Fredro w nylonach i dramat w M-3 (fragm.)
W 1976 ROKU TEATRY CAŁEGO KRAJU ODNOTOWAŁY SETNĄ ROCZNICĘ ŚMIERCI ALEKSANDRA FREDRY. Ten wybitny komediopisarz polski zasłużył na poczytne miejsce w dorobku narodowego teatru i zaszczytne miano ojca komedii polskiej. A trzeba przypomnieć, że tworzył przecież w czasach zaboru, kiedy słowo polskie znaczyło więcej niż samo tylko dzieło literackie. Że poprzez sztukę naród żył, tworzył i zachowywał to, co najbliższe i najdroższe - godność narodową i tradycję. Ma więc stary Fredro duże zasługi nie tylko dla teatru, a jego twórczość aż dziw - nie zwietrzała, choć utwory licznych znacznie późniejszych twórców poszły do lamusa. Zasługa to pięknego słowa poetyckiego autora "Zemsty", jędrnego i lekkiego zarazem, zręcznej intrygi oraz dużej znajomości psychiki ludzkiej. No bo przypomnijmy chociażby jedną kwestię z tejże "Zemsty": "Bo nie będę tego zbierał, co Milczkowi z nosa spadnie - chyba, żeby się upierał...". Tak, tak, znał Fredro doskonale przywary i słabostki ludzkie; umiejętnie je podpatrywał i obdarzał nimi swych bohaterów. Dlatego mimo upływu czasu nie stali się oni papierowi i do dziś żyją. Niedawno telewizja przypomniała nam "Zemstę" w wyśmienitej obsadzie. Zanim zdążyłam wyłączyć telewizor, by nie oglądać po raz n-ty spektaklu - już mnie wciągnął i obejrzałam rzecz do końca z wielkim ukontentowaniem.
Bo Fredro potrafi widza trzymać w napięciu, daje okazję do dobrej zabawy, dostarcza przyjemności oglądania stylowych kostiumów i rekwizytów, słuchania pięknego słowa. Nic więc dziwnego, że już w Polsce Ludowej było 540 premier komedii tego autora, nie licząc widowisk telewizyjnych. Że w stulecie śmierci pisarza wszystkie niemal ośrodki teatralne wystawiły jego utwory, odbyły się przeglądy fredrowskie, wrocławskie Osssolineum urządziło wystawę dokumentów związanych z Fredrą i eksponatów obrazujących kulturę materialną epoki...
Nic też dziwnego, że właśnie utwory Fredry posłużyły młodym adeptom Teatru im. J. Osterwy za tworzywo do praktycznego egzaminu aktorskiego, do którego przygotowywali się jako eksterniści. W utworach Fredry ma się duże możliwości zaprezentowania swych predyspozycji aktorskich. Pokazania się w ruchu, w kostiumie, wykazania się umiejętnością podawania tekstu poetyckiego. Tu musimy złożyć gratulacje całej grupie młodzieży teatralnej, która "wyrosła" w Teatrze im. J. Osterwy. Dzięki pomyślnemu egzaminowi zespół zawodowych aktorów powiększył się o dziewięć nowych nazwisk. Są to: Teresa Jabłońska, Lidia Jeziorska, Eleonora Wallner, Elżbieta Woronin, Jan Wojciech Krzyszczak, Mikołaj Muller, Marek Pudełko, Grzegorz Stachurski i Mariusz Szaforz. Całemu temu zespołowi należą się ciepłe słowa za wytrwałość i staranność w przygotowaniu scenek z kilkunastu komedii fredrowskich. I na tym ogólnym zadowoleniu skończyłoby się, gdyby nie pomysł, by wszystkie te scenki ćwiczeniowe zebrać "do kupy" i zrobić z tego - spektakl dla publiczności. Zapowiedź takiej premiery była nawet obiecująca. Widziano w tym okazję do zaprezentowania najciekawszych fragmentów z nieśmiertelnego repertuaru, a poprzez to - zachęcenie chociażby młodzieży by sięgnęła do tej literatury. Mogła to także być okazja do bliższego przedstawienia samego autora, postaci barwnej o wszechstronnym talentach i zasługach wobec Ojczyzny. Fredro żarliwy patriota, żołnierz kampanii napoleońskiej walczący o Polskę słowem i blizną, demokrata mimo tytułu hrabiowskiego (onże nakazywał synowi opuścić tytuł hrabiowski w kolejnym wydaniu dzieł)... A czegóż dowiadujemy się z widowiska słowno-muzycznego pt. "Ćwiczenia z Fredry"? Zaledwie paru szczegółów wyjętych na chybił trafił i wplecionych między scenkami z poszczególnych sztuk, bez myśli przewodniej i artystycznej motywacji. Spektakl jest chaotyczny i niekomunikatywny. Krótkie fragmenty wyjęte z kontekstu i pozbawione ciągłości myślowej nie wciągają widza. Autor scenariusza i reżyser zarazem - Krzysztof Rotnicki nie stanął na wysokości wcale niełatwego zadania. Cały spektakl jest wielkim galimatiasem. Panie paradują w nylonowych sukniach i spodniumach z "Telimeny", aktorzy śpiewają teksty fredrowskie podłożone pod przypadkową muzykę, tańczą boogi-woogi i nie wiedzieć czemu do fredrowskiego tekstu wtrącają nazwisko Krzyszczaka. Takie sztuczki były dobre w "Łaźni", którą autor oddał do dyspozycji przyszłych adaptatorów, w Fredrze brzmią sztucznie i budzą sprzeciw. Mimo woli wspomina się czasy Byrskich, kiedy to każdy szczegół, kostium, muzyka, rekwizyt podporządkowany był treści utworu i stylowi epoki. Na Fredrze eksperymenty nie sprawdzają się, zwłaszcza eksperymenty bez motywacji. Nylonowy Fredro jest nie do przyjęcia. Dlatego trudno mi namawiać kogokolwiek na "Ćwiczenia z Fredry". Doświadczonemu widzowi nie dadzą przyjemności, nowicjusze wyjdą z chaosem w głowie. Pewności tej dodaje mi fakt, że kiedy na scenie nieprzerwanie wybuchały "kaskady śmiechu", widownia siedziała ponura i znudzona, a opuściła salę z ulgą. Jeśli motywem wystawienia tej pozycji był zamiar powetowania trudu i starań włożonych w przygotowanie się adeptów do egzaminu - czyli upieczenie dwóch pieczeni przy jednym ogniu - to pieczeń ta okazała się mało strawna.