Artykuły

Może się zdarzyć, że ta historia nikogo nie obejdzie

- W Niemczech nie ma rozdawania kwiatów na scenie, ale nie ma też fundowania biletów. A urzędnik, jeśli chce pójść do teatru, musi zapłacić - mówi JOANNA LEWICKA, reżyserka teatralna, pracująca w Lublinie i Niemczech.

Małgorzata Bielecka-Hołda: Jesteś niezależnym reżyserem...

Joanna Lewicka: Reżyser zawsze jest niezależny, nikt nie zatrudnia nas na etacie. Można pracować jako dyrektor teatru albo jako instruktor w domu kultury, ale nie jako reżyser. Ten zawód oczekuje, żeby być cały czas w ruchu, otwierać się na nowe tematy, ludzi, otoczenie, czas, on podlega różnym uwarunkowaniom - jedne umożliwiają funkcjonowanie lepsze, inne gorsze, inne w ogóle je uniemożliwiają. Chcę opowiedzieć jakąś historię, ale może się przecież zdarzyć, że ta historia nikogo nie obchodzi.

Masz pomysł. I co dalej?

- Nie pomysł, pomysł to coś bardzo konkretnego i krótkotrwałego, mam myśl, którą chcę rozwinąć, coś, co bym chciała opowiedzieć, zastanowić się. Do tego są mi potrzebni ludzie.

Czyli kto? Autor scenariusza?

- Autor nie, on już jest, bo myśl wynika z tekstów. Więc najpierw zastanawiam się, z jakimi ludźmi mogłabym współpracować. Jakich aktorów chciałabym wziąć, gdybym miała milion złotych, kto by mógł robić scenografię - kto by mnie zrozumiał, bo nie każdy scenograf myśli dramaturgicznie.

Czyli już jesteś ty i ludzie.

- Teraz trzeba znaleźć miejsce i środki. Przestrzeń, to jest najważniejsze. I najtrudniejsze, jak się nie należy do żadnej instytucji.

Jak trudne?

- Jak 9:1.

9, że się uda, a 1, że się nie uda?

- 9, że się nie uda.

Próbujesz współpracować z teatrami?

- Próbuję, ale to też bardzo trudne. Na początku pobytu w Lublinie robiłam z Teatrem Centralnym "Już się ciebie nie boję, Otello!", potem z więźniami "Sen nocy letniej" w ramach Konfrontacji, dzięki czemu miałam zaplecze techniczne - i później już nie.

Czyli masz ludzi i teraz szukasz przestrzeni.

- Szukam możliwości, które daje miasto. Zastanawiam się gdzie, rozmawiam i jednocześnie szukam finansowania. Równolegle, bo ten, kto może dać pieniądze, chce wiedzieć, gdzie będę realizować spektakl, a dysponent przestrzeni, dyrektor instytucji, chce wiedzieć, kto mnie sponsoruje.

Zdarzało się, że wymyśliłaś coś i się nie udało?

- Oj tak, przez cały czas. Od 13 lat prowadzę książkę, tam jest: zawartość merytoryczna, myśli i koncepcje. Książka jest bardzo gruba, jest tam około 80 gotowych myśli, koncepcji dotyczących przestrzeni, scenografii, obsady i realizacji. To są rzeczy, które czekają na realizację albo na to, żebym się z tym na nowo zmierzyła.

Twój ostatni spektakl, "Vulva. Lublin jest kobietą", grany był w Galerii Labirynt.

- To jest jedyna taka przestrzeń w Lublinie, najlepsza, najładniejsza, najciekawsza, jedyne miejsce takiej wielkości. Znałam ją jeszcze z czasu, kiedy grały tam teatry z Centrum Kultury. Kiedy szłam na spotkanie z dyrektorem Waldemarem Tatarczukiem, myślałam tylko, w jaki sposób go przekonać, jeśli powie "nie". Przygotowałam sobie trzy argumenty. Tymczasem nasza rozmowa trwała pięć minut i była bardzo, bardzo przyjemna.

Jesteś dwujęzyczna i równie często jak w Polsce pracujesz w Niemczech. Jest tak samo?

- Zupełnie inaczej. Największa różnica jest taka, że tam większość pieniędzy na kulturę dostają instytucje publiczne. Teatr offowy czy eksperymentalny realizowany bez zaplecza instytucjonalnego praktycznie nie istnieje.

Jeśli chcesz coś realizować, musisz zwrócić się do teatru?

- Do teatru. Ale tam każde miasto ma swój, jest ich ponad 300, każdy produkuje rocznie kilkanaście premier, które gra się po kilka-kilkanaście razy, jest więc duża rotacja. Dużo więcej ludzi niż w Polsce pracuje w teatrze, są tam zawsze warsztaty, pracownie, czasem nawet bardzo specjalistyczne, np. takie, w których produkuje się zbroje, jest na miejscu znakomite zaplecze techniczne na rzecz spektaklu. No i aktorzy. Pracuje się z tymi, co są zatrudnieni w teatrze. Nie zawsze się dostaje tych, co by się chciało, bo mogą być zajęci przy innej produkcji. Różnica jest też taka, że w Polsce można tytuł zaproponować, w Niemczech - na odwrót, kierownictwo literackie na rok wcześniej planuje cały sezon, tematy, jakie będą grane, i trzeba się w to wstrzelić.

I jeszcze jedno - w Niemczech nie ma rozdawania kwiatów na scenie, ale nie ma też fundowania biletów. A urzędnik, jeśli chce pójść do teatru, musi za to zapłacić.

***

JOANNA LEWICKA

O miłości i marzeniach

Reżyserka teatralna, mieszka w Lublinie i w Niemczech, gdzie studiowała (we Frankfurcie nad Menem). W Lublinie w 2010, w ramach Sceny InVitro reżyserowała inspirowany szekspirowskim "Otellem" spektakl "Już się ciebie nie boję, Otello!", podczas Konfrontacji Teatralnych w 2012 przygotowała, współtworzony z więźniami, "Sen nocy letniej" Szekspira, w 2013 zrealizowała produkcję "Przygaszeni. Przeżyj to sam" inspirowany "Faustem" Goethego, a w lutym 2014 - spektakl "Ekspedycja Mrozek" na podstawie dramatów i epistolografii Mrożka. Ostatni jej spektakl, "Vulva. Lublin jest kobietą", to opowieść o czterech kobietach, historie o miłości i zdradzie, ale przede wszystkim o tęsknocie i marzeniach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji