Artykuły

Spektakl godny polecenia

"Grają naszą piosenkę" w reż. Bogdana Augustyniaka w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Katarzyna Grabowska w portalu Telewizji Polskiej.

Beata Rybotycka [na zdjęciu] i Zbigniew Wodecki - tylko, albo aż tych dwoje mogą oglądać i posłuchać widzowie Teatru na Woli w przedstawieniu "Grają naszą piosenkę". Kameralna i bez rozmachu inscenizacja amerykańskiego musicalu nie zachwyca.

Spektakl oparty na sztuce "najsłynniejszego i najbardziej w Stanach poważanego komediopisarza amerykańskiego" Neila Simona i muzyce Marvina Hamlischa wyreżyserował Bogdan Augustyniak. Na Broadway'u "They're playing our song" było wystawiane ponad 1000 razy. Moim zdaniem, takiego sukcesu w Polsce nie powtórzy. A to z kilku ważnych powodów.

Historia - jak na komedię przystało - jest łatwa, lekka i przyjemna w odbiorze. Niestety, momentami za bardzo łatwa i lekka. Czyżby takie uproszczenie fabuły i postaci było celowym zabiegiem reżyserskim? Jeżeli tak, to spełniło swoje zadanie w 100 procentach - widz prawie nie musi myśleć, wystarczy gdy posłucha kilku zgrabnych melodyjek z mało skomplikowanym tekstem.

Jednak trzeba zrozumieć, że nie każdy chodzi do teatru, żeby pobudzić egzystencjalne przemyślenia i zagłębić się w naturę człowieka. Dla tych, którzy nie szukają w teatrze "wyższych rozkoszy intelektualnych" spektakl jest jak najbardziej godny polecenia.

Obserwowanie rodzącego się czucia między postrzeloną autorką tekstów i wziętym kompozytorem jest miejscami zabawne, częściej jednak po prostu nudne. Przez cały spektakl ma się wrażenie, że to już gdzieś zostało pokazane, wyrecytowane, wyśpiewane. Całość można określić jako jeszcze jedną pozycję z cyklu "Powtórka z rozrywki"...

Na osobne niby-zachwyty zasługują kreacje aktorskie. Jedynym usprawiedliwieniem może być fakt, że i Rybotycka, i Wodecki są przede wszystkim piosenkarzami, a nie zawodowymi aktorami, chociaż widać u obydwojga obycie ze sceną. Może dlatego nie do końca potrafią przekonać widza do swoich postaci.

Wrażenie, że w Soni jest "za dużo" Rybotyckiej, a w Wernonie "za dużo" Wodeckigo nie opuszczało mnie przez całe przedstawienie. Trochę żal, że sympatyczni bohaterowie nie mają okazji pokazać kunsztu swojego śpiewania, ponieważ każdą piosenkę wykonują z półplaybacku. Może następnym razem autorzy zdecydują się nie wystawiać amerykańskiego musicalu rodem z Broadway'u w teatrze nie przystosowanym do takich inscenizacji. I dla widza, i przede wszystkim dla aktorów będzie to większe i ciekawsze wyzwanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji