Artykuły

Monika Strzępka: Mamy stan wojenny

Po decyzji o zwolnieniu Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska szefa Teatru Polskiego zawrzało. Głos zabrała m.in. Monika Strzępka, reżyserka, laureatka Paszportu "Polityki". Ostro. - Język pokojowej debaty się wyczerpał. Kulturalna rozmowa sugeruje, że jesteśmy w stanie pokoju. A mamy stan wojenny - powiedziała.

Mieszkowski został zwolniony po tym, jak wyszło na jaw, że teatrowi grozi odcięcie prądu i wypowiedzenie umowy najmu Sceny na Świebodzkim. Wprawdzie obie te sprawy udało się załatwić, ale urzędnicy zdążyli już podjąć decyzję o dymisji dyrektora. Jej powodem jest brak dyscypliny finansowej - teatr ma w tej chwili ponad 800 tys. zł wymagalnych zobowiązań. Taka sytuacja trwa od lat - z analiz finansowych wynika, że Polski jest niedofinansowany kwotą 3 mln zł rocznie.

Strzępka w swoim emocjonalnym, bogato inkrustowanym wulgaryzmami poście na Facebooku napisała m.in.: "Władze nie mają żadnego pomysłu na ten teatr. Co więcej, wydaje mi się, że urzędnicy nie mają pojęcia, co to kultura. Myli im się to z prawidłowym używaniem noża i widelca".

I jeszcze o Wrocławiu: "Mieszkałam tam przez parę lat. Jakoś nieodpowiedzialnie kupiliśmy tam z Pawłem mieszkanie. W super okolicy, szczęśliwi, że nie mieszkamy w stolicy Polski, pamiętam, z jakim zapamiętaniem krzyczałam na rozdaniu Warszawskich Wdech, których byliśmy laureatami: Cała Polska w cieniu Śląska!!! Dzisiaj już byśmy tak nie krzyczeli. O tym, czym jest ESK nie będę tu pisała. Wiem jedno: Wrocław jest najbardziej obsraną stolicą nie wiadomo czego, a my tam mamy mieszkanie na sprzedaż, bądź na wynajem".

***

Rozmowa z Moniką Strzępką*

Magda Piekarska: To chyba najbardziej emocjonalne ogłoszenie, jakie się kiedykolwiek pojawiło na rynku nieruchomości.

Monika Strzępka: Mam nadzieję, że skuteczne.

Skąd te emocje?

- Z bezsilności. Tym większej, że w sytuacjach, w których urzędnicy niszczyli świetny, wspaniale funkcjonujący teatr, uczestniczyłam już wiele razy. Tak było w Teatrze Wybrzeże, w warszawskim Dramatycznym, w jeleniogórskim. Nie mam ochoty siedzieć cicho. Nie wierzę też w skuteczność listów protestacyjnych. Czytam komentarze urzędników i szlag mnie trafia. Widzę, jakie są prymitywne - oni nie uważają kultury za wartość. "Oczywiście, doceniamy, ale cyferki muszą się zgadzać" - mówią. Gówno, nie doceniają. Gdyby wiedzieli, jaką wartością jest Teatr Polski we Wrocławiu, chuchaliby i dmuchaliby na niego. A tak odwołali dyrektora teatru, od lat niedoinwestowanego, i nagle znalazły się pieniądze. Gdyby jeszcze mieli jakiś pomysł na Polski. Ale obawiam się, że go nie ma.

Mocno pani uderzyła. Barbara Zdrojewska, przewodnicząca sejmiku województwa dolnośląskiego, mogłaby odpowiedzieć procesem na inwektywy wobec niej. Nie żałuje pani?

- Nie, bo uważam, że język pokojowej debaty się wyczerpał, nie ma miejsca na dyplomację. Kulturalna rozmowa sugeruje, że jesteśmy w stanie pokoju. A mamy stan wojenny.

Jak urzędnicy? Spodziewa się pani, że taki mocny komunikat do nich dotrze?

- Nie spodziewam się niczego. Musiałam wywalić z siebie tę złość. Mój próg wrażliwości na ludzką głupotę i podłość został przekroczony.

To uderzenie skierowane w marszałkowskich urzędników czy szerzej - we wrocławską politykę kulturalną?

- Wywołała je decyzja zarządu województwa. Ale to szerszy problem. Dotkliwy, bo Wrocław jest mi bliski. Mieszkałam tu przez cztery lata, pracowałam w teatrze. I to zderzenie z urzędnikiem psychopatą nie jest jednorazowe.

Kto to jest: urzędnik psychopata?

- To taki byt, którego nie rozumiem i w którego istnienie wolałabym nie wierzyć. Ale on istnieje - nie posiada emocji, nie ma potrzeb kulturalnych, podejmuje fatalne w skutkach decyzje. I tak się okopał w swoim urzędniczym grajdołku, że nie ogląda się na świat na zewnątrz. Tak było w Jeleniej Górze, kiedy po roku pracy wywalili Wojtka Klemma, który wyciągnął tamtejszy teatr z niebytu. Tak się dzieje teraz we Wrocławiu, gdzie urzędnicy uznali, że jak teatr jest znany w całej Polsce, to jest jakoś groźny dla decydentów. Byłam ostatnio we Wrocławiu na Nowych Horyzontach - przed każdym filmem oglądałam spot reklamujący ESK, w którym teatr symbolizuje kulturysta, a pisarz pisze na maszynie, na podorędziu mając pióro i kałamarz. I obawiam się, że to jest wyobrażenie władz na temat tego, czym jest kultura.

Atakuje pani konkretne osoby - Barbarę Zdrojewską, Grzegorza Stryjeńskiego, byłego zastępcę Mieszkowskiego do spraw finansowych, i Stanisława Melskiego, aktora, który wprawdzie przez siedem lat stopy na scenie nie postawił, ale pod szyldem "Solidarności" szczuje na Mieszkowskiego urzędników.

- Tak, bo Zdrojewska z jednej strony deklarowała pełne poparcie dla teatru, a z drugiej nie wykonała żadnego gestu, żeby teatru bronić. Zresztą w tej historii jest wielu bohaterów. Marszałkowie Mołoń i Przybylski wykonali tytaniczną pracę, żeby się pozbyć Mieszkowskiego. Stryjeński został oddelegowany z urzędu marszałkowskiego, żeby znaleźć sposób na wyjście z tej sytuacji. Przeprowadził audyt, bardzo szczegółowy, który odbywał się właściwie w formie przesłuchań. Po roku przedstawił wnioski, z których wynikało, że aby teatr mógł działać przy tak okrojonym budżecie, musiałby przestać grać i produkować przedstawienia.

Pani i Paweł Demirski wyprowadziliście się z Wrocławia. Dlaczego?

- Pamiętam moment, kiedy postanowiliśmy kupić tu mieszkanie - byliśmy pełni optymizmu i nadziei. Ale szybko okazało się, że Wrocław to niewyobrażalnie nadmuchana PR-owo dziura. I że za tym PR-em nie stoją żadne wartości. To, na co będą trwonione te ogromne pieniądze, jakie Wrocław chce wydać na Europejską Stolicę Kultury, podważa sens istnienia Unii Europejskiej. Po co robić parady kukieł za miliony? Takich pytań jednak urzędnicy sobie nie zadają. Ważne, żeby paru wujów mogło przy okazji zarobić.

Może warto o tym zrobić sztukę?

- Byliśmy umówieni na pracę w Polskim. Jeśli nie będzie Mieszkowskiego, nie będziemy pracować, nawet gdybyśmy dostali propozycję od nowego dyrektora. Zastanawiam się też, jak daleko sięga prymitywna łapa urzędnika. Bo przeczytałam w "Gazecie Wyborczej", jak jeden z nich wyraził nadzieję, że te pieniądze na rachunki za prąd nie zostaną roztrwonione na kolejne premiery o złym marszałku. To zabrzmiało jak grożenie palcem małemu dziecku, taki na pozór niewinny akt cenzorski. Domyślam się więc, że propozycja odważnego, krytycznego wobec rzeczywistości teatru w mieście tak konserwatywnym jak Wrocław nie jest tutejszym władzom na rękę.

*Monika Strzępka, jedna z najważniejszych współczesnych polskich reżyserek teatralnych. Pracuje w duecie z Pawłem Demirskim. Współtworzyli nagradzane spektakle, m.in. na scenach Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu i Polskiego we Wrocławiu: "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej", "Tęczowa Trybuna 2012", "Courtney Love".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji