Można i tak
Adam Hanuszkiewicz - wystawiając w Teatrze Powszechnym w swojej reżyserii a w scenografii Xymeny Zaniewskiej i z muzyką Andrzeja Kurylewicza "Damy i huzary", Aleksandra Fredry, dobrze się obwarował w programie przeciw ewentualnym polemistom. Najprzód w podpisanym przez J. H. artykule, zostało wspomniane, jakie krzywdy Fredrze wyrządziła krytyka Goszczyńskiego, Łukasiewicza i Dunin-Borkowskiego. Potem w artykule Edwarda Krasińskiego o inscenizacji "Dam i huzarów" w Teatrze Ateneum, w roku 1932, zostało przypomniane, jak to Jaracz wybronił przed krytykami koncepcję reżyserską Perzanowskiej, polegającą na jaskrawej bufonadzie. I wreszcie w swoim krótkim słowie od reżysera oświadczył, że na pewne odstępstwa od tradycyjnej wersji ma zgodę autora... wyrażoną mu we śnie, i że przy tej okazji Fredro "mówił jeszcze coś o krytykach"...
Kto "Damy i huzary" oglądał już w kilku albo kilkunastu inscenizacjach, tego zaskoczy tekst początkowy. Jest on z innej wersji, pierwotniejszej, która uległa potem przepracowaniu. To wzbogaca nasze pojęcie o dziele. Szkoda tylko, że nie zachowała się ta wersja w całości (a może w ogóle nie była dociągnięta do końca?). W rezultacie inscenizator, chcąc uzupełnić nasze pojęcie o dziele, a jednocześnie wystawić je w całości, musiał pozszywać tekst z różnych wersji, przy tym przyfastrygował piosenki z pokrewnej materii. Aby zabrać głos w tej sprawie na bardziej równych prawach z Hanuszkiewiczem, którego Fredro nawiedza we śnie, muszę chyba doczekać się aż mi się zjawi w biały dzień jego widmo i powie co myśli o tym, a także jeszcze coś o... inscenizatorach.
Gdyby jednak ciesząc się nawet z wesołej błazenady w Teatrze Powszechnym zjawa poskarżyła się, że jak na jej gust przedstawienie było za hałaśliwe, można by usprawiedliwić teatr dzisiejszy grający dla ludzi, których uszy pieścił nie szpinet w modrzewiowym dworku, lecą mocne uderzenie na zmikrofonizowanych salach. Hałaśliwość jednak nie zwalnia od wyraźnej dykcji. Trudno posądzić znakomitych artystów Teatru Powszechnego o błędy w wymowie, ale mówienie przygłośne łatwo prowadzi do zakrzyczenia słów. Sygnalizuję to, pamiętając, że na dalszych przedstawieniach rzecz może się wyrównać, jeżeli krzykliwość ta była wynikiem premierowego podniecenia. Wtedy jeszcze lepiej się ujawnią urocze subtelności w grze.
Niezapomniany pozostanie arcykomiczny dialog Mariusza Dmochowskiego w roli Majora z Barbarą Młynarską w roli Zofii. Wytrawny aktor wspaniale "kontaktował" z młodą artystką, która przejawia uzdolnienia do delikatnej parodii, łącząc wdzięk z poczuciem komizmu. Sceny z Dmochowskim wychodziły jej znacznie bogaciej niż z Andrzejem Zaorskim w roli Porucznika, który z kolei lepiej "kontaktował" z Marylą Pawłowską w roli Fruzi.
Józef Pieracki rolę Kapelana napełnił soczystym humorem i zbierał zasłużone brawa. Gustaw Lutkiewicz był odpowiednio marsowym Rotmistrzem. Przyjemnie odbiegało od tradycyjnej sztampy uczynienie z sióstr Majora, granych przez Elżbietę Wieczorkowską, Małgorzatę Lorentowicz i Janinę Nowicką, bynajmniej nie przywiędłych czupiradeł, ale dam całkiem na chodzie. Aż dziwimy się Rotmistrzowi, że służbę w pułku huzarów przełożył nad służby u panny Anieli !
Obok wspomnianej już Maryli Pawłowskiej, wzbogacającej rolę Fruzi o niezłe zagrywki, wdzięcznie grają Józię i Zuzię Elżbieta Gaertner i Magda Celówna, zaś w rolach wiarusów popisują się z pełnym powodzeniem Eugeniusz Robaczewski i Tadeusz Janczar.
Barwne widowisko otrzymało efektowną oprawę scenograficzną. Na tle ciepłych jasnożółtych ścian modrzewiowego dworu barwne, a w wypadku sióstr Majora, nawet przepyszne kostiumy, niemal rewiowe, sprzyjają inscenizacyjnej koncepcji zmierzającej ku bufonadzie. Istotnym elementem widowiska jest zespół muzyczny HAGAW.