Artykuły

Robię "swój teatr"

Od 7 grud­nia mamy okazję oglą­dać w Bielsku-Białej jeden z najgłośniejszych dra­matów Tadeusza Różewicza-"Białe małżeństwo"-wyreży­serowany przez Joannę Zdradę. Spek­takl już przed biel­ską premierą cieszył się ogrom­nym zain­tere­sowaniem i z racji tego został prze­nie­siony z małej na dużą scenę Teatru Pol­skiego. Rozmawia Kinga Motyka.

Kinga Motyka: Czym dla Pani jest teatr?

Joanna Zdrada: To by zabrzmi­ało banal­nie, gdy­bym powiedzi­ała, że teatr to moje życie, ale chyba tak niestety jest. Mówię niestety, ponieważ z teatrem wiążą się najbardziej ekstremalne emocje.

K.M: Białe małżeństwo nie jest jedynym utworem Różewicza, który zdecy­dowała się Pani prze­nieść na deski teatru. Czy ten wybór jest przy­pad­kowy, czy ist­nieje jakaś szczególna motywacja, dla której sięga Pani po raz kole­jny po tego twórcę?

J.Z: Wiele lat temu wys­taw­iałam ze stu­den­tami w Bratysławie Świadkowie albo Nasza mała sta­bi­liza­cja. Tak naprawdę teraz to jest Różewicz po raz trzeci, ponieważ Białe małżeństwo real­i­zowałam wcześniej w Czechach-w Ostrawie. Mam nadzieję, że to nie będzie mój ostatni raz z Różewiczem. Mam w planach jeszcze kilka innych tek­stów, które chci­ałabym zre­al­i­zować, m.in. Stara kobi­eta wysiaduje-uważam, że to jest piękny tekst pełen niejed­noz­nacznych znaczeń i sym­boli, które staw­iają przed reży­serem ogromne możli­wości interpretacyjne.

K.M: Czyli zgadza się Pani z tym, że Różewicz jest autorem ponadczasowym i dlat­ego adap­tacje jego dzieł będą jeszcze bardzo długo aktualne?

J.Z: Ja w ogóle myślę, że Różewicz jest wiz­jonerem, w lat­ach 60. i 70. kiedy zaczął pisać dra­maty, mało tego, że nie mieś­cił się w pewnych kanonach od strony for­mal­nej, to na dodatek wyłapy­wał takie tem­aty socjo­log­iczne czy też pewne zjawiska społeczne, które w ówczes­nym cza­sie dopiero były w zar­o­dku, a które dziś obser­wu­jemy w pełnym rozk­wicie. Wystar­czy spo­jrzeć na Białe małżeństwo i tę całą tem­atykę gen­der albo wizję glob­al­nego społeczeństwa zawartą w niektórych jego utworach, jak np. Stara kobi­eta wysiaduje czy Przyrost naturalny.

K.M: Białe małżeństwo pojaw­iało się na deskach teatru już od lat 70. Czy uważa Pani, że dziś ma taką samą siłę raże­nia jak wtedy?

J.Z: Moim celem nie było poszuki­wanie na siłę jakiegoś radykalnego klucza inter­pre­ta­cyjnego. Nie chci­ałam też ograniczać spek­taklu wyłącznie do per­spek­tywy gen­der. To jest dra­mat rozpisany na głosy, taka par­ty­tura prob­lemów emocjon­al­nych nie tylko Bianki, ale wszytkich postaci, które funkcjonują w ramach jed­nej rodziny. Każda z nich próbuje upo­rać się z rozdźwiękiem pomiędzy swoim "ja" a społeczną normą. Dla mnie to przede wszys­tkim spek­takl na temat poszuki­wa­nia włas­nej tożsamości, dojrze­wa­niu do samookreśle­nia się. Każda z postaci niesie swój dra­mat-mamy oziębłą matkę, mamy ojca-rozbuchanego samca, mamy dzi­adka-fetyszystę, ciotkę, która jest kobi­etą samotną. Wszyscy próbują jakoś upo­rać się z seksualnością, która deter­min­uje ich życie.

K.M: Wspom­i­nała Pani, że wys­taw­iała już w Bratysławie i Ostrawie, wiem, że stu­diowała Pani jakiś czas w Lon­dynie. Czy odbiór tej samej sztuki bywa różny w zależności od kraju, w jakim jest ona wystawiana?

J.Z: Zde­cy­dowanie tak. Real­izu­jąc Białe małżeństwo w Czechach miałam świado­mość, że trafiam na zupełnie inny kon­tekst kul­tur­owy, gdzie pewne tem­aty będą postrze­gane w odmi­en­nej per­spek­ty­wie, np. nasz pol­ski katol­i­cyzm ver­sus czeski ateizm. Stąd też mój pomysł, żeby sceny, które u Różewicza roz­gry­wały się w koś­ciele (w pustym konfesjonale), prze­nieść do łazienki, gdzie również dochodzi do oczyszczenia, ale już w innej formie, bardziej fizycznej.

K.M: Na przestrzeni tych kilkudziesię­ciu lat, od momentu, gdy zaczęto wys­taw­iać Białe małżeństwo po dziś, uzyskaliśmy już pewien poziom świado­mości społecznej. Tem­aty związane np. z płciowoś­cią zostały przez nas odpowied­nio przys­wo­jone? Może jeszcze ostat­nie słowo w tym tema­cie nie zostało powiedziane?

J.Z: Przede wszys­tkim mamy więk­szą otwartość społeczną na pewne tematy. Mamy prze­cież Grodzką w sejmie - ewolu­u­jemy najzwycza­jniej w świecie. Co jeszcze w tej materii można powiedzieć? Ja myślę, że ten temat się w sposób nat­u­ralny wycz­er­pie. Na roz­mowie pod hasłem "Ten wstrętny gen­der" była mowa o tym, że gen­der to ten "zły", który w debat­ach społecznych zawsze musi być. Taki straszak, gen­der-nie wiadomo o co chodzi, co to dokład­nie jest, ale z pewnoś­cią nie jest to nic dobrego. Myślę, że skończy się moda na tego "kozła ofi­arnego" i zna­jdzie się jakiś inny (śmiech).

K.M: Czy spo­tykała się Pani w swoim zawodzie z jakimiś trud­noś­ci­ami ze względu na to, że jest Pani kobietą?

J.Z: Z punktu widzenia trady­cji tego zawodu rzeczy­wiś­cie był to przez wiele lat zawód typowo męski. Stereo­ty­powy reżyser to pan w wieku 50 lat. Zazwyczaj spo­tykam się z zain­tere­sowaniem, gdy wkraczam do nowych teatrów. W ostate­cznym rezulta­cie i tak broni się to, co człowiek ma do powiedzenia. Czy jest to mężczyzna, czy kobieta, staje się rzeczą dru­gorzędną. Myślę, że trzeba w sposób pozytywny i umiejętny tę kobiecość wyko­rzys­tać-tzn. to też może być element jakieś fajnej gry, nawet damsko-męskiej Nie chcę tu powiedzieć, że takie są metody mojej pracy (śmiech), ale płeć na pewno nie jest tu czymś, co przeszkadza.

K.M: Czy pracując w takich kra­jach jak Słowacja i Czechy, które są naszymi sąsi­adami, można stwierdzić, że ich trady­cja teatru jest inna od polskiej?

J.Z: Oczy­wiś­cie, przede wszys­tkim Słowacja jest bardzo młodym krajem, tam kul­tura jest jeszcze w tyle wzglę­dem nas, cho­ciaż cały czas bardzo akty­wnie się ksz­tałcą. Na Słowacji wszys­tko dzieje się trochę w skali mikro-siłą faktu-potenc­jal­nych twór­ców rodzi się tam mniej, selekcja ludzi zaj­mu­ją­cych się sztuką w związku z tym jest też mniej surowa. Oczy­wiś­cie jest tam sporo twór­ców, których cenię i którzy myślą niesz­ablonowo, ale jest to mały kraj i w dłuższej perspek­ty­wie nie daje możli­wości takiego roz­woju jak np. Pol­ska. Słowacja i Czechy różnią się także między sobą wzglę­dem trady­cji teatral­nej. Słowacki teatr wywodzi się z metody Stanisławskiego, to teatr bardziej psy­cho­log­iczny. Czesi idą bardziej po linii niemieckiej, post­brech­towskiej, to teatr wyraźniej styl­i­zowany pod wzglę­dem formalnym.

K.M: A co Pani myśli o głośnych ostat­nio opini­ach na temat kryzysu w pol­skim teatrze?

J.Z: Powiem szcz­erze, że mnie to kom­plet­nie nie intere­suje. Ja sobie robię "swój teatr" z ludźmi, z którymi mam przy­jem­ność pra­cować, i to jest chyba na tyle osobne zjawisko, że nie pod­pinam się pod żadne nurty, nigdy nikt mnie nie klasy­fikował w ramach jakichś grup-na całe szczęście!

K.M: Jeżeli miałaby siebie Pani scharak­tery­zować jako twórcę, to

J.Z: Pewnie mam jakieś swoje obsesyjne tem­aty, do których wracam. Niek­tórzy twierdzą, że ope­ruję jakąś około cyrkową, jar­mar­czną poetyką -nie jest tak w stu pro­cen­tach. Mam takie spek­takle, gdzie fak­ty­cznie można takie motywy odnaleźć-około kabare­towe, trochę karkołomne kon­strukcje sytu­a­cyjne, poła­mane biografie tragikomicznych bohaterów, taki podrdzewiały lukier, trochę kicz może nawet, czarny humor. Ale lubię też czys­tość i jas­ność for­malną, i Białemu małżeństwu chyba bliżej do tej drugiej formy.

K.M: A jak się pra­cow­ało w biel­skim teatrze?

J.Z: Kap­i­tal­nie! Trafiłam na bardzo fajnych ludzi, odd­anych sprawie, zaan­gażowanych, utal­en­towanych, chęt­nych do współpracy. To były owocne dwa miesiące, życzyłabym każdemu reży­serowi takiej współpracy.

K.M: Jakie są Pani plany zawodowe na najbliższą przyszłość?

J.Z: Teraz real­izuję z Grażynką Bułką w Teatrze Korez w Katow­icach mon­odram pt. Poczekalnia, a później nie wiem-reży­se­ria to taki zawód, w którym nigdy nie wiadomo, co będzie jutro.

K.M: W dobie kon­sump­cyjności i komer­c­jal­iza­cji zawód reży­sera jest jeszcze bardziej niepewny?

J.Z: Wolny zawód nie daje sta­bi­liza­cji, ale z niepewności, która się z tym zawo­dem wiąże, trzeba się nauczyć czer­pać, nie można poz­wolić, żeby ona nas jakoś zamykała i ograniczała czy też napawała lękiem, trzeba to potrak­tować jako przy­godę. To życie od pre­miery do pre­miery, w takiej sinu­soidzie napięć. Trzeba się takiego życia nauczyć, żeby nie zwar­i­ować (śmiech). Na razie udaje mi się zaj­mować zawodowo tylko teatrem. Moja pasja jest moją pracą, z tego żyję. Żywić się sztuką w dzisiejszych cza­sach to w życiu wielka wygrana.

K.M: Dziękuję za rozmowę w imieniu swoim i czytel­ników Bab­skiego Biel­ska. Życzę Pani jeszcze wielu sukcesów i powrotu do naszego biel­skiego teatru z równie fan­tasty­cznym spektaklem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji