia "Powrotu Ody­sa" miałem okazję przekazać już wcześniej, dziś chciałbym poświęcić nieco miejsca sztuce Aleksandra Fredry "Damy i huzary" mającej swą premierę w połowie października w Lubsku, a pokazanej zielonogórzanom po długim terenowym objeździe pod koniec listo­pada.

Fredro to nie tylko największy pol­ski komediopisarz ale chyba również nasz najpopularniejszy autor scenicz­ny, który mimo lat dzielących jego dzieło od czasów nam współczesnych, stanowi nadal żelazną pozycję repertuarową każdego teatru. I o dziwo ni­kogo nigdy nie zawodzi. Przedstawie­nia jego komedii wykazują najwięk­szy wskaźnik frekwencji, potwierdza­jąc tym samym niespożyte siły wital­ne tego klasyka naszej komedii. A swoją drogą ciekawa jest tajemnica tej żywotności i popularności, gdyż tkwi ona chyba nie tylko w naszym pietyz­mie do narodowej klasyki. Mówi się, że największą siłą tego komediopisa­rza, podstawową przyczyną niegasnącej teatralnej żywotności, jest realizm. I rzeczywiście, Fredro jako bystry ob­serwator otaczającego go życia, prze­mieniał go we własny świat prawdy artystycznej rządzonej przez prawa hu­moru, a posiadając niepowtarzalny ta­lent zamykania swych obserwacji w komediowych sytuacjach i scenicznych typach, dał nam jedyną w swoim rodzaju syntezę obrazu społeczeństwa, głównie szlacheckiego, w całej gamie jego obyczajów, tromtadrackich słabości i krwistego kolorytu.

Twórczością swoją obejmuje Aleksander Fredro nie tylko długi liczony latami okres, ale przypada ona na znamienne dla naszej historii i literatu­ry czasy. Jako autor występuje Fredro jeszcze przed Mickiewiczem, by dożyć czasów pierwszych publikacji okresu naszego pozytywizmu. Przeżywa woj­ny napoleońskie, powstanie listopado­we, wiosnę ludów, powstanie stycznio­we, za jego życia Napoleon III kapitu­luje pod Sedanem, a kapitalizm jako

formacja ledwo widoczna za czasów jego młodości, rozwija się coraz pełniej. Co za olbrzymi obszar dla pisarskiej obserwacji, zawarty zresztą w pozosta­wionym dziele. I może w tym właśnie tkwi cząstka tajemnicy nieśmiertelno­ści jego dzieła. Powracając na nasz lu­buski grunt, ostatnia premiera jest już dziesiątą prezentacją tego autora w zielonogórskim teatrze na przestrzeni minionych lat kilkunastu. Z małą przerwą, Fredro był obecny w każdym sezonie teatralnym. Od niego to lubu­ski widz jeszcze z lat pięćdziesiątych, zaczynał swą teatralną edukację, dzi­siaj drugie już pokolenie przy jego pomocy nabywa teatralnego wtajemni­czenia. Zawsze żywy, zawsze mądry i pogodny, lubiany przez wszystkich - nasz Fredro.

Ostatnie przedstawienie "Dam i hu­zarów" oglądałem na scenie terenowej w Cybince, niestety niezbyt przystosowanej do tego typu widowisk. Niewielka scena, brak możliwości zaprezentowania pełnej dekoracji, przy uszczup­lonych warunkach operowania świat­łem, nie przeszkodziło jednak, aby sam Fredro jak to zawsze bywa, wy­szedł z tego obronną ręką, nie sprawiając licznie zabranej widowni za­wodu. Zwyciężyła siła znakomitego ut­woru, który mimo swego prawie 150-letniego żywota, nadal porywa nas swym żywiołowym komizmem i pra­wdą rysowanych postaci.

Sztukę przygotował reżysersko Ste­fan Burczyk, uwypuklając przede wszystkim jej walory komediowe, nie tra­cąc równocześnie nic z fredrowskiego stylu, który jest już przecież samo­dzielnym rozdziałem naszego polskie­go teatru, jego piękną tradycją. Wiejski dworek majora, zaludniony krwi­stymi postaciami huzarów i zalotnych dam, miejsce akcji w czasie której stanowczość męska musi rejterować przed sprytem płci słabej, był nie tylko okazją dla pokazania wielu spięć ko­mediowych, ale i małą rodzajową próbką stylu epoki. Całość rozgrywana w odpowiednio wyważonym tempie, mimo serdecznie przecież znajomej treści, z góry wiadomych point i epilo­gów, trzymała widzów w napięciu i szczerym rozbawieniu, przez cały czas trwania przedstawienia.

Duża w tym zasługa wykonawców, z pośród których wymieniłbym pra­wdziwie sarmackiego Majora w wy­konaniu Alojzego Makowieckiego, na­stępnie Zdzisława Grudnia w kapitalnie pokazanej postaci Kapelana, Lesz­ka Sadzikowskiego w roli Rotmistrza (szczególnie w ostatnim akcie) oraz ordynansa Grzegorza. Obsadę męską uzupełniali jeszcze Kazimierz Miranowicz jako Porucznik i Janusz No­wak. Równie interesująco wypadła damska część obsady, główna przyczy­na całego tego zamieszania w spokoj­nym dworku Majora. W roli Pani Orgonowej wystąpiła Irena Smurawska, Panią Dyndalską była Krystyna Horodyńska, Anielą - Stefania Mas­salska, Zofią - Anna Korzeniecka. Trójką fertycznych pokojówek, wprowadzających sporo dodatkowego oży­wienia komediowego były: Bolesława Fafińska (Józia), Barbara Jędraszak (Fruzia) i Janina Garbowska (Zuzia).

Scenografię do tego przedstawienia przygotowała Teresa Ponińska, znana nam już ze swych interesujących prac na scenie zielonogórskiej. Oprawę sztuki Fredry, mimo spartańskich wa­runków w jakich ją oglądałem, nie mogę jednak zaliczyć do tych najlepszych. Dziwnie mi przypominała deko­rację ulicznych fotografów, którzy na szczęście zniknęli już z naszych ulic. A może była to wersja terenowa, uw­zględniająca warunki, ale zapominająca przy tym o widzu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji