Artykuły

Zaciśnięta pięść

"Odchodzi" w reż. Leszka Mądzika Sceny Plastycznej KUL z Lublina na pokazach w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pod jedną z rycin lepkiego od lęku cyklu "Kaprysy" Francisco Goya napisał: "Gdy rozum śpi, budzą się demony". Oto nad leżącą na blacie, wtuloną w ramiona głową mężczyzny siedzącego przy stole, wiruje pomieszane stado sów i nietoperzy. Ten nieprzeliczony szum ma wielkie, wiecznie rozchylone dzioby i oczy bez powiek. Strach śnić w takim cieniu. Ale najpotworniejszy jest kot.

Leży u stóp śpiącego. Łapa założona na łapę. Ma bezlitosne oczy sów i uszy doskonałe, bezbłędne, uszy całkiem nie z tego świata. Pewnie widzi niewidzialne. Pewnie słyszy i pojmuje język kamiennej ciszy ludzkich snów. Czy opisywać resztę "Kaprysów"? Lepiej dać spokój. Niech wystarczy, że jest na nich coraz potworniej. Z każdą kolejną ryciną - lęki pęcznieją. Im dłużej rozum śpi, tym jaśniejsza staje się potęga demonów. A cóż ciemnością?

Pytam, bo byłem w hali Sokoła i widziałem kolejny seans Sceny Plastycznej KUL, przedstawienie "Odchodzi" Leszka Mądzika. Widziałem? No właśnie. Jeśli jednak coś widziałem, to co mianowicie? Myśl jakąś? Plaster kosmicznych tajemnic? 35 minut - bo tyle seans trwał - zwiewnego nastroju lirycznego? A może tylko kolejny, choć ciągle ten sam, pokaz magika cokolwiek odpustowego?

Pytam o ciemności, pytam o sceniczną kondycję ciemności dlatego, że nim na "Odchodzi" poszedłem, zapomniałem o wszystkich mądrościach, co je znawcy o teatrze Mądzika ogłosili. Szedłem i nie wiedziałem nic ani o strzelistej teologii Mądzika, ani o przepastnej metafizyce Mądzika, ani o Mądzika fascynacji życiem pośmiertnym, ani wreszcie o nieodpartej liryce jego ledwie ruszających się obrazów scenicznych. Szedłem i o moce ciemności pytałem, gdyż jednego kontekstu - "Kaprysów" Goi - porzucić się nie da.

Tu nie chodzi o porównywanie demonów, zestawianie stopnia ich kosmatości albo rozstrzyganie, który lęk - zamknięty w kreskach Goi czy przez Mądzika wyreżyserowany - działa potężniej, boleśniejszy jest i bezwzględniej spełnia, co obiecuje, obiecując finalne przerażenie. Nie. Tu idzie o sposób operowania ciemnością. Szalony Hiszpan rzekł: "Gdy rozum śpi, budzą się demony". Po czym na każdym kartonie widać, że ciemności są skrajnie jasne i że właśnie ta jasność kreski jest w narysowanej ciemności - najpotworniejsza. .A co się dzieje, gdy spać idzie jasność sceniczna? Jakie demony teatralne się wtedy budzą? Jakie demony albo jakie tandety?

Krytyk, co by o "Odchodzi" bądź o całym teatrze Mądzika pisać pragnął odpowiedzialnie, czyli bez interpretacyjnej wolnej jazdy bez trzymanki, powinien być kretem. To nie żart, nie złośliwość. To tylko oczywistość. Rzecz zwyczajnie w tym, że człek w miarę normalny - choćby ja - czyli nienawykły do czołgania się podziemnymi korytarzami, na "Odchodzi" jest całkiem jak Stuhr w jednej ze scen "Seksmisji". Permanentnie widzi mianowicie - ciemność. Jeśli nie jest to lita czerń, jest to świat tkwiący milimetr przed litą czernią. Ot, teatr ciągle i skutecznie mrących poświat.

Jakieś majestatycznie poruszające się ściany. (A może to nie były ściany?). Jakieś paski bibuły, unoszące się na tajemnym, Bóg raczy wiedzieć skąd wiejącym wietrze. (A może to nie bibuła i nie wiatr?). Jakaś kobieta, chyba blada, w jakiejś skrzyni, o ile nie był to chłopiec w oknie. Jakiś mężczyzna, bądź jakaś kobieta, obraca monstrualny, na dłuższym boku ułożony prostopadłościan, w którym rozkwita coś, co może być dokładnie wszystkim. A w finale spod ziemi wychodzą bodaj głazy, na których są twarze lub też wysuwają się twarze, które są z kamienia. Koniec. No i co z tym zrobić?

Jaki wniosek można wysnuć z czarnego kota w czarnym pokoju? Oto fundamentalne pytanie gościa na teatralnej planecie Mądzika. Otóż - z czarnego kota w czarnym pokoju można wysnuć wniosek każdy, dowolny, pierwszy z brzegu. A najśmieszniejsze, że będzie on celny! Właśnie tak, bo niby wedle jakiej reguły fałsz bądź kłamstwo tutaj stwierdzać? Wedle reguły ciemności? Owszem, tylko kto ją zna?

Czarny kot w czarnym pokoju może być białą myszą w Baden-Baden bądź czerwonem rowerem górskim o świcie skręcającym ze Starowiślnej w Berka Joselewicza. "Odchodzi" może być wszystkim. Niestety. W tym tkwi odpustowa bieda seansów Mądzika. Napuszona nastrojowość ciemności, która daje tylko tyle, ile ty sobie z palca wyssiesz. Planeta skrajnej wolności Tomka w swym domku. Asumpt do strzeliście intelektualnego cmokierstwa. Teren snucia rozważań niepoczytalnych.

I w sumie - niech im, wielbicielom dywagacji o czarnym kocie w czarnym pokoju, na zdrowie wyjdzie! Nic do nich nie mam. Niechaj dumają, może co wydumają! Ja przy swoim zastanę. Przy prostocie, że sztuka, zwłaszcza gdy lęku dotyka, nie powinna być mazią bezwolną. Winna być jasna, ostra, bezlitosna. Jak kreska Goi. Jak śpiew Urszuli Dudziak, który krasi seans "Odchodzi". Jak fraza Tadeusza Różewicza wreszcie. To właśnie Różewicza tom "Matka odchodzi" zainspirował Mądzika. Otwieram tomik. Wiersz "Ściana". Czytam. "Odwróciła się do ściany /.../ zostanie pod ścianą/ ogromniejącą skręcona i mała z zaciśniętą pięścią ". Czytam o śmierci cudzej matki i nic poradzić nie mogę: w kilku tych diamentowo jasnych słowach, bolesnych zagadek jest cały ogrom więcej niż we wszystkich nieuleczalnie mętnych, wiecznie mrących, galaretowatych poświatach czarnych seansów Sceny Plastycznej KUL.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji