Cudzoziemczyzna
Po "Hultaju" Gottesmana i Jareckiego warszawski Teatr Rozmaitości wystawił dla młodzieży "Cudzoziemczyznę". Nie najlepsza to z Fredrowskich komedii i co rzadkie u Fredry o wyraźnym tonie dydaktycznym. "Kto wielu naśladuje, cudzego nie dojdzie, a swoje pomniejsza" - ta maksyma Andrzeja Maksymiliana Fredry patronuje "Cudzoziemczyźnie", a twórcy przedstawienia uznali, że jej aktualność nie zbladła do dziś.
Przyprawił Fredrę dla Sceny Młodego Widza WOJCIECH MŁYNARSKI. Bardzo lubię ingerencje Młynarskiego w dawne teksty. Robi to z kulturą i wdziękiem, ale Fredrę, prawdę mówiąc, wolałabym czystego. Nawet jeśli jest to "Cudzoziemczyzna" ze wszystkimi jej niedostatkami. Sam Młynarski jest chyba również tego zdania, bowiem faszerując obficie Fredrę "piosenkami i dygresjami" robi to z mniejszą niż zazwyczaj pewnością siebie i co zabawne podcina gałąź, na której sam siedzi, kilka razy dokonując podjazdów na tereny zajmowane przez autorów kabaretowych tekstów.
W jednej z piosenek pokpiwa sobie z autorów, którzy zamiast nad "związkiem faktów się biedzić" uważają, że "wystarczy przed kurtynę wyjść i mętny dowcip powiedzieć". I dalej:
Kiedyś był teatr miarą naszych
sił
sumieniem, mieczem i tarczą
Kiedyś myślenia miarą teatr
był
dziś mętne żarty wystarczą...
Młynarski przyprawiając "Cudzoziemczyznę" popełnił błąd, który mu się na ogół nie zdarza. Nafaszerował ją zbyt wielu sprawami. Są tu wypady przeciw praktykom współczesnych inscenizatorów, zbyt sobie lekceważących dramatyczne teksty, piosenki o "teatrze ubogim" Grotowskiego, mówi się o kontestacjach młodzieżowych, śpiewa "Balladę o wronach". To wszystko plus komentarze do akcji "Cudzoziemczyzny". Chcąc zainteresować młodzież Młynarski robi aż nadto wiele. Ma się uczucie, że byłby gotów zatańczyć także na linie. Oczywiście przesadził. A to z braku zaufania do młodego widza, który wcale nie chce, żeby mu dla rozweselenia grano na nosie - o czym zresztą Wojciech Młynarski wie równie dobrze jak ja. Rzecz bardzo by zyskała, gdyby autor ograniczył się wyłącznie do komentarzy do komedii Fredry oraz uwspółcześnienia jej warstwy dydaktycznej, mówiąc najogólniej.
Przedstawienie reżyserowane przez BARBARĘ KILKOWSKĄ jest bardzo sympatyczne, ma niezłe tempo, ale... mogłoby być lepiej grane. Nie poradziła sobie reżyserka przede wszystkim z trzema panami śpiewającymi piosenki i dygresje. Traktuje ich jak "chór rewelersów" z kabaretu zamierzchłej przeszłości. Zabrakło tu swobody i humoru, tonu improwizacji, które są tak charakterystyczne dla tej sceny. A jednocześnie aktorsko puszczone są także sceny z "Cudzoziemczyzny". Traktowane nieomal jako przerywniki do piosenek i skeczów nie zostały dopracowane, sprawiają wrażenie zupełnie surowych. Fredro nawet tak potraktowany, wymaga stylowego gestu, precyzji aktorskiego wykonania. Można było z pełną świadomością efektu, wykorzystać kontrast między stylowymi obrazkami skrajnie skonwencjonalizowanymi w duchu epoki, dziejącymi się "na wsi w domu Radosta", a współczesną swobodą mówienia wiersza i poruszania się na scenie trzech komentatorów - kontestatorów.
Najciekawiej aktorsko wypadli EDWARD WICHURA grający Radosta i MARIA CIESIELSKA - Julia. Oni właśnie próbują grać Fredrę stylowo. W pozostałych rolach - MARIA WINIARSKA (Zofia), MACIEJ RAYZACHER (Zdzisław), JERZY ROGOWSKI (Astolf). Trzej śpiewający panowie to: TADEUSZ GRABOWSKI, JERZY KAMIEŃSKI i ZBIGNIEW STAWARZ.