Artykuły

Wyjazdy do widzów

W witrynie sklepu widzę afisz teatru. Potem jeszcze dalsze dwa gdzieś na mu­rach domów.

Włoszakowice. Przyjechałem tu - w pogoni za gnieźnieńskim teatrem. Jego premiery odbywa­ją się teraz w Witkowie, bo wła­sna siedziba w Gnieźnie jest przebudowywana.

We Włoszakowicach poprzed­nio byłem - na święcie "Gło­su Wielkopolskiego" w 1976 ro­ku. Piękny, barokowy pałac Sułkowskich od tamtego czasu wyraźnie "zmizerniał". Tynk na zewnątrz poodpadał płatami. Pa­nie pilnujące gmachu opowiadają, że niedawno zaprószył się ogień, bo przewody kominowe są źle poprowadzone. Ale ma być niedługo przeprowadzony generalny remont...

Z pałacu idę do oficyny obok, gdzie jest sala widowiskowa. Właśnie przyjechał z Gniezna samochód z dekoracjami. Od ludzi teatru dowiaduję się, że dawniej przyjeżdżali do Włosza­kowic częściej, ale teraz są tu pierwszy raz po kilkuletniej przerwie. Prowadzą mnie na za­plecze sali. Tam w kuchni urządzają garderobę. Wspólną dla pań i panów, bo innego po­mieszczenia nie ma.

Spektakl zaczyna się o go­dzinie 19. W obszernej sali wi­dowiskowej - około 50 osób. Panie mówią, że biletów zakła­dom pracy sprzedały 80.

Spektakl "Igraszki trału i mi­łości" Pierre Marivaux. Ta XVIII-wieczna komedia jakoś nawiązuje do aury pałacu. Do tej jego przedziwnej, kunsztownej trójkąt­nej sali Sztuka Marivoux jest też kunsztowna w swej budowie.

Pod gładką powierzchnią słów kryje jednak w sobie autenty­czne napięcia międzyludzkie. Po­kazuje grę pozorów, wielość ludzkich motywacji.

Na scenie najlepiej wydoby­ty jest wątek komediowy. Profesjonalnie, z temperamentem pokazują go - grający służą­cych w roli państwa - Justyna Polkowska i Andrzej Malicki. Rzeczywiste "rozdygotanie" emocjonalne wydobywa też ze swwej roli, młodej pani przebranej za służącą - Danuta Snella.

I choć są tu też role pro­wadzone tylko dość pusto brzmiącym słowem, to przecież cały spektakl ma wdzięk rzeczywistej igraszki i zabawy uczuć. Okla­sków zbiera sporo.

A potem, z Włoszakowic wracam razem z aktorami. Ich au­tobus do Gniezna jedzie przez Poznań. Jutro będą grać w Czarnkowie.

Kościan. Z trudem gdzieś na uboczu odnajduję dom kultury. Typowo "kinowa" sala. Zbliża się godzina 12. Widownia się zapeł­nia. Chyba jest około 350 osób Sama młodzież. To szkoły śred­nie.

A na scenie - gnieźnieńska "Ciotunia" Aleksandra Fredry. Z efektowną, choć równocześnie prostą scenografią, rodzajem ogromnej ażurowej klatki.

Spektakl jednak - niestety - jest bardzo niedobry. Fred­rowski wiersz jest gwałtownie "rąbany". A psychologia posta­ci... Mój Boże... Tytułowa Ciotu­nia jest postacią z bajki, straszą­cą wszystkich okrzykami i baj­kowymi niespodziankami ge­stów... Amatorsko nieporadny amant... Estradowe śpiewy jako przerywniki akcji...

O niczym jest ta nudna opo­wieść. Delikatności psychologi­czne hrabiego Fredry są tu za­stąpione dziwaczną plątaniną sy­tuacji.

I siedząc w sali z owymi młodymi z zawodówek, techni­ków i liceów Kościana, którzy i owszem słuchają przykładnie i pod okiem swych nauczycieli są nader karni - myślę, jaka winna być funkcja teatru. Wszak ta młodzież zbiera, to jest pew­ne, z pasją fotosy swych idoli z różnych zespołów muzycznych. Dysonans tego, co się dzieje na scenie wobec ich interesujących spraw - jest surrealny.

Istnienie teatru jest sprawą niezbędną. Teatr może uczyć wrażliwości, odbioru emocji, my­śli. Także poprzez sztuki kostiu­mowe.

Ale niczego nie nauczy uda­waniem prawdy...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji